Upały minęły, ale taka naszła mnie refleksja, że mieszkańcy miast w taką pogodę mają przechlapane, zwłaszcza jeśli mieszka się na dużym osiedlu w bloku.
Nie tylko grzeje słońce od góry, ale od dołu asfalt lub beton, z boku ściany budynków, a drzew często jak na lekarstwo.
Nawet przechodząc obok parkingów wyczuwa się gorąco od samochodów, a parkingów coraz więcej.
Mieszkam na moim osiedlu już ponad 25 lat i najpierw było mało zieleni, bo wiadomo, nowe osiedle, drzewa musza urosnąć - teraz znów ubywa zieleni, bo potrzebne są parkingi.
W dodatku niektóre wspólnoty mieszkaniowe wymyśliły sobie rozmaite innowacje florystyczne i jakieś ogródki niby - japońskie, które może i ładnie wyglądają, ale cienia toto nie daje...
Na szczęście blisko naszego domu jest skwer ze stawem , a na nim fontanna. Ostatnio także władze miasta zainwestowały w kilka tysięcy drzewek, które są sadzone w całym mieście i podlewane, co miałam okazję zaobserwować.
Ratunkiem dla nas jest także piękny park, o którym już kiedyś pisałam, a niektórzy z moich czytelników znają z autopsji.
Park ma ponad 140 lat i ciągle się zmienia, co cieszy nie tylko mieszkańców, ale także kuracjuszy i turystów weekendowych.
To tylko fragment ogrodów zapachowych, gdzie rosną nie tylko kwiaty, ale także zioła i kwitnące krzewy.
Rabaty i klomby kwiatowe, które zmieniają się wraz z porami roku.
Ławeczki i fontanny - szum wody dobrze działa na psychikę i sprawia wrażenie ochłody w upalny dzień.
Jest także fauna, wiewiórki jedzą z ręki, konie dzielnie pozują do zdjęć, ale i pojeździć można lub przejechać się bryczką.
W nowej części parku jest także plaża z leżakami i wielka grillownia, z której mieszkańcy licznie korzystają, nie wszyscy mają przecież działkę czy ogród.
Oblegane wręcz są tężnie, udostępniane wszystkim bezpłatnie oraz mostki, rzeźby i inne ciekawe instalacje...
Ku mojemu zadowoleniu obserwuję dbałość o skwery i inne strefy zielone w polskich miastach i miasteczkach.
A jak jest u Was?
Czy macie gdzie wypoczywać w upalne dni, jeśli akurat nie możecie wyjechać w plener?
środa, 29 sierpnia 2018
sobota, 25 sierpnia 2018
Trzeźwienie w szpitalu...
W drodze do parku byliśmy świadkami sceny ulicznej, wbrew pozorom wcale nie rzadkiej.
Na trawniku leżał mężczyzna, obok klęczał drugi, próbując nawiązać z leżącym jakiś kontakt.
Na jezdni stał trzeci, prawdopodobnie wyglądał karetki, bo ciągle zerkał a to na trawnik, a to na drogę i patrzył na zegarek.
Jak zwykle w takich przypadkach zebrali się także gapie i dało się słyszeć rzucane co chwila uwagi:
- Pijak jeden, południa jeszcze nie ma, a już pijany!
- Pijak też człowiek, a może zasłabł?
- Pijany czy trzeźwy, pomocy udzielić trzeba.
- Nie zostawisz pani jak psa na trawniku!
- Pijanych to do izby wytrzeźwień...
Była w naszym mieście Izba Wytrzeźwień, ale uchwałą Rady Miasta zlikwidowano. Nie wiem czy z oszczędności czy z innej przyczyny, w każdym razie osoby nietrzeźwe wozi teraz pogotowie ratunkowe , a klienci karetek obsługiwani są w szpitalu na cito.
Krąży nawet dowcip lokalny, że jeśli chcesz być przyjęty bez kolejki w szpitalu, upij się solidnie, ktoś wezwie pogotowie i zajmą sie tobą od razu jak należy.
Nie wiem jak zakończyła się ta historia, pewne jest, że zdarzają się zasłabnięcia na ulicy , które przypominają nieprzytomność spowodowaną pijaństwem...
Moja kuzynka pracowała kiedyś jako inkasent parkingowy. pewnego dnia znaleziono ja, leżącą na trawniku, o małe co nie została okradziona, bo ludzie myśleli, że popiła w pracy i trzeźwieje. Okazało sie, że miała wylew krwi do mózgu. Zanim udzielono jej pomocy, stan był już poważny i do dziś nie uzyskała pełnej sprawności.
Aby wyczerpać temat - wypada jeszcze naświetlić, jak to wygląda z punktu widzenia pacjenta czekającego w izbie przyjęć.
Znajoma zawiozła chorego męża, bo czuł się coraz gorzej, czekali na oględziny lekarskie. Gdy mąż wszedł do gabinetu, żona czekała w poczekalni, a z pokoju obok dochodziły jakieś hałasy, krzyki, drzwi otwierały się i zamykały. Przybiegł sanitariusz do pomocy kolegom.
Nagle na korytarz wyszedł lekarz i poprosił znajomą, aby zmieniła miejsce oczekiwania, bo w sali mają agresywnego pijanego mężczyznę i może być nieprzyjemnie lub nawet niebezpiecznie...
Zdziwiona przesiadła się daleko od tej sali i pomyślała sobie - czy szpital powinien zastępować izbę wytrzeźwień?
Na trawniku leżał mężczyzna, obok klęczał drugi, próbując nawiązać z leżącym jakiś kontakt.
Na jezdni stał trzeci, prawdopodobnie wyglądał karetki, bo ciągle zerkał a to na trawnik, a to na drogę i patrzył na zegarek.
Jak zwykle w takich przypadkach zebrali się także gapie i dało się słyszeć rzucane co chwila uwagi:
- Pijak jeden, południa jeszcze nie ma, a już pijany!
