Obie sprawy podsłuchane, jedna z realu, druga z mediów.
Obie dają do myślenia.
Idę przez osiedle, z bloku wychodzi starszy pan, z laską i torbą na kółkach.
Spotyka dużo młodszego mężczyznę. Słysze taki dialog:
- I jak Zyguś, moja koperta dostarczona?
- A tak, witam. Wczoraj byłem w Toruniu i zawiozłem swoją, pana kopertę i moich teściów.
- A to dobrze, będę oglądać telewizję, to może darczyńców z nazwiska wymienią?
- Tak pan myśli, ale chyba za dużo tego...
- Zobaczymy, za datki wypada podziękować!
- Zdrowia życzę, do widzenia!
Spojrzałam na starszego pana i moja refleksja była taka, że zamiast wysyłać koperty do Torunia, lepiej by sobie nowe buty kupił lub kapelusz od słońca...
Ale cóż, nie moja kasa, nie mnie boli głowa.
Za to jeden ojciec z Torunia zaciera ręce i prosi o jeszcze.
*****
Druga sprawa zdziwiła mnie nie mniej.
Słyszę mianowicie w TV wypowiedź z ministerstwa zdrowia, jak to urzędnicy przygotowują nas na sezon zachorowań jesienią.
Na pierwszą linię pójdą lekarze rodzinni, do których będzie należało rozróżnienie zwykłej grypy od covid-19.
Ciekawe jak to zrobią, czyżby przez telefon?
Bo u nas przychodnie zawarte przed pacjentami na amen, pielęgniarki jak na barykadach strzegą dostępu nawet do rejestracji.
Zapotrzebowania na recepty wrzuca się do skrzynki.
O dziwo, prywatnie lekarze się nie boją i przyjmują, w dodatku jest drożej, bo to pacjenci płacą za dodatkowe środki ostrożności.
Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda wizyta w przychodni na telefon ( o ile uda się dodzwonić):
- Dzień dobry, pani doktor, boli mnie gardło
- to na pewno od noszenia maseczki
- ale co z tym dalej?
- proszę wziąć lusterko i zajrzeć głęboko
- ale ja nic nie widzę, słabe światło mam chyba
- to proszę wziąć latarkę i lusterko powiększające
- na mam i co?
- gardło czerwone tylko czy z nalotem?
- czerwone, ale nalotu chyba nie ma...
- pani kupi coś do płukania, a jak nie przejdzie, to słyszymy się znowu...
Nie jest to scena kabaretowa, to autentyczna rozmowa z lekarzem pierwszego kontaktu.
Z ostatniej chwili - liczba zakażeń rośnie, minister przerwał urlop, ale pan premier nie widzi problemu...
piątek, 31 lipca 2020
środa, 29 lipca 2020
Przed rocznicą...
Całkiem przypadkowo trafiłam na księgę pamięci Powstania Warszawskiego.
Świetny pomysł, według mnie, po szczegóły zapraszam TUTAJ
Jeden prosty gest, niewiele wysiłku, a można spełnić czyjeś marzenie.
Ja już się wpisałam i zachęcam wszystkich.
Zostało mało czasu.
Świetny pomysł, według mnie, po szczegóły zapraszam TUTAJ
Jeden prosty gest, niewiele wysiłku, a można spełnić czyjeś marzenie.
Ja już się wpisałam i zachęcam wszystkich.
Zostało mało czasu.
poniedziałek, 27 lipca 2020
Odrobina życzliwości...
Czasami wypada pójść do sklepu, na przykład po nowe donice.
Wybrałam się więc do znanego marketu z różnościami dla domu i ogrodu.
W dziale ogrodniczym donic wielki wybór, wybrana na oko przeze mnie stała wysoko na regale.
Szukam kogoś z obsługi, by pomógł mi tę donicę z regału wydostać.
Proszę pana ubranego na zielono o pomoc, pan grzecznie odpowiada, że później podejdzie, bo zajęty z innym klientem.
O.K. myślę, nie śpieszy mi się, mam urlop.
Kręcę się po dziale, oglądam rośliny, czas mija, pan nadal zajęty.
W maseczce duszno, rozglądam się więc po sklepie w poszukiwaniu innego pracownika.
Jakaś pani myje podłogę, zresztą słyszała, że prosiłam o pomoc, więc chyba to nie jej bajka.
Znajduję w pobliżu pana z działu ŁAZIENKA, siedzi wpatrzony w laptop, znaczy chyba wolny.
- Przepraszam, czy mogę pana prosić o zdjęcie donicy z regału?
- Tam jest kolega...
- Pytałam już, ale ciągle zajęty a ja już długo czekam.
Pan z miną cierpiącego na hemoroidy ruszył się ze swego stanowiska, idziemy razem do działu OGRÓD.
Sprawdził, że kolega faktycznie zajęty, ale koleżanka przy biurku siedzi, nie zagadał jednak do niej, może się bał naruszać jej spokój.
Westchnął tylko ciężko i coś mamrotał pod nosem.
Powoli wziął drabinę:
- to gdzie ta donica?
- ta biała, na najwyższej półce
Pan znowu westchnął, aż mi się go żal zrobiło.
- ale wie pani, to nie mój dział, ja mam inne biurko i inne obowiązki
- ale to tylko chwila...
- muszę chyba biurko przestawić, bo koledzy za bardzo się schowali i wszyscy do mnie...
- no taki pański los, że klienci ciągle głowę zawracają, co za ludzie...
Pan spojrzał z ukosa, ale nic nie odpowiedział.
Za to sprzedawca z innego działu był bardzo uczynny i cierpliwy, nawet sprawdził, kiedy będzie dostawa towaru i poinformował, kiedy najlepiej przyjść, by nie fatygować się dwa razy.
Można? Jak najbardziej!
Ale przy kasach kolejny incydent. Dwie kasy czynne, kolejka rośnie, ale nie czekam długo.
Trzecia kasjerka zajmuje swoje stanowisko.
Jakiś pan podchodzi i mało grzecznie zwraca pani w kasie uwagę, że tylu klientów, a ona sobie gdzieś chodzi.
- Proszę sobie wyobrazić, że nawet kasjerki muszą do toalety, a gdy wychodziłam nie było kolejek wcale...a pan był w toalecie?
Pan nie odpowiedział, strzelił focha i wyszedł, obsłużony przez inną kasjerkę.
No cóż, są ludzie i ludziska.
Wybrałam się więc do znanego marketu z różnościami dla domu i ogrodu.
W dziale ogrodniczym donic wielki wybór, wybrana na oko przeze mnie stała wysoko na regale.
Szukam kogoś z obsługi, by pomógł mi tę donicę z regału wydostać.
