Przed wakacjami przeglądaliśmy z mężem nasze zdjęcia robione w różnych miejscach. Czasami zamiast kiepskiego filmu oglądamy fotki na ekranie telewizora i wspominamy, co nas spotkało ciekawego, innego niż zwykle, jakich ludzi poznaliśmy, czego się dowiedzieliśmy. Każdy taki wypad wakacyjny lub weekendowy pozostawia po sobie wiele wrażeń, które ożywiają szarość jesiennych dni.
Przy okazji tego przeglądu postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma ciekawostkami. Tak w ogóle, to namawiam męża na bloga fotograficzno-podróżniczego, bo piękne robi zdjęcia, ja trochę z nim i dobrze byłoby podzielić się z tymi, którzy też połknęli bakcyla.
Przegląd jest nieuporządkowany, ale nie o porządek przecież chodzi, ale o urokliwość miejsc...
Stegna - mały kościółek, z zewnątrz nic szczególnego, fasada raczej niekościelna, w stylu niemieckim, ale w środku malowniczo. Nas zachwycił okręt szybujący ponad głowami wiernych i przepiękne malowidła na ścianach.
Gniezno - weszliśmy na wieżę katedry i stamtąd widok na okoliczne pola, jezioro, główna ulicę, która wiedzie od katedry aż po horyzont. Zawsze jeśli to możliwe, wdrapujemy się na wysokości, aby zbliżyć się do chmur i widzieć dalej...
Czołpino - wydma z piachem rozgrzanym tak, że poparzysz stopy, wędrując od latarni morskiej w stronę morza, gdzie woda ciepła i czysta, a ludzi jak na lekarstwo, bo droga długa i rezerwat, więc rozkładanie biwaków niemile widziane. Rajski zakątek. Miejscowi przychodzą tutaj, żeby podziwiać wschody i zachody słońca.
Kluki - nad jeziorem Łebsko, tutaj droga kończy się nagle, przechodząc w ścieżkę wiodącą niemal wprost do morza. W Klukach także skansen, żywe muzeum, gdzie uczestniczyliśmy w dawnych pracach rzemieślniczych i domowych, próbowaliśmy pysznych ciast, serów i ryb. Czołpino, Kluki i Smołdziński Las to miejsca, którego pewnego lata zawładnęły moim sercem...
W górach bywamy częściej, kiedyś na szlaku, na niemałej wysokości natknęliśmy się na anonimowy grób żołnierza. Ktoś zadał sobie trud, aby godziwie pochować lotnika czeskiego, którego samolot spadł w tej okolicy. Prosty, kamienny grób, na którym jak widać ktoś znicz zapala. Nieoczekiwane i wzruszające...
Ostatni akcent - czeska restauracja z fajna nazwą, ale naczekaliśmy się na obiad tyle, ze to prawie kolacja była, a o zamówieniu syna musiałam przypomnieć w kuchni, bo zapomnieli. Ale Czesi tak mają, czasu nie liczą, a turysta niech nie narzeka, niech odpoczywa przy kuflu piwa...
wtorek, 30 czerwca 2015
niedziela, 28 czerwca 2015
Różami lato się zaczyna...
W ostatnim dniu roku szkolnego dostałam róże, najcenniejsze, bo od czytelników, a nawet od rodziców. Od rodziców Dominiki, która była jedną z bohaterek naszego projektu GALERIA LUDZI Z PASJĄ i mama dziewczynki miała okazję gościć na naszym Festiwalu Nauki i podziwiać córkę, jak walczy z nieśmiałością, jak pięknie opowiada o swoich pasjach: jeździectwie i blogowaniu. Tak się zdarzyło, że wszystkie ofiarowane kwiaty to róże, które stoją teraz w kilku wazonach i cieszą moje oczy.
A jak się oczy nacieszyły, to duszy zachciało się wiersz ułożyć...
Wśród róż
Dumne róże w pękatym wazonie,
w gęstwie płatków magia zaklęta,
nawet słońce w niemym pokłonie
hołd oddaje ich pąsowemu pięknu.
Gdy w zapachu się cały zanurzysz,
zamkniesz oczy porażony ich pięknem,
pożeglujesz na planetę tej jednej,
by zazdrościć Małemu Księciu.
Dumne róże w naczyniu na stole,
promień słońca, co ciepłem pieści,
chwila szczęścia, co serce nasyca,
w uszach pomruk różanej pieśni.
Bo tak mało i wiele zarazem:
róż pasowych bajeczna symfonia,
tajemnica natury zaklęta
w obraz kwiatów, co oczy przepełnia.
O ogrodach różanych marząc
tak bym chciała kwiatów naręcze
stawiać co dzień na stole rano,
by cieszyły i oko i serce.
J.K. 27 czerwca 2015
A jak się oczy nacieszyły, to duszy zachciało się wiersz ułożyć...
Wśród róż
Dumne róże w pękatym wazonie,
w gęstwie płatków magia zaklęta,
nawet słońce w niemym pokłonie
hołd oddaje ich pąsowemu pięknu.