- Pijak też człowiek, a może zasłabł?
- Pijany czy trzeźwy, pomocy udzielić trzeba.
- Nie zostawisz pani jak psa na trawniku!
- Pijanych to do izby wytrzeźwień...
Była w naszym mieście Izba Wytrzeźwień, ale uchwałą Rady Miasta zlikwidowano. Nie wiem czy z oszczędności czy z innej przyczyny, w każdym razie osoby nietrzeźwe wozi teraz pogotowie ratunkowe , a klienci karetek obsługiwani są w szpitalu na cito.
Krąży nawet dowcip lokalny, że jeśli chcesz być przyjęty bez kolejki w szpitalu, upij się solidnie, ktoś wezwie pogotowie i zajmą sie tobą od razu jak należy.
Nie wiem jak zakończyła się ta historia, pewne jest, że zdarzają się zasłabnięcia na ulicy , które przypominają nieprzytomność spowodowaną pijaństwem...
Moja kuzynka pracowała kiedyś jako inkasent parkingowy. pewnego dnia znaleziono ja, leżącą na trawniku, o małe co nie została okradziona, bo ludzie myśleli, że popiła w pracy i trzeźwieje. Okazało sie, że miała wylew krwi do mózgu. Zanim udzielono jej pomocy, stan był już poważny i do dziś nie uzyskała pełnej sprawności.
Aby wyczerpać temat - wypada jeszcze naświetlić, jak to wygląda z punktu widzenia pacjenta czekającego w izbie przyjęć.
Znajoma zawiozła chorego męża, bo czuł się coraz gorzej, czekali na oględziny lekarskie. Gdy mąż wszedł do gabinetu, żona czekała w poczekalni, a z pokoju obok dochodziły jakieś hałasy, krzyki, drzwi otwierały się i zamykały. Przybiegł sanitariusz do pomocy kolegom.
Nagle na korytarz wyszedł lekarz i poprosił znajomą, aby zmieniła miejsce oczekiwania, bo w sali mają agresywnego pijanego mężczyznę i może być nieprzyjemnie lub nawet niebezpiecznie...
Zdziwiona przesiadła się daleko od tej sali i pomyślała sobie - czy szpital powinien zastępować izbę wytrzeźwień?
środa, 22 sierpnia 2018
Mordować się w luksusie...
Obiecałam napisać o swoich wrażeniach z pobytu w salonie SPA.
Tym, którzy nie czytali powiem, że dostaliśmy z mężem zaproszenie z okazji rocznicy ślubu na masaż dla dwojga.
Telefonicznie umówiłam nas na zabieg, sprawdziłam lokalizację, dzień wcześniej przypomniano nam o terminie za pośrednictwem sms-a.
Pomyślałam sobie, że przed masażem umyję okna w mieszkaniu, bo jak mnie będą bolały plecy, to masaż będzie zbawienny.
I nie pomyliłam się, więc drogie panie, polecam!
Weszliśmy do pięknie urządzonego lokalu, zajmującego całe piętro w wielkim budynku, zaproponowano nam różne napoje do picia, obejrzeliśmy wystawę kosmetyków i upominków do nabycia w tej firmie, zerkaliśmy jak urządzone są poszczególne gabinety.
Czysto, pachnąco, nastrojowo.
Na wstępie wypełniliśmy ankiety dotyczące zdrowia, kondycji oraz wcześniej przyjmowanych zabiegów, można także było zapoznać się z przebiegiem poszczególnych zabiegów na monitorze telewizora w poczekalni.
Wypytaliśmy o różne atrakcje, ceny, promocje...
Każdemu z nas przydzielono panią masażystkę i wskazano pokój zabiegowy.
W pokoju stały dwa łóżka, obok łazienka z prysznicem, wszędzie świece, olejki zapachowe, muzyka relaksacyjna...
Po przygotowaniu zajęliśmy swoje łóżka i panie przystąpiły do rytualnych czynności.
Nasz masaż okazał się połączeniem relaksacji i zabiegu leczniczego. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z istnienia niektórych mięśni w moim ciele.
Zabieg obejmował całe ciało ze stopami włącznie. Nie powiem, że było tylko przyjemnie, bo tam, gdzie mięśnie wymagały solidnego rozmasowania, momentami nawet bolało, ale nie był to ból przykry, raczej zapowiadający nadchodzącą ulgę.
Ciepłe, pachnące olejki i muzyka potęgowały uczucie relaksu, więc początkowe rozmowy z masażystkami ucichły i oddaliśmy się błogiej przyjemności.
Zabieg trwał około 50 minut, które zleciały niezauważenie, dałabym głowę, że to był najwyżej kwadrans.
Postanowiliśmy, że wrócimy tu wkrótce na podobne przyjemności, bo w pewnym wieku trzeba zadbać o siebie, a licząc na publiczną służbę zdrowia daleko sie nie zajedzie...
Całe życie najpierw dba się o potrzeby dzieci, później starzejących się rodziców, a gdy pomyślimy o sobie, często jest już za późno.
Na koniec rada od pani masażystki dla mężów, chcących wzmocnić mięśnie pleców - noście swoje żony na rękach!
Tym, którzy nie czytali powiem, że dostaliśmy z mężem zaproszenie z okazji rocznicy ślubu na masaż dla dwojga.
Telefonicznie umówiłam nas na zabieg, sprawdziłam lokalizację, dzień wcześniej przypomniano nam o terminie za pośrednictwem sms-a.
Pomyślałam sobie, że przed masażem umyję okna w mieszkaniu, bo jak mnie będą bolały plecy, to masaż będzie zbawienny.
I nie pomyliłam się, więc drogie panie, polecam!
Weszliśmy do pięknie urządzonego lokalu, zajmującego całe piętro w wielkim budynku, zaproponowano nam różne napoje do picia, obejrzeliśmy wystawę kosmetyków i upominków do nabycia w tej firmie, zerkaliśmy jak urządzone są poszczególne gabinety.