Proszę pana ubranego na zielono o pomoc, pan grzecznie odpowiada, że później podejdzie, bo zajęty z innym klientem.
O.K. myślę, nie śpieszy mi się, mam urlop.
Kręcę się po dziale, oglądam rośliny, czas mija, pan nadal zajęty.
W maseczce duszno, rozglądam się więc po sklepie w poszukiwaniu innego pracownika.
Jakaś pani myje podłogę, zresztą słyszała, że prosiłam o pomoc, więc chyba to nie jej bajka.
Znajduję w pobliżu pana z działu ŁAZIENKA, siedzi wpatrzony w laptop, znaczy chyba wolny.
- Przepraszam, czy mogę pana prosić o zdjęcie donicy z regału?
- Tam jest kolega...
- Pytałam już, ale ciągle zajęty a ja już długo czekam.
Pan z miną cierpiącego na hemoroidy ruszył się ze swego stanowiska, idziemy razem do działu OGRÓD.
Sprawdził, że kolega faktycznie zajęty, ale koleżanka przy biurku siedzi, nie zagadał jednak do niej, może się bał naruszać jej spokój.
Westchnął tylko ciężko i coś mamrotał pod nosem.
Powoli wziął drabinę:
- to gdzie ta donica?
- ta biała, na najwyższej półce
Pan znowu westchnął, aż mi się go żal zrobiło.
- ale wie pani, to nie mój dział, ja mam inne biurko i inne obowiązki
- ale to tylko chwila...
- muszę chyba biurko przestawić, bo koledzy za bardzo się schowali i wszyscy do mnie...
- no taki pański los, że klienci ciągle głowę zawracają, co za ludzie...
Pan spojrzał z ukosa, ale nic nie odpowiedział.
Za to sprzedawca z innego działu był bardzo uczynny i cierpliwy, nawet sprawdził, kiedy będzie dostawa towaru i poinformował, kiedy najlepiej przyjść, by nie fatygować się dwa razy.
Można? Jak najbardziej!
Ale przy kasach kolejny incydent. Dwie kasy czynne, kolejka rośnie, ale nie czekam długo.
Trzecia kasjerka zajmuje swoje stanowisko.
Jakiś pan podchodzi i mało grzecznie zwraca pani w kasie uwagę, że tylu klientów, a ona sobie gdzieś chodzi.
- Proszę sobie wyobrazić, że nawet kasjerki muszą do toalety, a gdy wychodziłam nie było kolejek wcale...a pan był w toalecie?
Pan nie odpowiedział, strzelił focha i wyszedł, obsłużony przez inną kasjerkę.
No cóż, są ludzie i ludziska.
piątek, 24 lipca 2020
Szlachcic na zagrodzie...
W drodze powrotnej z wypadu wakacyjnego postanowiliśmy odświeżyć pamięć, odwiedzając dwa urocze zamki MIRÓW - BOBOLICE.
Oddalone od siebie o 2 km, więc za jednym zamachem dwa zabytki małym nakładem sił i drogi.
Zapamiętaliśmy pobyt tam w ubiegłym roku bardzo miło, z Mirowa krótki spacer szlakiem wśród skał do Bobolic, by zwiedzić zamek w stanie odbudowy, spory nakład sił i środków, obok restauracja i hotel.
W tym roku, po wypiciu drogocennej kawy przy parkingu ruszyliśmy na zwiedzanie.
I już przy wejściu na teren ruin w Mirowie niespodzianka - wstęp płatny, a oglądamy tylko ruiny z zewnątrz.
Nic to, zapłacimy, bo warto, ale okazuje się, że w Bobolicach też płatny wstęp, w dodatku osobno na błonia, osobno na zamek, nie mówiąc o opłacie za parking!
Załapaliśmy się na bilet łączony, więc nieco taniej, z naciskiem na NIECO!
Jak mawiał mój teść - kto nie ma miedzi, ten w domu siedzi...
Idziemy zwiedzać, kierujemy się ścieżką spacerową do drugiego zamku... aż tu nagle - Zonk, dochodzimy do ogrodzenia z siatki, które ciągnie się kilometrami.
Ki czort?
W miejscu, gdzie był ciąg dalszy szlaku spacerowego plakat - teren błoni wokół obu zamków jest w rękach prywatnych i właściciele ogrodzili swoje ziemie, więc do drugiego zamku można dojść tylko od strony szosy. Za utrudnienia przepraszają.
Nie wierzę! mamy iść z powrotem?
Mąż zaproponował, żeby iść wzdłuż ogrodzenia, przecież nie mogli ogrodzić wszystkiego!
Optymista!
Szliśmy nie wiem jak daleko, wyszliśmy obok zwiedzanych już ruin.
A więc znowu 2 km piechotą...
Dla nas to niby niewiele,choć gorąco, ale idziemy. Spacer szosą, to jednak nie to samo co spacer szlakiem turystycznym.
Przy kasach okazujemy bilet zakupiony wcześniej, ktoś w kolejce dziwi się, że parking w Bobolicach płatny, bo mógł zostawić auto w Mirowie, tam było bez opłaty.
Na zamek już nie wchodzimy, bo to kolejne 30 zł do wydania, a już tu byliśmy.
Obfociliśmy błonia i wracamy na parking.
Ukrop lał się z nieba, zachciało mi się lodów, ale w budkach lodowych drogo, widzę sklepik, idę.
Wybrałam różek czekoladowy, inny klient pyta sprzedawczynię o zamki. Podpowiadam, że przejście między zamkami zamknięto.
Pytający decyduje, że zwiedzi tylko Bobolice.
Pani w sklepie podejmuje rozmowę:
- przez ten galimatias wielu turystów mówi, że już nie wrócą, zarobek stracę
- pewnie właściciele ziemi nie mogli się dogadać?
- ale tam, to jeden właściciel jest, w tym roku tak wszystko ogrodził i kasę trzepie, po 7 zł za błonia, 15 zł za zamek, do tego parking, jak liczna rodzina, to pani policzy!
- już liczę - my z mężem, to 14zł za Mirów, kawa po 10zł, plus 14zł za Bobolice błonia, plus 30 zł za zamek - wychodzi 58 zł za obejrzenie ruin, ze zniżką w pakiecie 50zł i na przykład lody po 7 zł, a u pani po 2,20 (kawy pić nie muszę w końcu)
- jak można być tak pazernym, żeby ludziom szlak zamykać?
- żeby choć furtkę otworzyli...opłata i tak w jednej kasie, ale cóż, szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie...
- jak tak dalej pójdzie, to nam góry i jeziora ogrodzą, że o lesie nie wspomnę!