Gdy w zapachu się cały zanurzysz,
zamkniesz oczy porażony ich pięknem,
pożeglujesz na planetę tej jednej,
by zazdrościć Małemu Księciu.
Dumne róże w naczyniu na stole,
promień słońca, co ciepłem pieści,
chwila szczęścia, co serce nasyca,
w uszach pomruk różanej pieśni.
Bo tak mało i wiele zarazem:
róż pasowych bajeczna symfonia,
tajemnica natury zaklęta
w obraz kwiatów, co oczy przepełnia.
O ogrodach różanych marząc
tak bym chciała kwiatów naręcze
stawiać co dzień na stole rano,
by cieszyły i oko i serce.
J.K. 27 czerwca 2015
sobota, 27 czerwca 2015
Mandatem w rodzica
Po prostu muszę napisać o zenicie nieżyczliwości ludzkiej.
A było tak.Szkoła, w której pracuję ma parking na kilka tylko samochodów. Nie starcza miejsca nawet na auta naszych pracowników, nie mówiąc o gościach, rodzicach, dostawcach itp. Pod drzwi szkoły nie da się podjechać, bo jest tylko chodnik i wejście na plac zabaw, więc bramę otwiera się rzadko, np. dla służb miejskich. Po sąsiedzku mamy biurowiec spółdzielni mieszkaniowej i bloki mieszkalne i wielokrotnie nasyłano na naszych pracowników i gości straż miejską, chociaż donosiciele też korzystali z naszego parkingu, ale nikt z nas na nich nie donosił. Radzimy sobie, woźny szkoły dysponuje kluczykami do samochodów naszych pracowników i bawi się w parkingowego, bo ciągle ktoś kogoś zastawia. Wczoraj zakończenie roku szkolnego, wszyscy przyjechali na jedną godzinę, do tego rodzice z uczniami. Nawet jeśli nie zaparkowali, bo i tak nie było gdzie, to jakoś pod szkołę dojechać musieli. I co? Prezes sąsiadującej z nami spółdzielni zadzwonił na policję z doniesieniem, że dojeżdżające pod szkołę auta tarasują przejazd dla interesantów biurowca, jakby od 8 rano do biur spółdzielni ruszały tłumy klientów. Radiowóz przyjechał ochoczo, z kogutem na dachu i rodzice uczniów na dzień dobry przy tak uroczystej okazji byli zatrzymywani z lizakami do kontroli. Interweniowała nasza szefowa, tłumacząc, że sytuacja wyjątkowa i nie potrwa to przecież cały dzień, a dojazdu do szkoły innego nie ma, co widać gołym okiem. Na to funkcjonariusze, że zgłoszenie było, więc musieli przyjechać. Nie wiem czy rodzice płacili mandaty czy otrzymali upomnienia, ale widzi mi się, że prezes spółdzielni musi być z PISu. Jak Wam się wydaje?
A było tak.Szkoła, w której pracuję ma parking na kilka tylko samochodów. Nie starcza miejsca nawet na auta naszych pracowników, nie mówiąc o gościach, rodzicach, dostawcach itp. Pod drzwi szkoły nie da się podjechać, bo jest tylko chodnik i wejście na plac zabaw, więc bramę otwiera się rzadko, np. dla służb miejskich. Po sąsiedzku mamy biurowiec spółdzielni mieszkaniowej i bloki mieszkalne i wielokrotnie nasyłano na naszych pracowników i gości straż miejską, chociaż donosiciele też korzystali z naszego parkingu, ale nikt z nas na nich nie donosił. Radzimy sobie, woźny szkoły dysponuje kluczykami do samochodów naszych pracowników i bawi się w parkingowego, bo ciągle ktoś kogoś zastawia. Wczoraj zakończenie roku szkolnego, wszyscy przyjechali na jedną godzinę, do tego rodzice z uczniami. Nawet jeśli nie zaparkowali, bo i tak nie było gdzie, to jakoś pod szkołę dojechać musieli. I co? Prezes sąsiadującej z nami spółdzielni zadzwonił na policję z doniesieniem, że dojeżdżające pod szkołę auta tarasują przejazd dla interesantów biurowca, jakby od 8 rano do biur spółdzielni ruszały tłumy klientów. Radiowóz przyjechał ochoczo, z kogutem na dachu i rodzice uczniów na dzień dobry przy tak uroczystej okazji byli zatrzymywani z lizakami do kontroli. Interweniowała nasza szefowa, tłumacząc, że sytuacja wyjątkowa i nie potrwa to przecież cały dzień, a dojazdu do szkoły innego nie ma, co widać gołym okiem. Na to funkcjonariusze, że zgłoszenie było, więc musieli przyjechać. Nie wiem czy rodzice płacili mandaty czy otrzymali upomnienia, ale widzi mi się, że prezes spółdzielni musi być z PISu. Jak Wam się wydaje?
czwartek, 25 czerwca 2015
Dwie kobiety- dwie historie
Ewa
Chodziłyśmy razem do szkoły, spotykam ją w sklepie i wyrażam zdziwienie, że tak daleko od domu robi zakupy. Ewa mi na to, że odwiozła syna do szpitala i musi kupić coś na obiad dla reszty domowników.. Dzieci Ewy znam, bo kończyły podstawówkę, w której pracuję. Radek w szpitalu? Zachorował pół roku temu i nikt nie wie co mu jest. Przebadany na wskroś, coraz słabszy, wychudzony, jeździ na wózku, co jakiś czas wymaga opieki szpitalnej.