Czysto, pachnąco, nastrojowo.
Na wstępie wypełniliśmy ankiety dotyczące zdrowia, kondycji oraz wcześniej przyjmowanych zabiegów, można także było zapoznać się z przebiegiem poszczególnych zabiegów na monitorze telewizora w poczekalni.
Wypytaliśmy o różne atrakcje, ceny, promocje...
Każdemu z nas przydzielono panią masażystkę i wskazano pokój zabiegowy.
W pokoju stały dwa łóżka, obok łazienka z prysznicem, wszędzie świece, olejki zapachowe, muzyka relaksacyjna...
Po przygotowaniu zajęliśmy swoje łóżka i panie przystąpiły do rytualnych czynności.
Nasz masaż okazał się połączeniem relaksacji i zabiegu leczniczego. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z istnienia niektórych mięśni w moim ciele.
Zabieg obejmował całe ciało ze stopami włącznie. Nie powiem, że było tylko przyjemnie, bo tam, gdzie mięśnie wymagały solidnego rozmasowania, momentami nawet bolało, ale nie był to ból przykry, raczej zapowiadający nadchodzącą ulgę.
Ciepłe, pachnące olejki i muzyka potęgowały uczucie relaksu, więc początkowe rozmowy z masażystkami ucichły i oddaliśmy się błogiej przyjemności.
Zabieg trwał około 50 minut, które zleciały niezauważenie, dałabym głowę, że to był najwyżej kwadrans.
Postanowiliśmy, że wrócimy tu wkrótce na podobne przyjemności, bo w pewnym wieku trzeba zadbać o siebie, a licząc na publiczną służbę zdrowia daleko sie nie zajedzie...
Całe życie najpierw dba się o potrzeby dzieci, później starzejących się rodziców, a gdy pomyślimy o sobie, często jest już za późno.
Na koniec rada od pani masażystki dla mężów, chcących wzmocnić mięśnie pleców - noście swoje żony na rękach!
niedziela, 19 sierpnia 2018
Domowe dialogi :-)
Czy nie przychodzi Wam czasem do głowy w czasie oglądania występów kabaretowych, że niektóre sceny to wypisz wymaluj własne realia życia domowego?
W końcu kabareciarze są dobrymi obserwatorami życia i zachowań naszego społeczeństwa.
Jak mawiał klasyk - dobrze pośmiać się z samego siebie, żeby przypadkiem nie pęknąć jak balon w poczuciu własnej doskonałości i nieomylności.
Takie oto dialogi zapisałam kiedyś, może podzielicie sie swoimi w komentarzach.
@ - Kochanie zrobisz herbatę?
- A to już czas na kolację?
@ - Co dziś na obiad?
- Pyszna lekka zupka...
- Ale ja głodny jestem, a nie spragniony!
@ - Synku, będzie ciepła kolacja..
- Ale my się odchudzamy!
- Dobra, to oprócz żeberek zrobię sałatkę.
- Żeberka? A to spoko, na pewno chude kupiłaś...
@ - Halo, no słucham!
- Halo, halo, no co tam...
- Tato, załóż aparat, bo mnie nie słyszysz!
- Halo, idę po aparat, bo nic nie słyszę!
@ -Patrzysz w tę lodówkę i patrzysz, zamykaj drzwi!
- Robię sobie apetyt na śniadanie...
@ - Co ty tak ciągle pierzesz, czy my tyle brudzimy?
- Nie, wyciągam z szafy czyste i piorę, bo lubię wieszać...
W końcu kabareciarze są dobrymi obserwatorami życia i zachowań naszego społeczeństwa.
Jak mawiał klasyk - dobrze pośmiać się z samego siebie, żeby przypadkiem nie pęknąć jak balon w poczuciu własnej doskonałości i nieomylności.
Takie oto dialogi zapisałam kiedyś, może podzielicie sie swoimi w komentarzach.
@ - Kochanie zrobisz herbatę?
- A to już czas na kolację?
@ - Co dziś na obiad?
- Pyszna lekka zupka...
- Ale ja głodny jestem, a nie spragniony!
@ - Synku, będzie ciepła kolacja..
- Ale my się odchudzamy!
- Dobra, to oprócz żeberek zrobię sałatkę.
- Żeberka? A to spoko, na pewno chude kupiłaś...
@ - Halo, no słucham!
- Halo, halo, no co tam...
- Tato, załóż aparat, bo mnie nie słyszysz!
- Halo, idę po aparat, bo nic nie słyszę!
@ -Patrzysz w tę lodówkę i patrzysz, zamykaj drzwi!
- Robię sobie apetyt na śniadanie...
@ - Co ty tak ciągle pierzesz, czy my tyle brudzimy?
- Nie, wyciągam z szafy czyste i piorę, bo lubię wieszać...
czwartek, 16 sierpnia 2018
Scenka osiedlowa...
Byłam świadkiem tej scenki, a podobnych na osiedlach pewnie sporo. Na balkonie stał sobie pan w średnim wieku i palił e-papierosa.
Pod balkonem spacerowała pani z dużym psem. W pewnym momencie pies zostawił na trawniku pod balkonem sporą kupę.
- Halo, proszę pani, dlaczego nie sprząta pani po swoim psie? - odezwał się pan z e-papierosem
- O co panu chodzi? Nie sprzątam,bo od tego są służby!
- A widziała tu pani kiedyś jakieś służby?
- Wszystkich się pan tak czepia?
- Pani zdaje się mieszka w tamtym bloku, poznaję z widzenia, a przychodzi pani aż tutaj, pod mój balkon...
- Trawniki są publiczne, nie będzie mi pan mówił, gdzie mam psa wyprowadzać!
- Skoro trawniki są publiczne, to dlaczego przed Waszym blokiem postawiono tablicę ZAKAZ WYPROWADZANIA PSÓW?
- To jest teren wspólnoty...