Długo w drodze powrotnej dyskutowaliśmy o zastanej sytuacji.
Nie wiem, co Wy na to, ale mną wstrząsnęło.
Oddalone od siebie o 2 km, więc za jednym zamachem dwa zabytki małym nakładem sił i drogi.
Zapamiętaliśmy pobyt tam w ubiegłym roku bardzo miło, z Mirowa krótki spacer szlakiem wśród skał do Bobolic, by zwiedzić zamek w stanie odbudowy, spory nakład sił i środków, obok restauracja i hotel.
W tym roku, po wypiciu drogocennej kawy przy parkingu ruszyliśmy na zwiedzanie.
I już przy wejściu na teren ruin w Mirowie niespodzianka - wstęp płatny, a oglądamy tylko ruiny z zewnątrz.
Nic to, zapłacimy, bo warto, ale okazuje się, że w Bobolicach też płatny wstęp, w dodatku osobno na błonia, osobno na zamek, nie mówiąc o opłacie za parking!
Załapaliśmy się na bilet łączony, więc nieco taniej, z naciskiem na NIECO!
Jak mawiał mój teść - kto nie ma miedzi, ten w domu siedzi...
Idziemy zwiedzać, kierujemy się ścieżką spacerową do drugiego zamku... aż tu nagle - Zonk, dochodzimy do ogrodzenia z siatki, które ciągnie się kilometrami.
Ki czort?
W miejscu, gdzie był ciąg dalszy szlaku spacerowego plakat - teren błoni wokół obu zamków jest w rękach prywatnych i właściciele ogrodzili swoje ziemie, więc do drugiego zamku można dojść tylko od strony szosy. Za utrudnienia przepraszają.
Nie wierzę! mamy iść z powrotem?
Mąż zaproponował, żeby iść wzdłuż ogrodzenia, przecież nie mogli ogrodzić wszystkiego!
Optymista!
Szliśmy nie wiem jak daleko, wyszliśmy obok zwiedzanych już ruin.
A więc znowu 2 km piechotą...
Dla nas to niby niewiele,choć gorąco, ale idziemy. Spacer szosą, to jednak nie to samo co spacer szlakiem turystycznym.
Przy kasach okazujemy bilet zakupiony wcześniej, ktoś w kolejce dziwi się, że parking w Bobolicach płatny, bo mógł zostawić auto w Mirowie, tam było bez opłaty.
Na zamek już nie wchodzimy, bo to kolejne 30 zł do wydania, a już tu byliśmy.
Obfociliśmy błonia i wracamy na parking.
Ukrop lał się z nieba, zachciało mi się lodów, ale w budkach lodowych drogo, widzę sklepik, idę.
Wybrałam różek czekoladowy, inny klient pyta sprzedawczynię o zamki. Podpowiadam, że przejście między zamkami zamknięto.
Pytający decyduje, że zwiedzi tylko Bobolice.
Pani w sklepie podejmuje rozmowę:
- przez ten galimatias wielu turystów mówi, że już nie wrócą, zarobek stracę
- pewnie właściciele ziemi nie mogli się dogadać?
- ale tam, to jeden właściciel jest, w tym roku tak wszystko ogrodził i kasę trzepie, po 7 zł za błonia, 15 zł za zamek, do tego parking, jak liczna rodzina, to pani policzy!
- już liczę - my z mężem, to 14zł za Mirów, kawa po 10zł, plus 14zł za Bobolice błonia, plus 30 zł za zamek - wychodzi 58 zł za obejrzenie ruin, ze zniżką w pakiecie 50zł i na przykład lody po 7 zł, a u pani po 2,20 (kawy pić nie muszę w końcu)
- jak można być tak pazernym, żeby ludziom szlak zamykać?
- żeby choć furtkę otworzyli...opłata i tak w jednej kasie, ale cóż, szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie...
- jak tak dalej pójdzie, to nam góry i jeziora ogrodzą, że o lesie nie wspomnę!
Długo w drodze powrotnej dyskutowaliśmy o zastanej sytuacji.
Nie wiem, co Wy na to, ale mną wstrząsnęło.
środa, 22 lipca 2020
Wybory w mrowisku...
Spotkania towarzyskie to nie tylko smakołyki i trunki, ale głównie wymiana myśli wszelkiej, choć gdy wspomnę sernik seniorki rodu, to aż czuję ten smak na języku - kremowy, z malinami i kruszonką!
Jak mawiam czasami - orgazm w gębie!
Ale nie o serniku miało być, a o mrówkach.
Zaczęła się dyskusja o komarach i kleszczach. Wiadomo, taki mamy mokry rok, że jest ich pełno.
Każdy miał inny pomysł na odstraszacze oraz na to, czemu jednych żrą, innych omijają.
Nie sprawdziła się grupa krwi - każdy miał inną, ani miejsce zamieszkania, ani jadłospis.
Gdy przyszła kolej na kleszcze, przypomniał mi się rozdział z książki o zwierzętach, gdzie autor opisywał zależność liczby kleszczy od ilości mrówek, bo te ostatnie pożerają i larwy i dorosłe osobniki kleszczy, więc tam, gdzie mrowisk ubogo, tam kleszcze przypuszczają atak zmasowany.
Ktoś narzekał nawet na kleszcze w ogrodzie, ale ostatnio z mrówkami walczył, by do domu nie wlazły.
Otóż podobno, by nie mieć kleszczy w pobliżu domostwa należy część mrowiska do wiadra zapakować i do ogrodu przenieść, a tam mrówki przeorganizują się i nowe mrowisko powstanie. I tu pada pytanie:
- ale jak nowe mrowisko, bez królowej?
- oj nie, królowa nowa musi być
- ale jak to, wybiorą czy co?
- no wybiorą, pewnie nie spośród trutni czy robotnic
- no nie, wiadomo, byle demokratycznie wybrali
- no ba, ale skąd te elity wziąć, by królową wybrać?
- no i kto ma wybierać?
- no mrówki przecież!
- mrówkom nie takie rzeczy w głowie!
- to co, bezkrólewie?
- nie sprawdzi się, królowa musi być!
- to może dwa mrowiska?
- ale jak, w jednym ogrodzie?
Po takim dialogu nieufnie spojrzałam na lampkę wina, bo może coś tam komuś dosypali, ale mimo wszystko lubię ten klimat...
Całkiem przypadkiem , na spacerze w parku natknęliśmy się na wystawę plenerową prac A.Mleczki, a tam taki rysunek. I co ja mam myśleć?
(zdjęcie mrowiska - Adam Hauner at Czech Wikipedia / CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.5)
Jak mawiam czasami - orgazm w gębie!
