wtorek, 30 lipca 2024

Zapiski codzienności cz.3

Przerwa w opisywaniu wycieczek, ale nie w podróżowaniu. Tym razem, to jednodniowe wypady tu i tam, jak to w wakacje. W wyjazdach wakacyjnych najdroższe są noclegi, a portfel nie jest z gumy, więc jeśli nie mamy zaplecza noclegowego u rodziny, to wypada ograniczyć dłuższe pobyty :-(

Codzienność na miejscu bywa równie ciekawa, zwłaszcza gdy mieszka się w uzdrowiskowym mieście i w pobliżu są miejscowości pełne ciekawostek.


W pijalni wody mineralnej w naszym parku, trafiłam na model tężni solankowej wykonany z piernika przez uczniów szkoły branżowej. Powąchałam, faktycznie pachnie korzennie!


Jestem w Biedronce, starszy pan szuka czegoś, na kartce zapewne wytyczne od żony.
Pyta w końcu sprzedawczynię, gdzie jest słomka ptysiowa. pani odpowiada, że koło czekolad.
Zerknęłam w tamtym kierunki, paczuszki na najwyższej półce, mało widoczne, pan niskiego wzrostu, zgarbiony.
Przy stoisku z pieczywem pan znowu pyta kolejną osobę, gdzie może znaleźć słomkę ptysiową, pani odpowiada to samo, że koło czekolady.
Gdy widzę pana krążącego bezradnie wśród regałów, pytam - czy to pan szuka słomki ptysiowej?
Pan potwierdza, więc prowadzę go do odpowiedniego regału i podaję paczuszkę.
Czy tak trudno było którejś z pań oderwać się od układania towaru i pomóc?


Mieszkam koło kina, co skutkuje obserwowaniem wielu ciekawych sytuacji. Tym razem odnawianie elewacji budynku. najpierw przyjechali panowie , by uszczelnić dziury w elewacji. Skąd te dziury?
Ptaki je wydziobały w styropianie i w powstałych otworach zrobiły sobie gniazda. Przeważnie kawki, choć było tez gniazdo jakichś drapieżnych.
Panowie zalepili, ale remontu nie widać, a ptaki najpierw zdziwione siadały na dachu i spoglądały na te zmiany, później przystąpiły do wykuwania dziur na nowo...


Mijam często na schodach psa sąsiadów, spokojny nieduży piesek, ale bardzo lękliwy, kuli ogon za każdym razem, gdy spotyka na swej drodze człowieka, także na ulicy, ciągle jest jakby w stanie podwyższonej czujności. Zabrany ze schroniska, podobno po przejściach. 
Co to jest z ludźmi, że robią zwierzakom takie rzeczy? 


W dużym supermarkecie ktoś roześmiany mówi mi dzień dobry. Poznaję naszą dawną uczennicę, co nie zawsze jest łatwe, bo zwłaszcza kobiety zmieniają się z czasem bardzo.
Pamiętam, że spotykałam ją w innym sklepie, tutaj układa towar na półkach, pytam skąd ta zmiana?
Okazuje się, że to sposób na unikanie rutyny w pracy. Pięć lat w jednym sklepie, przerwa na zupełnie inną pracę i znowu kilka lat w innym markecie. Poznawanie nowych ludzi, nowych sytuacji... chyba działa, bo dziewczyna pogodna, życzliwa, życzyłyśmy sobie wszystkiego dobrego na teraz i na przyszłość.


Na naszym osiedlowym stawie co jakiś czas organizowane są zawody wędkarskie. Nie wiem, co dzieje się ze złowionymi rybami, ale zaniepokoiło mnie, że wędkarze zakłócali spokój rodzinom gęsi, które wychowywały swoje młode. 
Teraz gęsi zniknęły ze stawu, chyba odchowały potomstwo i odleciały. Jakoś tak pusto się zrobiło...

sobota, 27 lipca 2024

Nasze szlaki

 Z kronikarskiego obowiązku, by nie zapomnieć tych wszystkich miejsc i wrażeń, związanych  Pieninami kończę dziś relację z naszego wyjazdu. Zdjęć jeszcze jest mnóstwo, ale będzie okazja pokazać niektóre na drugim blogu.


Pierwsza długa wyprawa, to marsz trasą pieszo-rowerową wzdłuż Grajcarka i Dunajca do Czerwonego Klasztoru.
Można oczywiście śmigać  rowerem, ale wtedy widoki łatwiej przeoczyć, mniej detali zauważyć i wywalić się w tłoku, bo rowerów mnóstwo, a nie wszyscy przestrzegają zasad.