- Czyli u siebie chcecie mieć czysto, a ja mam wąchać psie odchody, bo pewnie nie pani sama ma psa we wspólnocie?
- Zaraz widać, że nie lubi pan zwierząt!
- A pani chyba nie lubi ludzi...
poniedziałek, 13 sierpnia 2018
Nie rozumiem...
Żyję już na tym świecie dość długo, ale chyba jednak za krótko, by pojąć wszystko, co dzieje się wokół mnie. Albo ten świat zwariował albo moja wyobraźnia jest mało pojemna. Gdyby płacono za każde zdanie – NIC MNIE JUŻ NIE ZDZIWI – byłabym bogata….
Nie znam się na polityce, prawie i gospodarce, o sprawach religii lepiej nie dyskutować publicznie, chyba że się kogoś bardzo dobrze zna, czasem coś tam skomentuję na innych blogach, ale jest to zdanie laika i raczej to ja uczę się od innych.
Mnoży się jednak liczba intrygujących mnie zagadnień, których mój umysł już nie ogarnia, może więc moi czytelnicy rozwieją część z poniższych wątpliwości i stanę się bardziej światłą…
Uprzedzam – będzie tego sporo, bo mi się nazbierało:
@ jak to możliwe, że na miesięcznicach smoleńskich czy na zaproszenie ojca dyrektora zjawiał się cały rząd, z prezydentem na czele, a gdy żegnamy generała Ścibora – Rylskiego wysyła się jedynie posła Suskiego, podrzędnego ministra?
@ jak to możliwe, że zaczęły nas dzielić nawet takie uroczystości jak rocznica obrony Westerplatte?
@ jakim cudem obraźliwym stało się słowo KONSTYTUCJA, a jego zawieszenie w jakiejkolwiek formie w miejscu publicznym jest teraz przestępstwem?
@ kto pozwala na to, by ciągle brakowało pieniędzy dla niepełnosprawnych, ciężko chorych, pacjentów onkologicznych i pensjonariuszy hospicjów, gdy tymczasem na imperium ojca dyrektora idą kolejne miliony?
@ kto tak urządził rynek towarowy, że w skupie za owoce i warzywa płaci się producentom 20-40 groszy, gdy my w handlu za te same produkty płacimy jak za przysłowiowe zboże?
@ jak to możliwe, że kształcimy w Polsce prawników na renomowanych uczelniach z tych samych podręczników, a ci prawnicy mają odmienne zdania w podstawowych kwestiach i każdy z nich ma rację?
@ jakim cudem za pracę na stanowisku prezesa jakiejś firmy przez kilka tygodni tylko dostaje się miliony odprawy, a emeryci po 30-40 latach pracy muszą wyżyć za 1000 zł emerytury?
@ jak to możliwe, że profesorowie, sędziowie, eksperci z olbrzymim doświadczeniem i wiedzą przestali być autorytetami, a osoby odpowiedzialne za przyszłość ludzi i kraju powołują się na zdanie magistrów i urzędników z przypadku?
@ jak to być może, że policja na ulicach zatrzymuje i spisuje spokojnych obywateli z białymi różami, a nie zauważa zapalonych rac ani zabronionych prawem transparentów u maszerujących narodowców ?
@ czy to nie śmieszne, że rządzący wprowadzają w życie jakieś przepisy, a potem dziwią się, że obywatele skwapliwie z nich korzystają?
@ czy nie szokują Was w świątyniach napisy typu: wykup modlitwę w dowolnej intencji lub złóż ofiarę za pomyślność modlitwy do św. Antoniego?
@ jak bardzo obniżył się poziom mediów czy może poziom kształcenia dziennikarzy i reporterów, którzy porządnej relacji z wydarzeń nie potrafią przygotować, nie mówiąc o zadawaniu pytań rozmówcom?
@ czy tylko ja odnoszę wrażenie, że więcej jest w mediach doniesień o tym, co dzieje się w USA, niż w naszym własnym kraju, a gdzie reszta świata lub Europa chociażby?
@ jak to możliwe, że w naszym katolickim kraju jest tylu złodziei, oszustów i przemocy na każdym kroku?
@ czy to nie dziwne, że urzędujący ministrowie robią wszystko dobrze i zawsze mają rację, a gdy się ich zmienia, to następcy starają się naprawić to, co poprzednicy zepsuli?
@ dlaczego każda władza zmienia wszystko niemalże, co wprowadziła poprzednia, nawet jeśli wcześniejsze ustalenia były sprawdzone, przynajmniej niektóre?
@ jak długo będzie nam się wmawiać, że to co nam się nie podoba, z czym się nie zgadzamy jest dla naszego dobra, bo władza wie lepiej?
Przepraszam za chaotyczną listę pytań, ale trudno uporządkować emocje, które nawet w trakcie pisania dają znać o sobie.
Sporadycznie zabieram głos na takie tematy, ale coraz częściej mam wrażenie, że coraz głupsza jestem...
Nie znam się na polityce, prawie i gospodarce, o sprawach religii lepiej nie dyskutować publicznie, chyba że się kogoś bardzo dobrze zna, czasem coś tam skomentuję na innych blogach, ale jest to zdanie laika i raczej to ja uczę się od innych.
Mnoży się jednak liczba intrygujących mnie zagadnień, których mój umysł już nie ogarnia, może więc moi czytelnicy rozwieją część z poniższych wątpliwości i stanę się bardziej światłą…
Uprzedzam – będzie tego sporo, bo mi się nazbierało:
@ jak to możliwe, że na miesięcznicach smoleńskich czy na zaproszenie ojca dyrektora zjawiał się cały rząd, z prezydentem na czele, a gdy żegnamy generała Ścibora – Rylskiego wysyła się jedynie posła Suskiego, podrzędnego ministra?
@ jak to możliwe, że zaczęły nas dzielić nawet takie uroczystości jak rocznica obrony Westerplatte?