Ale nie o serniku miało być, a o mrówkach.
Zaczęła się dyskusja o komarach i kleszczach. Wiadomo, taki mamy mokry rok, że jest ich pełno.
Każdy miał inny pomysł na odstraszacze oraz na to, czemu jednych żrą, innych omijają.
Nie sprawdziła się grupa krwi - każdy miał inną, ani miejsce zamieszkania, ani jadłospis.
Gdy przyszła kolej na kleszcze, przypomniał mi się rozdział z książki o zwierzętach, gdzie autor opisywał zależność liczby kleszczy od ilości mrówek, bo te ostatnie pożerają i larwy i dorosłe osobniki kleszczy, więc tam, gdzie mrowisk ubogo, tam kleszcze przypuszczają atak zmasowany.
Ktoś narzekał nawet na kleszcze w ogrodzie, ale ostatnio z mrówkami walczył, by do domu nie wlazły.
Otóż podobno, by nie mieć kleszczy w pobliżu domostwa należy część mrowiska do wiadra zapakować i do ogrodu przenieść, a tam mrówki przeorganizują się i nowe mrowisko powstanie. I tu pada pytanie:
- ale jak nowe mrowisko, bez królowej?
- oj nie, królowa nowa musi być
- ale jak to, wybiorą czy co?
- no wybiorą, pewnie nie spośród trutni czy robotnic
- no nie, wiadomo, byle demokratycznie wybrali
- no ba, ale skąd te elity wziąć, by królową wybrać?
- no i kto ma wybierać?
- no mrówki przecież!
- mrówkom nie takie rzeczy w głowie!
- to co, bezkrólewie?
- nie sprawdzi się, królowa musi być!
- to może dwa mrowiska?
- ale jak, w jednym ogrodzie?
Po takim dialogu nieufnie spojrzałam na lampkę wina, bo może coś tam komuś dosypali, ale mimo wszystko lubię ten klimat...
Całkiem przypadkiem , na spacerze w parku natknęliśmy się na wystawę plenerową prac A.Mleczki, a tam taki rysunek. I co ja mam myśleć?
(zdjęcie mrowiska - Adam Hauner at Czech Wikipedia / CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.5)
niedziela, 19 lipca 2020
Szkoła w lesie...
Nie ma strachu, nauka nie poszła w las, a raczej my weszliśmy na leśne ścieżki, by trochę wiedzy zdobyć.
W Zawoi zadbano ostatnimi czasy o ścieżki edukacyjne oraz inne ciekawostki, wszak turysta, zwłaszcza młody, nie tylko lubi się zmęczyć, ale i poczytać, pogłówkować, zrelaksować się.
Opisywana tutaj ścieżka to trasa na Mokry Kozub, dość łatwa, z wieloma atrakcjami ruchowymi i przyrodniczymi ciekawostkami. Jeśli ktoś powie, że się tam nudził, to pypeć mu na języku wyrośnie.
W tym roku nawet postawiono na trasie ścieżki dwie siłownie na wolnym powietrzu, więc jeśli mało komuś wysiłku fizycznego...
Ale jest też szansa na wysiłek umysłowy.
Takie słupki o pomysłowej konstrukcji zawierają zagadki i polecenia do wykonania: sprawdź przy pomocy papierowej chusteczki czy mech gromadzi wodę; zaobserwuj, z której strony na drzewach jest więcej mchu; jakich drzew widzisz wokół więcej - liściastych czy iglastych; spróbuj rozróżnić warstwy lasu...itd.
Droga prowadzi raz po płaskim, raz pod górę, na bardziej podmokłym terenie położono kładki.
Przystanek na trasie dla poznania budowy warstw podłoża na terenie Babiogórskiego Parku Narodowego.
Widoczne duże zróżnicowanie skał i kolorów gleby.
Taki wgląd do wnętrza Ziemi bez kopania i brudzenia się.
Zainteresowała mnie piramida pod tytułem CO LAS PAMIĘTA?
Na tylnej ściance wypisano najważniejsze wydarzenia z dziejów turystyki babiogórskiej:
1875 - Hugo Zapałowicz po raz pierwszy zdobył Babią Górę
1906 - powstało pierwsze w Polsce schronisko w Beskidach zach. na Markowych Szczawinach
1925 - Wł.Miodowicz wyznaczył i oznakował wejście PERĆ AKADEMIKÓW
1935 - zmarło 4 narciarzy na Babiej Górze
1954 - utworzono Babiogórski Park Narodowy
Widoczne są także grubości pnia drzewa w zależności od jego wieku.
Na samej górze docieramy do leśnej klasy, tablica, ławki. Idealne miejsce na przerwę w marszu i wysłuchanie pogadanki, na która mozna zaprosić leśniczego lub przewodnika po Babiej Górze.
Ciekawą formę mają inne źródła informacji...niby ławeczka, niby gablotka, a na niej ciekawostki o lesie, o paśmie Babiej Góry itp.
Szczególnie ciekawa dla mnie tablica - mieszkania ptaków i nietoperzy, tak różne w kształtach, wielkości, z otworami dostosowanymi do gatunku ptaka.
Kolejne miejsce spoczynkowo-edukacyjne, prawda że sympatyczne?
Są także punkty widokowe , gdzie pogrzejesz się w słońcu i zrobisz zdjęcia królowej Beskidu.
Opisana ścieżka to tylko fragment ciekawych miejsc w Zawoi, które można znaleźć i ciekawie spędzić czas...
W Zawoi zadbano ostatnimi czasy o ścieżki edukacyjne oraz inne ciekawostki, wszak turysta, zwłaszcza młody, nie tylko lubi się zmęczyć, ale i poczytać, pogłówkować, zrelaksować się.
Opisywana tutaj ścieżka to trasa na Mokry Kozub, dość łatwa, z wieloma atrakcjami ruchowymi i przyrodniczymi ciekawostkami. Jeśli ktoś powie, że się tam nudził, to pypeć mu na języku wyrośnie.
W tym roku nawet postawiono na trasie ścieżki dwie siłownie na wolnym powietrzu, więc jeśli mało komuś wysiłku fizycznego...
Ale jest też szansa na wysiłek umysłowy.
Takie słupki o pomysłowej konstrukcji zawierają zagadki i polecenia do wykonania: sprawdź przy pomocy papierowej chusteczki czy mech gromadzi wodę; zaobserwuj, z której strony na drzewach jest więcej mchu; jakich drzew widzisz wokół więcej - liściastych czy iglastych; spróbuj rozróżnić warstwy lasu...itd.
Droga prowadzi raz po płaskim, raz pod górę, na bardziej podmokłym terenie położono kładki.
