Choć palce kleją się do klawiatury, obiecałam relacje z wyjazdu do Grecji, więc pora zacząć opowieść.
Szkoda, że nie można się przenosić w czasie i przestrzeni za pomocą proszku fiu, jak w świecie fantazji. Podróż zaczyna się prozaicznie, a najgorsze są lotniska. Na szczęście lot nie trwał długo, nie wiem jak ludzie znoszą podróże trwające wiele godzin... Z drugiej strony, gdy wykupisz pobyt all inclusive , nie martwisz się o nic, tylko dowód osobisty trzeba mieć w dłoni. Jechaliśmy w 7 osób ( w tym nasz 2,5 letni wnuk), było wesoło, nacieszyliśmy się swoim towarzystwem, bo na co dzień, to wiadomo, tylko ja emerytka.
Zakynthos, nazywana przez Greków Zante przywitała nas cudnymi widokami już z okien samolotu i upałem na płycie lotniska. W autokarze była klimatyzacja, więc droga z lotniska do hotelu minęła szybko, a przy okazji podziwialiśmy krajobraz za oknem. Spodziewałam się zieloności, nieco innych widoków, niż na Krecie, bo tak czytałam , a tu w zasadzie powtórka z rozrywki, krajobraz pustynny, oliwki po horyzont, hotele i kręte drogi.
Nasz hotel mieścił się w rejonie Tsilivi-Planos i na szczęście nie był wielopiętrowym kolosem, raczej kameralnym obiektem w otoczeniu zieleni, z trzema basenami, nad samym morzem.
Pokój komfortowy, balkon z widokiem, takim jak na dolnym zdjęciu, obsługa przemiła, a teren na tyle spory, że mimo pełnego obłożenia, tłoku nie było. Języki z całego świata, różne kolory skóry, miliony poczynionych obserwacji.
Hotel nowoczesny, czysty, z wieloma restauracjami i co zawsze mnie zadziwia, przez cały dzień jesz i pijesz ile żołądek pomieści. Wiem, że to wszystko zapłacone wcześniej, ale mimo wszystko...
W hallu przy basenie znalazłam także biblioteczkę, z której ciągle ktoś korzystał i wielu turystów czytało na basenie lub na plaży. Oczywiście profesja zwyciężyła i jednego razu poukładałam książki w szafie. Nie było ani jednej w języku polskim, więc albo Polacy nie zostawiają tu książek, albo czytają w obcych językach. Znalazłam też kilka książek z pieczątkami bibliotek, więc owe książnice zubożeją o kilka egzemplarzy.
Dla każdego cos miłego - obok siłowni na piętrze, kapliczka dla wierzących i modlących się nawet na urlopie.
Spacer po mieście możliwy tylko wczesnym rankiem lub wieczorem, milion restauracji i barów, sklepy z pamiątkami, ciekawa architektura , sporo opuszczonych domów. Na piechotę tylko turyści, miejscowi na małych motorynkach, bez kasków i butów, za gorąco!
Mała ciuchcia z wagonikami oferowała tylko wycieczki do innego miasta, dla nas niestety za gorąco, by w południe wybrać się na zwiedzanie betonozy...
Była i zieleń, o dziwo kwiatów mało, na Krecie widywaliśmy więcej, ale udało się spotkać banany i opuncje, trafiłam tez figi i limonki.
Najwięcej roślinności w okolicach hoteli, tam podlewana i pielęgnowana rosła obficie.
Nigdzie nie widziałam psów, były za to koty i o zgrozo! gołębie, które piły wodę z basenów.
Spodobał mi się ten hotel z restauracją, która zapraszała tarasem z opuncjami, wykorzystano każdy metr powierzchni, by roślinność dodała nieco chłodu do rozgrzanych kamieni...
Z hotelowego basenu kilka kroków i jestem na plaży. Plaża piaszczysto-kamienista, więc buty do wody się przydały, woda ciepła jak w wannie, po południu wcale nie dawała ochłody, jedynie nawilżała rozgrzane i wysuszone ciała! Plaża bezpieczna, daleko w morze ciągle płytko, łodzie i skutery pływały dopiero za wyznaczonym obszarem...
Z okna pokoju hotelowego i tarasów restauracji lub barów, oglądaliśmy kolejne jednostki pływające - stalek piracki, statki pasażerskie, łodzie i motorówki, jachty pełnomorskie. w pobliżu była marina, gdzie można było wynająć to i owo...
Jednego razu wybraliśmy się na spacer do portu, takich małych zatok była w pobliżu kilka, nas zainteresowała wieża widoczna z przyhotelowej plaży.
Myśleliśmy, że to jakaś kapliczka, których na Krecie było sporo, ale okazało się, że to zupełnie inna budowla, opuszczona i podniszczona, i tylko jaszczurki dobrze się tu czuły.
Była to niegdyś strażnica wenecka, strzegąca wejścia do portu.
Miłośnicy yachtingu przybywali do portu w bardzo urokliwych pojazdach...
W kolejnych postach opowiem o wyprawie na wyspę żółwi, trochę ponarzekam na komercję i turystów, wspomnę o rodzinnych uroczystościach.
Dopisek:
Zauważyłam, że moje komentarze na blogach Wordpressa tez wpadają do spamu, czego wcześniej nie było, więc to nie jest tak, że nie wpadam do was i nie czytam...a próbowałam wpisywać komentarze na różne sposoby!