@ jakim cudem obraźliwym stało się słowo KONSTYTUCJA, a jego zawieszenie w jakiejkolwiek formie w miejscu publicznym jest teraz przestępstwem?
@ kto pozwala na to, by ciągle brakowało pieniędzy dla niepełnosprawnych, ciężko chorych, pacjentów onkologicznych i pensjonariuszy hospicjów, gdy tymczasem na imperium ojca dyrektora idą kolejne miliony?
@ kto tak urządził rynek towarowy, że w skupie za owoce i warzywa płaci się producentom 20-40 groszy, gdy my w handlu za te same produkty płacimy jak za przysłowiowe zboże?
@ jak to możliwe, że kształcimy w Polsce prawników na renomowanych uczelniach z tych samych podręczników, a ci prawnicy mają odmienne zdania w podstawowych kwestiach i każdy z nich ma rację?
@ jakim cudem za pracę na stanowisku prezesa jakiejś firmy przez kilka tygodni tylko dostaje się miliony odprawy, a emeryci po 30-40 latach pracy muszą wyżyć za 1000 zł emerytury?
@ jak to możliwe, że profesorowie, sędziowie, eksperci z olbrzymim doświadczeniem i wiedzą przestali być autorytetami, a osoby odpowiedzialne za przyszłość ludzi i kraju powołują się na zdanie magistrów i urzędników z przypadku?
@ jak to być może, że policja na ulicach zatrzymuje i spisuje spokojnych obywateli z białymi różami, a nie zauważa zapalonych rac ani zabronionych prawem transparentów u maszerujących narodowców ?
@ czy to nie śmieszne, że rządzący wprowadzają w życie jakieś przepisy, a potem dziwią się, że obywatele skwapliwie z nich korzystają?
@ czy nie szokują Was w świątyniach napisy typu: wykup modlitwę w dowolnej intencji lub złóż ofiarę za pomyślność modlitwy do św. Antoniego?
@ jak bardzo obniżył się poziom mediów czy może poziom kształcenia dziennikarzy i reporterów, którzy porządnej relacji z wydarzeń nie potrafią przygotować, nie mówiąc o zadawaniu pytań rozmówcom?
@ czy tylko ja odnoszę wrażenie, że więcej jest w mediach doniesień o tym, co dzieje się w USA, niż w naszym własnym kraju, a gdzie reszta świata lub Europa chociażby?
@ jak to możliwe, że w naszym katolickim kraju jest tylu złodziei, oszustów i przemocy na każdym kroku?
@ czy to nie dziwne, że urzędujący ministrowie robią wszystko dobrze i zawsze mają rację, a gdy się ich zmienia, to następcy starają się naprawić to, co poprzednicy zepsuli?
@ dlaczego każda władza zmienia wszystko niemalże, co wprowadziła poprzednia, nawet jeśli wcześniejsze ustalenia były sprawdzone, przynajmniej niektóre?
@ jak długo będzie nam się wmawiać, że to co nam się nie podoba, z czym się nie zgadzamy jest dla naszego dobra, bo władza wie lepiej?
Przepraszam za chaotyczną listę pytań, ale trudno uporządkować emocje, które nawet w trakcie pisania dają znać o sobie.
Sporadycznie zabieram głos na takie tematy, ale coraz częściej mam wrażenie, że coraz głupsza jestem...
czwartek, 9 sierpnia 2018
Pan Kazimierz...
Wracam jeszcze wspomnieniem do naszego wyjazdu w góry.
Jeden z pieszych szlaków zaprowadził nas do miejscowości Zwardoń, a dzień był gorący. Na szczęście droga prowadziła częściowo przez tereny zadrzewione, co dawało wytchnienie od słońca.
Po dotarciu do celu szukaliśmy miejsca, by usiąść przy dobrej kawie.
Niestety, w miejscu, gdzie kończył się szlak było blisko do przejścia granicznego, dookoła jakieś domy prywatne, tablica informacyjna , kapliczka ku czci św.Anny i ....niczego na horyzoncie. Jakaś pani z dzieckiem zapytana, gdzie tu można napić się kawy wskazała stację benzynową, w której kierunku ruszyliśmy, mijając nieczynną od dawna kawiarnię i liczne grupy kolonistów...
Stacja jak stacja, ktoś kupował winiety, kto inny hot dogi. Z boku długiej lady siedziało dwóch panów przy kawie, starszy z nich zapytał czego szukamy, bo rozglądałam się za expresem do kawy.
Gdy wyraziłam życzenie zamówienia gorącego napoju pan stwierdził, że ekspres został oddany do czyszczenia, ale on może nam służyć kawą parzoną lub rozpuszczalną. Ja na to, że liczyłam BARDZO na dobrą kawę. Pan zapewnił, że kawę mają świetną, więc zamówiłam.
Widzę jednak, że pan włączył po prostu czajnik elektryczny.
- Czy mógłby pan przynajmniej nalać świeżej wody? Chyba nie zaleje mi pan kawy tą używaną z czajnika?
- Ale o co chodzi z ta wodą ? - pan zapytał uprzejmie
- Żeby kawa miała piankę woda musi być świeża... zapewniał pan, że kawa będzie dobra.
- No coś takiego, pierwsze słyszę, ale wody naleję świeżej z radością i proszę nasypać sobie kawy do kubka, jak w domu.
- A mogę prosić o filiżankę?
- Nie lubi pani w kubku? pan wyciągał z szafki kolejne naczynia
- Nie bardzo, o proszę tę filiżankę.
Pan Kazimierz, bo tak miał na imię, zalał kawę w naczyniu, zaprosił na krzesła , otworzył pudełko ciastek i podsunął talerzyk z pokrojonym arbuzem. Jak w domu.
Mąż zapytał - ile płacimy?
- Za co chce pan płacić? jesteście państwo moimi gośćmi, tak mi się spodobała pana kobieta, że z przyjemnością przysiądę się, by pogawędzić, proszę się częstować.
Okazało się, że pan Kazimierz jest właścicielem stacji benzynowej i połowy domów w Zwardoniu.