Przystanek na trasie dla poznania budowy warstw podłoża na terenie Babiogórskiego Parku Narodowego.
Widoczne duże zróżnicowanie skał i kolorów gleby.
Taki wgląd do wnętrza Ziemi bez kopania i brudzenia się.
Zainteresowała mnie piramida pod tytułem CO LAS PAMIĘTA?
Na tylnej ściance wypisano najważniejsze wydarzenia z dziejów turystyki babiogórskiej:
1875 - Hugo Zapałowicz po raz pierwszy zdobył Babią Górę
1906 - powstało pierwsze w Polsce schronisko w Beskidach zach. na Markowych Szczawinach
1925 - Wł.Miodowicz wyznaczył i oznakował wejście PERĆ AKADEMIKÓW
1935 - zmarło 4 narciarzy na Babiej Górze
1954 - utworzono Babiogórski Park Narodowy
Widoczne są także grubości pnia drzewa w zależności od jego wieku.
Na samej górze docieramy do leśnej klasy, tablica, ławki. Idealne miejsce na przerwę w marszu i wysłuchanie pogadanki, na która mozna zaprosić leśniczego lub przewodnika po Babiej Górze.
Ciekawą formę mają inne źródła informacji...niby ławeczka, niby gablotka, a na niej ciekawostki o lesie, o paśmie Babiej Góry itp.
Szczególnie ciekawa dla mnie tablica - mieszkania ptaków i nietoperzy, tak różne w kształtach, wielkości, z otworami dostosowanymi do gatunku ptaka.
Kolejne miejsce spoczynkowo-edukacyjne, prawda że sympatyczne?
Są także punkty widokowe , gdzie pogrzejesz się w słońcu i zrobisz zdjęcia królowej Beskidu.
Opisana ścieżka to tylko fragment ciekawych miejsc w Zawoi, które można znaleźć i ciekawie spędzić czas...
czwartek, 16 lipca 2020
Dialogi przy kawie...
Na wakacjach różne prowadzi się rozmowy, w sklepie, na szlaku, w pensjonacie.
Razu pewnego, pod koniec pobytu w Zawoi weszliśmy do cukierni na kawę, pora wczesna była, przy stolikach dwie starsze panie.
Przez kilka minut rozmowy człowiek dowie się więcej, niż z mediów, książek, czasem więcej, niż by chciał.
Jedna z pań kończy kawę i rozmowę z sąsiadką.
Żali się, że samotność nie jest dobra.
Gdy żył mąż, to i odśnieżyć było komu koło domu i trawę skosić, a teraz musiała zapłacić za to 100 zł jakiemuś człowiekowi, za godzinę roboty!
Ale wcale niełatwo znaleźć kogoś do takiej roboty, ludzie za dobrze mają...
Druga z pań zerka nieśmiało w naszą stronę, uśmiecha się, popija wodę, na talerzyku małe ciastko.
Gdy mąż wychodzi do toalety, ona jakby ośmielona zagaduje:
- państwo na wczasach pewnie?
- właściwie już kończymy, jedziemy dalej
- a podobało się?
- o tak, spokojnie tu, mało turystów...
- teraz mało, ale bywało dużo, robota była, sama w hotelu robiłam, trzynastkę nawet dawali, do domu się wyniosło to i owo, bale sylwestrowe były, za komuny dobrze mi było, z matką my mieszkały
- pani mama pewnie już nie żyje?
- o, już dawno! ja o rentę się starałam, bo bez maminej emerytury kiepsko, zdrowie już nie to, a do mojej emerytury było daleko.
Ale dać nie chcieli, bo na co? To doktórka do psychiatry mnie wysłała, jakąś zapomogę wypłacili, badania zlecili, w końcu ja wychodziła...
- ale teraz to chyba emeryturę już pani odbiera?
- teraz już tak, nawet trzynastkę wypłacili, teraz dobre czasy są, byle tylko ludzie nie kłócili się tak, kiedyś bardziej zgodne ludzie byli, a przecież rząd dobry, tyle pieniędzy daje...
- ludzie zawsze różne poglądy mieli, kłótnie też bywały, ale ma pani rację, naród jakby podzielony teraz na dwa obozy
- no i po co to? byle w Boga wierzyć i władze szanować, to każdemu będzie dobrze, po co te kłótnie, ale ja nie wiem, za kim pani jest...
- nieważne, za kim się jest, w jednej Polsce mieszkamy i każdy ma prawo do swoich poglądów i niezadowolenia
- ale po co się kłócić, modlitwa jest dobra na wszystko, a rząd o ludzi dba, co rusz jakieś pieniądze daje, ja podwyżkę emerytury dostałam, ludzie może na wczasy przyjadą, bo też dostaną... nie potrzeba się kłócić, lepiej spokojnie żyć...
- no wie pani, nie wiemy,co dla kogo lepsze, zdrowia życzę, bo nam już czas w drogę.
Razu pewnego, pod koniec pobytu w Zawoi weszliśmy do cukierni na kawę, pora wczesna była, przy stolikach dwie starsze panie.
Przez kilka minut rozmowy człowiek dowie się więcej, niż z mediów, książek, czasem więcej, niż by chciał.
Jedna z pań kończy kawę i rozmowę z sąsiadką.
Żali się, że samotność nie jest dobra.
Gdy żył mąż, to i odśnieżyć było komu koło domu i trawę skosić, a teraz musiała zapłacić za to 100 zł jakiemuś człowiekowi, za godzinę roboty!
Ale wcale niełatwo znaleźć kogoś do takiej roboty, ludzie za dobrze mają...
Druga z pań zerka nieśmiało w naszą stronę, uśmiecha się, popija wodę, na talerzyku małe ciastko.
Gdy mąż wychodzi do toalety, ona jakby ośmielona zagaduje:
- państwo na wczasach pewnie?
- właściwie już kończymy, jedziemy dalej
- a podobało się?
- o tak, spokojnie tu, mało turystów...
- teraz mało, ale bywało dużo, robota była, sama w hotelu robiłam, trzynastkę nawet dawali, do domu się wyniosło to i owo, bale sylwestrowe były, za komuny dobrze mi było, z matką my mieszkały
- pani mama pewnie już nie żyje?
- o, już dawno! ja o rentę się starałam, bo bez maminej emerytury kiepsko, zdrowie już nie to, a do mojej emerytury było daleko.
Ale dać nie chcieli, bo na co? To doktórka do psychiatry mnie wysłała, jakąś zapomogę wypłacili, badania zlecili, w końcu ja wychodziła...
- ale teraz to chyba emeryturę już pani odbiera?