W drodze zajrzeliśmy do słowackiej Lesnicy, by ochłodzić się napojami i lodami, a pionowe skały przy drodze dodawały uroku wędrówce. Choć powiem szczerze, że nie chciałabym znajdować się tam w chwili zejścia lawiny kamieni...resztki skał jeszcze widoczne były na drodze.

Z Czerwonego Klasztoru zamierzaliśmy spłynąć ze Słowakami Dunajcem do Szczawnicy, ale oczekiwanie trwałoby 3 godziny. Zawędrowaliśmy więc do Sromowiec Niżnych i po obejrzeniu Trzech Koron ze wszystkich stron i zjedzeniu lodów wróciliśmy busem na obiad.
Niesamowite spotkanie po słowackiej stronie - trzeba jechać na drugi koniec Polski, by spotkać swoje byłe uczennice , a w zasadzie to zauważył mnie ich tato. Bardzo było mi miło, że powitali mnie tak serdecznie!
Nie widziałam dziewczynek kilka lat, a tu taka niespodzianka!


Być w okolicy, a Czorsztyn i Niedzicę ominąć? Nie wypada!
Z Czorsztyna popłynęliśmy gondolą do Niedzicy i ten wybór był dobry. Na statku bowiem skwar straszny, niczym na patelni, a pod pokładem sauna. Na gondoli wiaterek, lepsze widoki i przemiły pan kapitan:-)


W kolejce do zwiedzania zamku w Niedzicy nie staliśmy, upał zbyt duży, a już kiedyś byliśmy tutaj i tłumy straszliwe wokół.
Powrót do Szczawnicy był nietypowy. Mąż zadzwonił do kierowcy busa, który nas wiózł do Czorsztyna i żona kierowcy zabrała nas z Niedzicy wypasionym elektrykiem za przyzwoitą opłatą. 
Gdy nie używasz własnego auta, to wrócić o dowolnej porze ze szlaku trudno...a parkingi drogie, wiec na jedno wyszło, tyle że mąż nie musiał prowadzić:-)


Będąc w Niedzicy za to, podziwialiśmy widoki na dwa zamki i jezioro z poziomu zapory. 
Zapora rozgrzana niczym piec hutniczy, wiadomo - betonoza. 
Ale gdy z zapory zeszło się dalej na szlak wśród zieleni, to zauważalnie poprawiła się jakość powietrza i komfort termiczny. Doszliśmy do urokliwej bacówki, ale baca nieobecny, serków  nie kupiliśmy.


Zamek w Czorsztynie gorzej zachowany, ale jak powiedział jeden z turystów, ruiny są lepszą pożywką dla wyobraźni, niż odremontowany pałac.
Będąc kilka dni w danej okolicy, zaczynasz rozpoznawać turystów spotykanych w tych samych miejscach, no cóż, wszyscy chcemy odwiedzić najbardziej polecane...


Wyjątkiem w naszych  pieszych wyprawach był wjazd na Palenicę kolejką. Na usprawiedliwienie mamy straszliwy upał tego dnia i nie chcieliśmy tracić całej energii na wspinanie się mniej ciekawą trasą. Łatwiej rozpoczynać wędrówkę z wyższego poziomu...
Palenica zamienia się w Gubałówkę, atrakcji tu moc, większość turystów wjeżdża i zjeżdża po obejrzeniu gigantycznych grzybów, wielkich owadów i wypiciu piwka. Dla każdego cos dobrego. Wiele rozrywek dla dzieci, jakby ktoś podróżował z rodzinką.
My powędrowaliśmy dalej w kierunku schroniska Orlica, gdzie z tarasu podziwialiśmy piękne widoki, popijając pyszną kawę.


Kolejna wyprawa zaczęła się od Wąwozu Homole, skąd wyruszyliśmy zdobywać Wysoką(1052m)


Po wyjściu  wąwozu można odpocząć na Bukowinkach i albo zjechać kolejką w dół od razu do Jaworek, albo wybrać się dalej, na Wysoką przez Wysokie Skałki. my wybraliśmy drugi wariant.