Pływał kiedyś na statkach po całym świecie, gdzie ma teraz wielu przyjaciół. Zapraszano go często do Kanady, USA, Singapuru, ale tyle się napodróżował, że teraz osiadł na stałe i prowadzi swoje interesy.
A pochodzi w ogóle z Gdyni.
Siedzieliśmy tam długo, co odbiło się na obsłudze innych klientów, opowieści pana Kazimierza były niesamowite!
Zapytałam dlaczego nie napisze wspomnień, szkoda tych wszystkich opowieści i anegdot. Wymówił się brakiem czasu.
Starszy pan, a rozsadza go energia i napędza chęć kontaktów z ludźmi, do czego stacja benzynowa przy ruchliwej drodze, obok przejścia granicznego bardzo się nadaje. Jego bezpośredniość wobec klientów niektórych trochę krepuje, może myślą, że są w ukrytej kamerze?
Na koniec pan Kazimierz opowiedział nam anegdotę o swoim bracie. Razem pływali, podobnie zarabiali (chociaż brat był raczej pracownikiem fizycznym), ale tak jak nasz rozmówca inwestował swoje zarobki, tak jego brat odkładał do skarpety. Podobno zakopał złoto w ogrodzie i chyba już nie pamięta gdzie, a według pana Kazimierza te słoiki ze złotem tak sobie dryfują z czasem w stronę pobliskiego kościoła...
Przy pożegnaniu pan Kazimierz zapytał czy mój mąż dobrze się sprawuje, odpowiedziałam, że nie mam prawa narzekać.
- W takim razie życzę szerokiej drogi i zapraszam także do Gdyni!
Jeden z pieszych szlaków zaprowadził nas do miejscowości Zwardoń, a dzień był gorący. Na szczęście droga prowadziła częściowo przez tereny zadrzewione, co dawało wytchnienie od słońca.
Po dotarciu do celu szukaliśmy miejsca, by usiąść przy dobrej kawie.
Niestety, w miejscu, gdzie kończył się szlak było blisko do przejścia granicznego, dookoła jakieś domy prywatne, tablica informacyjna , kapliczka ku czci św.Anny i ....niczego na horyzoncie. Jakaś pani z dzieckiem zapytana, gdzie tu można napić się kawy wskazała stację benzynową, w której kierunku ruszyliśmy, mijając nieczynną od dawna kawiarnię i liczne grupy kolonistów...
Stacja jak stacja, ktoś kupował winiety, kto inny hot dogi. Z boku długiej lady siedziało dwóch panów przy kawie, starszy z nich zapytał czego szukamy, bo rozglądałam się za expresem do kawy.
Gdy wyraziłam życzenie zamówienia gorącego napoju pan stwierdził, że ekspres został oddany do czyszczenia, ale on może nam służyć kawą parzoną lub rozpuszczalną. Ja na to, że liczyłam BARDZO na dobrą kawę. Pan zapewnił, że kawę mają świetną, więc zamówiłam.
Widzę jednak, że pan włączył po prostu czajnik elektryczny.
- Czy mógłby pan przynajmniej nalać świeżej wody? Chyba nie zaleje mi pan kawy tą używaną z czajnika?
- Ale o co chodzi z ta wodą ? - pan zapytał uprzejmie
- Żeby kawa miała piankę woda musi być świeża... zapewniał pan, że kawa będzie dobra.
- No coś takiego, pierwsze słyszę, ale wody naleję świeżej z radością i proszę nasypać sobie kawy do kubka, jak w domu.
- A mogę prosić o filiżankę?
- Nie lubi pani w kubku? pan wyciągał z szafki kolejne naczynia
- Nie bardzo, o proszę tę filiżankę.
Pan Kazimierz, bo tak miał na imię, zalał kawę w naczyniu, zaprosił na krzesła , otworzył pudełko ciastek i podsunął talerzyk z pokrojonym arbuzem. Jak w domu.
Mąż zapytał - ile płacimy?
- Za co chce pan płacić? jesteście państwo moimi gośćmi, tak mi się spodobała pana kobieta, że z przyjemnością przysiądę się, by pogawędzić, proszę się częstować.
Okazało się, że pan Kazimierz jest właścicielem stacji benzynowej i połowy domów w Zwardoniu.
Pływał kiedyś na statkach po całym świecie, gdzie ma teraz wielu przyjaciół. Zapraszano go często do Kanady, USA, Singapuru, ale tyle się napodróżował, że teraz osiadł na stałe i prowadzi swoje interesy.
A pochodzi w ogóle z Gdyni.
Siedzieliśmy tam długo, co odbiło się na obsłudze innych klientów, opowieści pana Kazimierza były niesamowite!
Zapytałam dlaczego nie napisze wspomnień, szkoda tych wszystkich opowieści i anegdot. Wymówił się brakiem czasu.
Starszy pan, a rozsadza go energia i napędza chęć kontaktów z ludźmi, do czego stacja benzynowa przy ruchliwej drodze, obok przejścia granicznego bardzo się nadaje. Jego bezpośredniość wobec klientów niektórych trochę krepuje, może myślą, że są w ukrytej kamerze?
Na koniec pan Kazimierz opowiedział nam anegdotę o swoim bracie. Razem pływali, podobnie zarabiali (chociaż brat był raczej pracownikiem fizycznym), ale tak jak nasz rozmówca inwestował swoje zarobki, tak jego brat odkładał do skarpety. Podobno zakopał złoto w ogrodzie i chyba już nie pamięta gdzie, a według pana Kazimierza te słoiki ze złotem tak sobie dryfują z czasem w stronę pobliskiego kościoła...
Przy pożegnaniu pan Kazimierz zapytał czy mój mąż dobrze się sprawuje, odpowiedziałam, że nie mam prawa narzekać.
- W takim razie życzę szerokiej drogi i zapraszam także do Gdyni!
wtorek, 7 sierpnia 2018
Coś dla bibliofila ...