- teraz już tak, nawet trzynastkę wypłacili, teraz dobre czasy są, byle tylko ludzie nie kłócili się tak, kiedyś bardziej zgodne ludzie byli, a przecież rząd dobry, tyle pieniędzy daje...
- ludzie zawsze różne poglądy mieli, kłótnie też bywały, ale ma pani rację, naród jakby podzielony teraz na dwa obozy
- no i po co to? byle w Boga wierzyć i władze szanować, to każdemu będzie dobrze, po co te kłótnie, ale ja nie wiem, za kim pani jest...
- nieważne, za kim się jest, w jednej Polsce mieszkamy i każdy ma prawo do swoich poglądów i niezadowolenia
- ale po co się kłócić, modlitwa jest dobra na wszystko, a rząd o ludzi dba, co rusz jakieś pieniądze daje, ja podwyżkę emerytury dostałam, ludzie może na wczasy przyjadą, bo też dostaną... nie potrzeba się kłócić, lepiej spokojnie żyć...
- no wie pani, nie wiemy,co dla kogo lepsze, zdrowia życzę, bo nam już czas w drogę.
niedziela, 12 lipca 2020
Babiogórskie obserwacje
Wędrując po szlakach walczymy z własnymi słabościami, podziwiamy piękno przyrody i obserwujemy innych turystów.
Czasami rozpoznaję później twarze ludzi spotykanych na szlakach, mijamy się przecież w różnych miejscach.
Mój mąż się temu dziwi, bo on z kolei nie przywiązuje wagi do takich obserwacji.
No cóż, ja tak mam, że twarze i zachowania zapadają mi w pamięć.
Takie obserwacje to skarbnica charakterów, każdy z nas jest inny, inaczej podchodzi do życia i do spotykanych osób.
Takie obserwacje to także szkoła życia, wszak żyjemy wśród ludzi i z ludźmi.
Babcia Janka
Idziemy na Babia Górę (1725 m), w nogach już sporo kilometrów, bo wybraliśmy dłuższy szlak, ale warto było, bo ludzi brak.
Wspinamy się na Sokolicę, by z niej dotrzeć na szczyt poprzez Kępę i Gówniak.
Od Sokolicy idzie z nami troje turystów, babcia, Janek lat ok.5 i dziadek Janusz.
Wyobraźcie sobie babcię Janka - taka energiczna i głośna Alina Janowska z filmu "Podróż za jeden uśmiech".
Całą drogę słucham monologu:
- Janek, nie tak szybko, babcia osłabła
- Janek, przybij piątkę
- Janek, napij się, ciepło jest
- dziadek, przybij z Jankiem piątkę, dzielny jest
- Janusz, szybciej, on nam ucieka
- Janek, zaczekaj będzie zdjęcie
- dziadek stań koło Janka
- Janusz, teraz ty zrób nam fotkę, Janek, szybciej, póki wolne miejsce
- Janek, Janusz, pośpieszcie się, inni też chcą zrobić zdjęcie
- Janek, zjedz coś!
I tak cały czas tubalnym głosem.
Zaczekaliśmy z mężem na Gówniaku, by puścić trójkę przodem, bo sama czułam się powoli jak na kolonii.
Gdy dotarliśmy na szczyt, spotkaliśmy dziadka Janusza, samego, zmieniającego koszulkę za skałką, po babci i Janku ani śladu...
Dostojna para
Nie pierwszy rok chodzę po górach, czasami kondycja lepsza, czasami gorsza.
Pogoda na samopoczucie też ma wpływ, tak już mam.
Nie mam 30 lat, jak to mnie niektórzy pocieszają, gdy narzekam na kondycję, ale spotykam na szlakach osoby sporo starsze ode mnie.
Starsze, ale mocniejsze lub tak zaprawione, że nawet zmęczenia po nich nie widać.
Bo co powiecie na taki przykład:
- wdrapujemy się na Babią, jęzor wisi do pasa, człek spocony jak szczur, a tu stoi sobie para - oboje na pewno ok.80 lat, oboje w kapeluszach, ona drobna i elegancka, on wysoki i równie elegancki
- co jest, myślę, helikopterem tu dotarli?
- wyglądają, jakby dopiero spod prysznica wyszli, jemu brakowało tylko białego szalika i laseczki, jej torebki na łańcuszku i pieska na ramieniu, takiego białego pudelka
- przecież musieli się wdrapać na tę samą wysokość co my, a ja przy nich jak słoń na plaży, uszy do wachlowania przydałyby się
- nie wiem jak to zrobili i dlaczego spoceni nie byli, no nie wiem i już!
Rodzina w pensjonacie
Może narażę się czytelnikom, którzy wyjeżdżają z dziećmi, ale naprawdę po wielu latach urlopowania w pensjonatach różnych (unikam hoteli i wielkich noclegowni) nie dziwię się miejscom, które oferują noclegi, zapewniając strefy bez małych dzieci.
Sama chyba zacznę takich szukać.
Dlaczego?
Bo jadę w góry by chodzić po szlakach, a więc muszę się wyspać, co często jest niemożliwe, gdy rodzice w pensjonacie odstresowują się, a dzieci robią co chcą i kiedy chcą.
Biegają po schodach, trzaskają drzwiami lub bawią się w podchody pod naszym oknem.
Czy tak trudno przygotować dzieci na to, że pensjonat to nie dom i innym mieszkańcom potrzebny jest spokój?
Dzieci są różne i dorośli bywają różni, a moim pomysłem byłoby stworzenie pensjonatów dla tych gości, którzy nocami nie sypiają, tylko imprezują.
Oznaczenie takich miejsc pozwoliłoby innym odpoczywać przed wysiłkiem na szlakach...
Może zbyt dużo wymagam?
Czasami rozpoznaję później twarze ludzi spotykanych na szlakach, mijamy się przecież w różnych miejscach.
Mój mąż się temu dziwi, bo on z kolei nie przywiązuje wagi do takich obserwacji.
No cóż, ja tak mam, że twarze i zachowania zapadają mi w pamięć.
Takie obserwacje to skarbnica charakterów, każdy z nas jest inny, inaczej podchodzi do życia i do spotykanych osób.
Takie obserwacje to także szkoła życia, wszak żyjemy wśród ludzi i z ludźmi.
Babcia Janka
Idziemy na Babia Górę (1725 m), w nogach już sporo kilometrów, bo wybraliśmy dłuższy szlak, ale warto było, bo ludzi brak.
Wspinamy się na Sokolicę, by z niej dotrzeć na szczyt poprzez Kępę i Gówniak.
Od Sokolicy idzie z nami troje turystów, babcia, Janek lat ok.5 i dziadek Janusz.
Wyobraźcie sobie babcię Janka - taka energiczna i głośna Alina Janowska z filmu "Podróż za jeden uśmiech".