Warto było, choć trasa trudna, pomimo nie tak spektakularnej wysokości, za to powrót był bajeczny. Połonina pod Durbaszką jest cudowna i tylko z daleka migały nam stada owiec. Gdzieś z oddali słyszeliśmy odgłosy burzy, ale poszła bokiem...
Durbaszka, jak podaje Wikipedia jest zarośnięta lasem, przed II wojną były to tereny rolnicze Łemków z Jaworek.
Nie dotarliśmy do opisywanego w Wiki schroniska pod Durbaszką, bo nasza trasa wiodła jeszcze dalej, czego nie przewidzieliśmy i głodni wracaliśmy na przysłowiowych oparach...
Mijaliśmy bacówkę, ale cos nie mamy szczęścia, znów nie było bacy i obeszliśmy się smakiem.


Ostatni dłuższy marsz łączony, to najpierw wyprawa do Wodospadu Zaskalnik, a potem wejście do schroniska pod Bereśnikiem. Chyba przyzwyczailiśmy się do upałów, ale i w górach, w cieniu drzew i przy szumie strumyków gorąco nie robiło nam krzywdy, jedynie pić się chciało okrutnie...


Nasze szlaki, to także spacery, przeważnie popołudniami i wieczorami, park Górny i Dolny, plac Dietla, promenada nad Grajcarkiem i obowiązkowe lody w lodziarni u Jacaka.


Wszędzie w mediach zobaczyć można tzw. paragony grozy. Jaka jest nasza obserwacja?
Można jednak znaleźć miejsca, gdzie zwykły turysta , nie szejk arabski może zjeść tanio i smacznie.
Znaleźliśmy lokal blisko naszego pensjonatu, gdzie obiad z 2 dań plus kompot kosztował 39 zł, codziennie inny, a pierogi z karty 24 zł ( w życiu tak pysznych nie jadłam)

Były lokale, gdzie kawa kosztowała 20 zł, a piwo 19 zł, czy kawałek ciasta 25 zł, ale takie miejsca omijamy z daleka!
Konkurencja jest spora, wystarczy cierpliwie poszukać i odejść z głównego szlaku gastronomicznego...

środa, 24 lipca 2024

Szczawnickie ciekawostki

 Wracam do tematów wyjazdowych. Na początek porównanie Krynicy i Szczawnicy. Krynica wydaje się bardziej spokojna, choć kuracjuszy i turystów nie brakuje, ale klimat miejscowości nieco inny, spacerowo - imprezowy, przynajmniej latem. Szczawnica natomiast jawi się jako baza wypadowa w Pieniny i na Słowację, jest też bardziej gwarna i raczej turystyczna, niż uzdrowiskowa, choć są tu także sanatoria. 

Centrum Szczawnicy jest bardzo kompaktowe, wszędzie blisko , a spacery, to nie tylko parki górny i dolny, ale przede wszystkim promenada wzdłuż Grajcarka oraz szlak pieszo-rowerowy do Czerwonego Klasztoru. O tych wszystkich atrakcjach można godzinami, ale dziś niektóre ciekawostki, taki mix różności, wypatrzonych w czasie wędrówek po miejscowości.



Na wielu domach zabawne i sympatyczne szyldy, dzięki którym, być może kiedyś łatwiej było znaleźć dany adres. Szukałam informacji, skąd taki pomysł i jak dobierano symbole dla konkretnych domów, ale nie znalazłam, może ktoś z czytających poznał te tajemnicę? 


Sfotografowane oznaczenia domów nie wyczerpują tematu, jest ich o wiele więcej...


Rzeźb w Szczawnicy też nie brakuje, tego smukłego grajka spotkaliśmy w pobliżu placu Dietla.


Na wspomnianym placu - pijalnia wód mineralnych, a w hallu wystawa obrazów Anny Tylki. 
Miło popijać wodę leczniczą i spoglądać na kolorowe portrety kobiet i ptaków. Okazało się, że ta pijalnia często gości różnych artystów.


W drodze na plac Dietla zauważyłam starą drewnianą altanę/pasaż z licznymi zdobieniami, chyba niedawno odnowiona, a takich uroczych altanek jest w Szczawnicy wiele...
Fontanna także po renowacji. Kiedyś była mniejsza i okrągła, dziś większa i  w owalu.


To, co tygryski lubią najbardziej, czyli nieoczekiwane detale - galeria ogrodowa wśród zieleni i wielki portret w połowie schodów św.Kingi. Schody te, to wielka inwestycja, której zadaniem było połączenie ul.Szalaya z uzdrowiskową częścią miasta. Jest to faktycznie spory skrót, choćby od naszego noclegu do placu Dietla.