Mól książkowy, bibliofil, pożeracz książek, czytelnik nałogowy - wiele spotykamy określeń na osoby, dla których najlepszą rozrywką jest czytanie.
W ten wakacyjny czas postanowiłam zamieścić coś lekkiego, ale mam nadzieję ciekawego.
Aby jednak nie popaść w lenistwo umysłowe zapraszam do zabawy - napiszcie proszę, w jakiej pozycji najczęściej lubicie czytać książki, a może w zupełnie innej, niż na zamieszczonej ilustracji...
Druga część zabawy dla chętnych to nadanie tytułów lekturom, które czyta anonimowy czytelnik na poniższej grafice. Bardzo spodobało mi się takie zobrazowanie emocji powstających podczas czytania książek.
Pozdrawiam wszystkich, dziękując za udział w zabawie, liczę na Waszą kreatywność - może pozwoli nam to przetrwać apogeum upałów, byle do piątku...
W ten wakacyjny czas postanowiłam zamieścić coś lekkiego, ale mam nadzieję ciekawego.
Aby jednak nie popaść w lenistwo umysłowe zapraszam do zabawy - napiszcie proszę, w jakiej pozycji najczęściej lubicie czytać książki, a może w zupełnie innej, niż na zamieszczonej ilustracji...
Druga część zabawy dla chętnych to nadanie tytułów lekturom, które czyta anonimowy czytelnik na poniższej grafice. Bardzo spodobało mi się takie zobrazowanie emocji powstających podczas czytania książek.
Pozdrawiam wszystkich, dziękując za udział w zabawie, liczę na Waszą kreatywność - może pozwoli nam to przetrwać apogeum upałów, byle do piątku...
niedziela, 5 sierpnia 2018
Jestem w szoku!
Często powtarzam, że nic mnie już nie zdziwi, a jednak ciągle mi się to zdarza.
Jeszcze na wyjeździe dostałam sms-a z wiadomością, że wysłano do mnie paczkę w podziękowaniu za zmianę konta bankowego.
Fakt - konto było starego typu, więc zmieniliśmy, dokładając opcję małych oszczędności lepiej oprocentowanych.
Dawno już mieliśmy taki zamiar, ale najpierw na różne oferty byliśmy za starzy, później za młodzi. W tej kolejności, nie pomyliłam się!
Po odczytaniu sms-a pomyślałam, że pewnie wyślą jakiś brelok lub podobny drobiazg. Zdziwiłam się, gdy napisał kurier, by umówić godzinę dostarczenia. Poprosiłam o zostawienie przesyłki u sąsiadki, która zawsze jest w domu, bo przecież my byliśmy w połowie podroży...
Zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo sąsiadka przyniosła sporą paczkę, a w niej całkiem ładny, miękki koc.
Ponieważ koc nie był w mojej ulubionej kolorystyce, podarowałam go młodym, bo mieszkanie urządzili w odcieniach szarości.
Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś takiego, nie licząc wygranych lodów znanej firmy (kup jednego, wygraj drugiego lub spróbuj ponownie jeszcze raz). O! jeszcze wygraliśmy kiedyś 200 zł za wysłanie 3 opakowań po czekoladzie i to wszystkie niespodzianki ...
A może Wy macie więcej szczęścia?
Jeszcze na wyjeździe dostałam sms-a z wiadomością, że wysłano do mnie paczkę w podziękowaniu za zmianę konta bankowego.
Fakt - konto było starego typu, więc zmieniliśmy, dokładając opcję małych oszczędności lepiej oprocentowanych.
Dawno już mieliśmy taki zamiar, ale najpierw na różne oferty byliśmy za starzy, później za młodzi. W tej kolejności, nie pomyliłam się!
Po odczytaniu sms-a pomyślałam, że pewnie wyślą jakiś brelok lub podobny drobiazg. Zdziwiłam się, gdy napisał kurier, by umówić godzinę dostarczenia. Poprosiłam o zostawienie przesyłki u sąsiadki, która zawsze jest w domu, bo przecież my byliśmy w połowie podroży...
Zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo sąsiadka przyniosła sporą paczkę, a w niej całkiem ładny, miękki koc.
Ponieważ koc nie był w mojej ulubionej kolorystyce, podarowałam go młodym, bo mieszkanie urządzili w odcieniach szarości.
Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś takiego, nie licząc wygranych lodów znanej firmy (kup jednego, wygraj drugiego lub spróbuj ponownie jeszcze raz). O! jeszcze wygraliśmy kiedyś 200 zł za wysłanie 3 opakowań po czekoladzie i to wszystkie niespodzianki ...
A może Wy macie więcej szczęścia?
czwartek, 2 sierpnia 2018
Ptasie opowieści
Są wszędzie - na parapecie okna, w parku, na cmentarzu.
Nasi przyjaciele, ptaki duże i małe, bardziej lub mniej znane, śpiewające, ćwierkające, klekoczące, nieme.
Lubimy ich obecność, bo jest kojąca, bo świadczy o jako takim stanie środowiska, bo z ciekawością podglądamy ich życie.
Tym bardziej chętnie zaglądam na karty arcyciekawej książki, której okładkę widzicie obok.
Zawiera wiele informacji z życia ptaków swojskich i bardziej egzotycznych, ciekawostki, których nie zaobserwujemy w normalnych warunkach.
Dziś podaję tylko kilka takich ciekawostek.
Jedną z pierwszych prób latania po ptasiemu podjął w IX wieku muzułmański polihistor Abbas Ibn Firnas na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Skonstruował on kombinezon do latania z piór sępa na drewnianym stelażu, ale zapomniał o ogonie, który potrzebny jest ptakom do bezpiecznego wylądowania i strasznie poturbował się przy lądowaniu…
W dawnych wiekach wiedza o zwyczajach ptaków była mizerna. O jej poziomie świadczą m.in. wierzenia, że z nadejściem jesiennych chłodów ptaki zmieniają się w kamienie i zimują na dnie jezior. Pierwsze koncepcje na temat migracji wśród ptaków pojawiły się dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku.