Całą drogę słucham monologu:
- Janek, nie tak szybko, babcia osłabła
- Janek, przybij piątkę
- Janek, napij się, ciepło jest
- dziadek, przybij z Jankiem piątkę, dzielny jest
- Janusz, szybciej, on nam ucieka
- Janek, zaczekaj będzie zdjęcie
- dziadek stań koło Janka
- Janusz, teraz ty zrób nam fotkę, Janek, szybciej, póki wolne miejsce
- Janek, Janusz, pośpieszcie się, inni też chcą zrobić zdjęcie
- Janek, zjedz coś!
I tak cały czas tubalnym głosem.
Zaczekaliśmy z mężem na Gówniaku, by puścić trójkę przodem, bo sama czułam się powoli jak na kolonii.
Gdy dotarliśmy na szczyt, spotkaliśmy dziadka Janusza, samego, zmieniającego koszulkę za skałką, po babci i Janku ani śladu...
Dostojna para
Nie pierwszy rok chodzę po górach, czasami kondycja lepsza, czasami gorsza.
Pogoda na samopoczucie też ma wpływ, tak już mam.
Nie mam 30 lat, jak to mnie niektórzy pocieszają, gdy narzekam na kondycję, ale spotykam na szlakach osoby sporo starsze ode mnie.
Starsze, ale mocniejsze lub tak zaprawione, że nawet zmęczenia po nich nie widać.
Bo co powiecie na taki przykład:
- wdrapujemy się na Babią, jęzor wisi do pasa, człek spocony jak szczur, a tu stoi sobie para - oboje na pewno ok.80 lat, oboje w kapeluszach, ona drobna i elegancka, on wysoki i równie elegancki
- co jest, myślę, helikopterem tu dotarli?
- wyglądają, jakby dopiero spod prysznica wyszli, jemu brakowało tylko białego szalika i laseczki, jej torebki na łańcuszku i pieska na ramieniu, takiego białego pudelka
- przecież musieli się wdrapać na tę samą wysokość co my, a ja przy nich jak słoń na plaży, uszy do wachlowania przydałyby się
- nie wiem jak to zrobili i dlaczego spoceni nie byli, no nie wiem i już!
Rodzina w pensjonacie
Może narażę się czytelnikom, którzy wyjeżdżają z dziećmi, ale naprawdę po wielu latach urlopowania w pensjonatach różnych (unikam hoteli i wielkich noclegowni) nie dziwię się miejscom, które oferują noclegi, zapewniając strefy bez małych dzieci.
Sama chyba zacznę takich szukać.
Dlaczego?
Bo jadę w góry by chodzić po szlakach, a więc muszę się wyspać, co często jest niemożliwe, gdy rodzice w pensjonacie odstresowują się, a dzieci robią co chcą i kiedy chcą.
Biegają po schodach, trzaskają drzwiami lub bawią się w podchody pod naszym oknem.
Czy tak trudno przygotować dzieci na to, że pensjonat to nie dom i innym mieszkańcom potrzebny jest spokój?
Dzieci są różne i dorośli bywają różni, a moim pomysłem byłoby stworzenie pensjonatów dla tych gości, którzy nocami nie sypiają, tylko imprezują.
Oznaczenie takich miejsc pozwoliłoby innym odpoczywać przed wysiłkiem na szlakach...
Może zbyt dużo wymagam?
czwartek, 9 lipca 2020
Wycisnąć jak cytrynę...
Kto mnie zna, ten wie, że jak już jadę, to każdy dzień musi być wykorzystany na 200%
W końcu cały rok się na to czeka.
A celem jest nie tylko miejsce noclegowe, celem jest podróż i bycie w trasie.
A w trasie różnie bywa, dyskusje z nawigacją, która wie lepiej i każe jechać wbrew zdrowemu rozsądkowi, by nagle zakomunikować: zawróć, jeśli tylko możesz.
Ale nie ma tego złego, przynajmniej zatrzymaliśmy się na kawę, obejrzeliśmy strusia i kozy w zagrodzie, nogi i plecy kierowcy odpoczęły...
Gdy dojechaliśmy, taki nas czekał widok z okna, na szlaki żabi skok, żyć nie umierać!
Na szlakach ciekawostek wiele, turystów za to mało...widzicie ten plakat na szałasie? musiałam zrobić zdjęcie!
Na szlakach obmyć się można w strumyku, posiedzieć na ławce z widokiem na Babią Górę lub na Mosorny Groń, posilić się, fotki zrobić...
Po zejściu ze szlaku posilamy się tu i tam, gotować nie trzeba, ciast lokalnych próbujemy, bo kawa wszędzie podobny ma smak.
Własnie uświadomiłam sobie, że lodów tutejszych nie jadłam, a są dwie cukiernie!
Lubie, gdy w napotkanych knajpkach obejrzeć można to i owo, rzeźby, obrazy, a zieleń jak w palmiarni...
Spacerując po Zawoi poznajemy stare kąty, ale i nowe ciekawostki pojawiają się.
Zauważamy dbałość gospodarzy o wieś i okoliczne szlaki, powstały nowe ścieżki edukacyjne, nowe oznaczenia szlaków i pensjonatów, ścieżki rowerowe i chodniki, wieś pięknieje z roku na rok.
Nowa ławeczka z figurą miejscowego twórcy Antoniego Mazura, wszechstronnie uzdolnionego, który dożył 100 lat, chyba tutejszy klimat mu służył.
Zrobiłam zdjęcie hodowli pstrąga zawojskiego, zapytałam panią za płotem, ile czasu trwa hodowla tych ryb od ikry do podania pstrąga na stół - okazuje się, że cały rok!
Miły akcent naszego pobytu czyli odwiedziny przyjaciół ze Śląska - Gabrysia, autorka bloga POGODNA DOJRZAŁOŚĆ z mężem.
Krótki spacer po Zawoi i wspólny obiad. Wakacje są cudowne...
Dziękuję, że dotrwaliście do końca:-)
W końcu cały rok się na to czeka.
A celem jest nie tylko miejsce noclegowe, celem jest podróż i bycie w trasie.
A w trasie różnie bywa, dyskusje z nawigacją, która wie lepiej i każe jechać wbrew zdrowemu rozsądkowi, by nagle zakomunikować: zawróć, jeśli tylko możesz.
Ale nie ma tego złego, przynajmniej zatrzymaliśmy się na kawę, obejrzeliśmy strusia i kozy w zagrodzie, nogi i plecy kierowcy odpoczęły...
Gdy dojechaliśmy, taki nas czekał widok z okna, na szlaki żabi skok, żyć nie umierać!