Zupełnie schowany między budynkami i niepozorny, stary cmentarz szczawnicki, na którym stoi biały grobowiec Józefa Szalaya, polskiego wydawcy pochodzenia węgierskiego, uznawanego za twórcę uzdrowiska w Szczawnicy. Grobowiec z zewnątrz odnowiony, w środku pełno zeszłorocznych liści...


Fontanny w uzdrowisku to miły akcent spacerowy. Na dolnym zdjęciu nowa fontanna, jeszcze odgrodzona od turystów, ale już trwają próby jej uruchomienia i wygląda na to, że będzie bardzo nowoczesna i widowiskowa.



Zachwycający architekturą i historią budynek Dworku Gościnnego, wzniesionego w 1884 roku.
Spłonął w 1962 roku aż do fundamentów. Odbudową zajęła się w 2008 roku firma Thermaleo i po 3 latach oddano do użytku dwór jak nowy. Stał się on centrum kulturalno-biznesowym Szczawnicy.
Występowali tutaj: Jarosław Śmietana, Leszek Możdżer, Anna Maria Jopek, Nigel Kennedy, Zakopower, Marcin Wyrostek.


Kolejna ciekawostka związana z Dworkiem Gościnnym - tablica informująca o artystach, którzy odwiedzali Szczawnicę, prawdopodobnie zapraszani przez właściciela dworku i artystę fotografika Awita Szuberta.




Kolejna niespodzianka - Małopolski Szlak Literacki, a na nim pomnik Henryka Sienkiewicza i tablica pamiątkowa  ku czci Witkacego. W ogóle nie pamiętam tych szczegółów z poprzedniego nawiedzenia Szczawnicy, więc albo jeszcze ich nie było, albo moja uwaga była zwrócona w inną stronę.


Willa Wanda, to prawdziwa perełka Szczawnicy. Wybudowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez rodzinę Zachwiejów, była hotelem pierwszej kategorii.
Dziś w fatalnym stanie, ale nadal widać jej ówczesny potencjał. 
W czasie II wojny stanowiła silny punkt oporu przeciw okupantom oraz bazę działań grup ZWZ i AK .
Po wojnie upaństwowiona i zamieniona w ośrodek służby zdrowia.
Obecnie trwają prace nad renowacją willi , zgodnie z jej dawnym klimatem i zamysłami rodziny Zachwiejów.

Sporo tego, ale i tak post nie wyczerpuje tematu. Może w kolejnych wzmiankach o pobycie w Szczawnicy uda mi się przemycić kolejne ciekawostki.

sobota, 20 lipca 2024

Szczegół robi robotę...

 Nieważne, czy jedziesz w Polskę, w świat czy zostajesz na swoich śmieciach zawsze liczą się te drobiazgi, szczegóły, detale, które zwracają naszą uwagę, poprawiają humor choć na krótko, zapisują się w pamięci, zachęcają do odwiedzenia danego miejsca.

Dziś kilka tylko przykładów z ostatniego wyjazdu, ale nie tylko.


Idziemy nad wodospad w Szczawnicy, a tu taka niespodzianka - zakątek pewnej Basi, najpierw skrzynka pocztowa...


... wejście do domku na drzewie,


wreszcie sam domek i jego mieszkanka, może owa Basia właśnie?


Wielki budynek, pijalnia i sanatorium w Krynicy, weszliśmy do środka i kolejna niespodzianka - piękny sufit i balkonik na wysokościach wsparty na wielu kolumnach. Warto zadzierać głowę!


Malutki sklepik w Świeradowie, pierniki, krówki, piwa, nalewki, miody. Towar jak w wielu podobnych miejscach, ale sposób ekspozycji i osoba sprzedawcy robią wielką różnicę.


Dla takiego dzbanka i pięknych filiżanek warto zamówić herbatę w oczekiwaniu na konkretne danie.
Zapytałam kelnerkę o te dzbanki, odpowiedziała, że właścicielka ma słabość do ręcznie malowanych naczyń.


Miło odpocząć na prostej ławce w skansenie, z widokiem na małe obrazki zawieszone na zwykłym sznurku...


Gdzie czujecie się lepiej, na idealnie wystrzyżonym trawniku, czy na takiej kolorowej łące?


Klimatyczne wejście do restauracji w Toruniu, w dodatku wokół szumi woda, nie dziwota, że kiedyś był tu młyn wodny...


Urokliwy dziedziniec w Kazimierzu, skromne wejście , a wewnątrz dżungla za progiem i wystawa obrazów i rzeźb...