Znana jest umiejętność wyczuwania niebezpieczeństwa przez zwierzęta, zwłaszcza przez ptaki. Wykorzystywano w kopalniach kanarki do ostrzegania przed niebezpiecznym gazem. Ptaki ostrzegają przed trzęsieniami ziemi czy huraganami.
Ale funkcja czujki to także monitorowanie zdrowia ekologicznego naszych lasów. Zadanie to przypadło m.in. dzięciołom. Stwierdzono, ze jeśli liczba dzięciołów drastycznie spada, mamy do czynienia z zagrożeniem integralności ekologicznej zasobów leśnych, a sprzyjają temu wycinki i wywożenie drzew z lasów, co z kolei powoduje zaburzenia w liczebności owadów.
Ptaki bywają przewodnikami człowieka w Etiopii i Kenii. Gdy myśliwy wybiera się na poszukiwanie miodu i pszczelich barci do buszu, wzywa swego partnera – miodowoda dużego , który za udział w łupach zdobytych przez człowieka wskazuje drogę do ula.
Po dotarciu do celu ptak wydaje melodyjny dźwięk, jak radar po wykryciu obiektu.
Człowiek wykurza pszczoły za pomocą dymu i wybiera miód, a ptak zadowala się woskiem, larwami i poczwarkami owadów.
Ptaki kształtują świat roślin na wiele sposobów – uczestniczą w zapylaniu kwiatów, roznoszą nasiona, a niektóre rośliny uzależnione są wręcz o d ptaków, gdyż ich nasiona maja zdolność wykiełkowania dopiero wówczas, gdy przejdą przez przewód pokarmowy ptaków.
Wielką rolę pełnią ptaki w procesie zwalczania owadzich szkodników, nawet nasze swojskie wróble. Okazuje się bowiem, że większości ich diety stanowią nie nasiona, a owady właśnie.
W wyniku doszczętnego wytrzebienia wróbli w Chinach w latach 50-tych XX wieku na rozkaz Mao rozpoczął się w tym kraju Wielki Głód, gdyż szarańcza i inne owady zjadały całe plony z pól. W tym czasie zmarło z głodu ponad 30 mln ludzi.
Szanujmy więc nasze poczciwe wróble...
Nasi przyjaciele, ptaki duże i małe, bardziej lub mniej znane, śpiewające, ćwierkające, klekoczące, nieme.
Lubimy ich obecność, bo jest kojąca, bo świadczy o jako takim stanie środowiska, bo z ciekawością podglądamy ich życie.
Tym bardziej chętnie zaglądam na karty arcyciekawej książki, której okładkę widzicie obok.
Zawiera wiele informacji z życia ptaków swojskich i bardziej egzotycznych, ciekawostki, których nie zaobserwujemy w normalnych warunkach.
Dziś podaję tylko kilka takich ciekawostek.
Jedną z pierwszych prób latania po ptasiemu podjął w IX wieku muzułmański polihistor Abbas Ibn Firnas na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Skonstruował on kombinezon do latania z piór sępa na drewnianym stelażu, ale zapomniał o ogonie, który potrzebny jest ptakom do bezpiecznego wylądowania i strasznie poturbował się przy lądowaniu…
W dawnych wiekach wiedza o zwyczajach ptaków była mizerna. O jej poziomie świadczą m.in. wierzenia, że z nadejściem jesiennych chłodów ptaki zmieniają się w kamienie i zimują na dnie jezior. Pierwsze koncepcje na temat migracji wśród ptaków pojawiły się dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku.
Znana jest umiejętność wyczuwania niebezpieczeństwa przez zwierzęta, zwłaszcza przez ptaki. Wykorzystywano w kopalniach kanarki do ostrzegania przed niebezpiecznym gazem. Ptaki ostrzegają przed trzęsieniami ziemi czy huraganami.
Ale funkcja czujki to także monitorowanie zdrowia ekologicznego naszych lasów. Zadanie to przypadło m.in. dzięciołom. Stwierdzono, ze jeśli liczba dzięciołów drastycznie spada, mamy do czynienia z zagrożeniem integralności ekologicznej zasobów leśnych, a sprzyjają temu wycinki i wywożenie drzew z lasów, co z kolei powoduje zaburzenia w liczebności owadów.
Ptaki bywają przewodnikami człowieka w Etiopii i Kenii. Gdy myśliwy wybiera się na poszukiwanie miodu i pszczelich barci do buszu, wzywa swego partnera – miodowoda dużego , który za udział w łupach zdobytych przez człowieka wskazuje drogę do ula.
Po dotarciu do celu ptak wydaje melodyjny dźwięk, jak radar po wykryciu obiektu.
Człowiek wykurza pszczoły za pomocą dymu i wybiera miód, a ptak zadowala się woskiem, larwami i poczwarkami owadów.
Ptaki kształtują świat roślin na wiele sposobów – uczestniczą w zapylaniu kwiatów, roznoszą nasiona, a niektóre rośliny uzależnione są wręcz o d ptaków, gdyż ich nasiona maja zdolność wykiełkowania dopiero wówczas, gdy przejdą przez przewód pokarmowy ptaków.
Wielką rolę pełnią ptaki w procesie zwalczania owadzich szkodników, nawet nasze swojskie wróble. Okazuje się bowiem, że większości ich diety stanowią nie nasiona, a owady właśnie.
W wyniku doszczętnego wytrzebienia wróbli w Chinach w latach 50-tych XX wieku na rozkaz Mao rozpoczął się w tym kraju Wielki Głód, gdyż szarańcza i inne owady zjadały całe plony z pól. W tym czasie zmarło z głodu ponad 30 mln ludzi.
Szanujmy więc nasze poczciwe wróble...
Subskrybuj:
Posty (Atom)