Na szlakach ciekawostek wiele, turystów za to mało...widzicie ten plakat na szałasie? musiałam zrobić zdjęcie!
Na szlakach obmyć się można w strumyku, posiedzieć na ławce z widokiem na Babią Górę lub na Mosorny Groń, posilić się, fotki zrobić...
Po zejściu ze szlaku posilamy się tu i tam, gotować nie trzeba, ciast lokalnych próbujemy, bo kawa wszędzie podobny ma smak.
Własnie uświadomiłam sobie, że lodów tutejszych nie jadłam, a są dwie cukiernie!
Lubie, gdy w napotkanych knajpkach obejrzeć można to i owo, rzeźby, obrazy, a zieleń jak w palmiarni...
Spacerując po Zawoi poznajemy stare kąty, ale i nowe ciekawostki pojawiają się.
Zauważamy dbałość gospodarzy o wieś i okoliczne szlaki, powstały nowe ścieżki edukacyjne, nowe oznaczenia szlaków i pensjonatów, ścieżki rowerowe i chodniki, wieś pięknieje z roku na rok.
Nowa ławeczka z figurą miejscowego twórcy Antoniego Mazura, wszechstronnie uzdolnionego, który dożył 100 lat, chyba tutejszy klimat mu służył.
Zrobiłam zdjęcie hodowli pstrąga zawojskiego, zapytałam panią za płotem, ile czasu trwa hodowla tych ryb od ikry do podania pstrąga na stół - okazuje się, że cały rok!
Miły akcent naszego pobytu czyli odwiedziny przyjaciół ze Śląska - Gabrysia, autorka bloga POGODNA DOJRZAŁOŚĆ z mężem.
Krótki spacer po Zawoi i wspólny obiad. Wakacje są cudowne...
Dziękuję, że dotrwaliście do końca:-)
wtorek, 7 lipca 2020
Miałam nie oglądać...
Obiecałam sobie nie oglądać wiadomości w mediach, są wakacje, ja na wyjeździe.
Swoją drogą, oprócz polityki i wypadków wszelakich na lądzie, wodzie i w powietrzu nic się w Polsce nie dzieje...dziwny kraj.
Najbardziej jednak zwróciła moją uwagę wypowiedź pana premiera na temat Rafała Trzaskowskiego, bo pan premier też jeździ po Polsce, jakby sam startował na fotel prezydenta, ale to szczegół. Mam nadzieję tylko, że wziął urlop bezpłatny na tę okoliczność, bo ja nawet na pogrzeb znajomego muszę.
Ale do rzeczy.
Pan premier, podróżując po kraju raczył powiedzieć, iż kandydat KO i tak nie zrozumie mieszkańców Grudziądza, Inowrocławia, Torunia, chyba że powiemy do niego po francusku!
Francuskiego znam ledwie parę słów, to samo po niemiecku, ale po angielsku to może bym z panem Rafałem pogadała.
Nie o to chodzi. Czyżby ubodło naszego premiera, że kandydat Trzaskowski języki zna i biegle się nimi posługuje?
W odróżnieniu np. od prezesa jedynie słusznej partii.
A nieładnie, panie premierze - jaki to przykład dla uczącej się młodzieży wyśmiewać tych, co nie tylko ojczysty znają i mądrze mówią.
W dodatku tłumacza nie potrzebują i cały świat jest ich domem, bo otwarci są na ludzi i ich sprawy, niezależnie od kraju czy kontynentu.
Wstyd mi za pana, panie premierze, bo wytrącił pan kolejną broń belfrom, tłumaczącym dzieciom w szkole, dlaczego warto uczyć się języków obcych...
Deszcz za oknem, ale mam nadzieję, ze wyjdzie słońce, bo do Krakowa zmierzam, pozdrowić smoka!
Swoją drogą, oprócz polityki i wypadków wszelakich na lądzie, wodzie i w powietrzu nic się w Polsce nie dzieje...dziwny kraj.
Najbardziej jednak zwróciła moją uwagę wypowiedź pana premiera na temat Rafała Trzaskowskiego, bo pan premier też jeździ po Polsce, jakby sam startował na fotel prezydenta, ale to szczegół. Mam nadzieję tylko, że wziął urlop bezpłatny na tę okoliczność, bo ja nawet na pogrzeb znajomego muszę.
Ale do rzeczy.
Pan premier, podróżując po kraju raczył powiedzieć, iż kandydat KO i tak nie zrozumie mieszkańców Grudziądza, Inowrocławia, Torunia, chyba że powiemy do niego po francusku!
Francuskiego znam ledwie parę słów, to samo po niemiecku, ale po angielsku to może bym z panem Rafałem pogadała.
Nie o to chodzi. Czyżby ubodło naszego premiera, że kandydat Trzaskowski języki zna i biegle się nimi posługuje?
W odróżnieniu np. od prezesa jedynie słusznej partii.
A nieładnie, panie premierze - jaki to przykład dla uczącej się młodzieży wyśmiewać tych, co nie tylko ojczysty znają i mądrze mówią.
W dodatku tłumacza nie potrzebują i cały świat jest ich domem, bo otwarci są na ludzi i ich sprawy, niezależnie od kraju czy kontynentu.
Wstyd mi za pana, panie premierze, bo wytrącił pan kolejną broń belfrom, tłumaczącym dzieciom w szkole, dlaczego warto uczyć się języków obcych...
Deszcz za oknem, ale mam nadzieję, ze wyjdzie słońce, bo do Krakowa zmierzam, pozdrowić smoka!
niedziela, 5 lipca 2020
W tak zwanym międzyczasie...
Co będę wiele pisać, kiedy obrazki mówią same za siebie...
Trzeba mieć dystans do wielu spraw i samego siebie, a tego uczymy się całe życie.
Pozdrawiam Was z południa naszego pięknego kraju.
Gdy ogarnę się ze wszystkim i odetchnę pełną piersią , napiszę co robię, gdzie nogi mnie noszą oraz co zaobserwuję.
Na razie zostawiam Wam na niedzielę trochę uśmiechu i proszę, byście zadbali o siebie i odpoczywali, bo mamy wakacje....
Trzeba mieć dystans do wielu spraw i samego siebie, a tego uczymy się całe życie.
Pozdrawiam Was z południa naszego pięknego kraju.
Gdy ogarnę się ze wszystkim i odetchnę pełną piersią , napiszę co robię, gdzie nogi mnie noszą oraz co zaobserwuję.
Na razie zostawiam Wam na niedzielę trochę uśmiechu i proszę, byście zadbali o siebie i odpoczywali, bo mamy wakacje....
Subskrybuj:
Posty (Atom)