Nie mniej ważnym szczegółem w odwiedzanych lokalach są toalety. Proza życia, bo każdy musi z nich korzystać, a niestety w wielu miejscach jest to pięta achillesowa naszej gastronomii.
Bywałam w toaletach dopieszczonych w ostatnim szczególe i w takich, o których lepiej zapomnieć, ale zawsze najważniejsza jest czystość.

Jakie szczegóły otoczenia zwracają najczęściej Waszą uwagę?

czwartek, 18 lipca 2024

Nie ma jak w domu!

 Nie ma to jak powrót do ulubionego fotela i własnego łózka! Podziwiam osoby, które przez większość roku żyją na walizkach... jednak miło wraca się do własnego domu.

Mimo dwóch tygodni naszej nieobecności w mieszkaniu przetrwały wszystkie moje rośliny doniczkowe. Podlałam je obficie przed wyjazdem, usunęłam z parapetów, zaciągnęłam rolety i to wszystko. Mniejsza cyrkulacja powietrza, to mniejsze parowanie i to zapewniło roślinkom przetrwanie. 

Nawet gdy jedziemy w całkiem zwyczajne miejsce, to już sama podróż staje się przygodą, urozmaiceniem codzienności!

 W trakcie podróży mogę podziwiać  przez okna samochodu krajobrazy, drewniane kościółki, zadbane małe miejscowości, na przystankach można spotkać kogoś interesującego lub poczynić ciekawe obserwacje. Nie rozumiem tylko dlaczego nawigacja prowadzi nas inną drogą do celu i inną do domu...ale to podobno sprawa algorytmów, które przeliczają drogę, uwzględniając korki, natężenie ruchu i te sprawy.


Uwielbiam te wszystkie mosty, kładki, czy znaki drogowe typu: uwaga na płazy!
Na jednej z dróg zauważyłam parę młodych ludzi na motocyklu, którego rejestracja wyglądała tak - MY LOVE 2
Zastanawiałam się, kto lub co jest miłością nr 1 motocyklisty ?


Pomachaliśmy z daleka klasztorowi kamedułów na krakowskich Bielanach. Wygląda jak żaglowiec na morzu zieleni!
Poprawiłam podpis pod zdjęciem, bo myślałam, że to Tyniec, tak pokazywały drogowskazy, ale faktycznie opactwo wygląda inaczej. KasiaZ w komentarzu wyłapała pomyłkę.
Jechaliśmy, klucząc  między burzami, koleżanka donosiła mi, gdzie akurat komórki burzowe powstają, a jej syn musiał przeczekać nawałnice na jakimś MOPie w podróży służbowej.

Tu przypomniała mi się zabawna scena z ostatniej nocy w naszym pensjonacie. Późny wieczór, zaczęła się burza, wyskoczyłam z łóżka, by zabrać z balkonu ręczniki. Wystawiłam głowę, a tu na sąsiednim balkonie jakaś para, i to już niemłoda stoi na golasa i podziwia błyskawice!
Schowałam się szybko, bo głupio mi się zrobiło, a potem długo nie mogliśmy z mężem zasnąć, bo zza ściany dobiegały odgłosy upojnej nocy w świetle błyskawic...


Mąż pieczołowicie zabezpieczył w bagażniku szklane pamiątki z gór, czyli lokalne piwo o trzech smakach. Kupiliśmy też kubek z parzenicą i koszulkę z góralem dla wnuka.


Podsumowanie krokomierza za okres naszego pobytu w Krynicy i Szczawnicy bardzo mnie ucieszyło, bo liczba kroków i spalonych  kalorii oznacza, że wszystkie lody jadłam bezkarnie! A przecież krokomierz nie podlicza trudów wspinaczki i wylanego potu! Najważniejsze jest, że jeszcze daliśmy radę:-)


Gdy wróciliśmy do domu i rozpakowałam walizki, zaczęło się powyjazdowe pranie, wieszanie i prasowanie. Wszystko schło błyskawicznie, bo upał nadal straszny.
Gdy wieszałam pranie na balkonie poczułam, że ktoś mnie śledzi. Okazało się, że to kot i pies sąsiadów, wyglądało to tak zabawnie, że musiałam zrobić zdjęcie!

Zanim wrócę do opisów szlaków pienińskich, muszę uporządkować zdjęcia i przemyśleć sposób ich prezentacji, bo chyba za dużo fotek zrobiłam...