Czeka na specjalistyczne badania w stolicy, bardzo kosztowne. Własnie odbył się koncert charytatywny dla Radka, zorganizowany przez szkołę ponadgimnazjalną, którą skończył, dostał się na studia i zachorował.
A Ewa? Ewa jest bardzo dzielna, pogodna mimo wszystko, chociaż sama ma za sobą dramatyczne przejścia. Pochodzi z biednej rodziny, ojciec był węglarzem, mama nie pracowała, mieszkali w starej, nieremontowanej kamienicy. Ewa wyszła za mąż, urodziła 4 dzieci, ale mąż okazał się pijakiem, od którego uciekła. Znalazła pomoc, zaczęła pisać wiersze, dostała od miasta mieszkanie, też w starej kamienicy. Mieszkanie spaliło się, bo stara była instalacja elektryczna. Po remoncie Ewa z dziećmi wprowadziła się znowu do mieszkania. Łatał jakoś koniec z końcem dzięki pomocy dobrych ludzi i opieki społecznej. Całą radość czerpała z syna, który świetnie się uczył, chciał skończyć studia, iść do pracy i pomóc matce. Mąż Ewy czasami podesłał jakiś grosz , Radkowi kupił telefon, ale Ewa go przegnała, bo buntował dzieci, przewracał im w głowach. Trzy lata temu zmarła najstarsza córka Ewy, skaleczyła się w rękę i dostała sepsy. Ewa wzięła wnuczkę w rodzinę zastępczą, bo tatuś wnuczki ulotnił się... A teraz jeszcze choroba Radka. Pytam Ewę, jak się trzyma? Muszę - odpowiada - bo jak ja się załamię, to Radek też się podda, a wnuczka teraz pójdzie do szkoły, potrzebuje mnie.
Zawstydziłam się, że czasami na coś narzekam, a Ewa mimo wszystko uśmiecha się i wraca do domu robić obiad i powtarza swoim dzieiom, że najważniejsze to się nie poddawać i być w życiu kimś.
Sławka
Była moja sąsiadką, wychowywała się w niepełnej rodzinie, ojciec odszedł, zostawiając żonę z 3 dzieci. Sławka wcześnie wyszła za mąż i rodziła kolejne dzieci. Przed urodzeniem pierwszego trochę pracowała w sklepie mięsnym, potem już tylko "szukała" pracy. Czasem wstępowała pożyczyć pieniędzy, poprosić o napisanie podania, wypełnienie PITu. Zatrudniono ją na krótko w sieci Piotr i Paweł, zwolniona znowu szukała pracy. Najstarszy syn miał problemy w szkole, powtarzał klasy, znalazł złe towarzystwo, przykład brał z wujka, który w mieszkaniu za szafą hodował marihuanę. Żal nam było dzieciaków (pojawiło się 3 dziecko), więc na święta robiliśmy im paczki, prosiłam nawet koleżanki w pracy, aby każda przyniosła coś z ubrań po swoich dzieciach.
Kiedyś Sławka przyszła zapłakana znów pożyczyć pieniędzy, skarżąc się na męża, który ją bije. Doradziłam więc, aby to zgłosiła. Założyli im niebieską kartę. Później od innej sąsiadki dowiedziałam się, że to Sławka pije i szuka towarzystwa typków spod ciemnej gwiazdy, a od męża dostała kiedyś manto, gdy nie wracała przez kilka nocy do domu. A ja myślałam, że pracuje nocami jako barmanka.
Sławka rozwiodła się z mężem i wyprowadziła z 3 dzieci do nowego partnera, dotąd bowiem mieszkali wszyscy u jej matki. Urodziła czwarte dziecko i wszystko wskazywało na to, że wreszcie idzie ku lepszemu. Nowy partner widywany był z dzieciakami na spacerach, w domu u matki Sławki zrobił remont. Aż nagle Sławka przybiega pożyczyć pieniędzy, bo syn zastawił w lombardzie telefon i ona w tajemnicy przed partnerem musi go wykupić. Poczułam znajomy zapach alkoholu tłumionego gumą do żucia.
Z ostatniej chwili: Sławka znów mieszka u matki z 4 dzieci, część mebli stoi w piwnicy i na korytarzu. A matka Sławki dopiero co zamieszkała z jakimś panem i zamierzała wreszcie ułożyć sobie życie...
A Sławka? Wygląda coraz gorzej, dużo pali, ciekawe, kiedy znów przyjdzie pożyczać i jaką historię opowie?
Chodziłyśmy razem do szkoły, spotykam ją w sklepie i wyrażam zdziwienie, że tak daleko od domu robi zakupy. Ewa mi na to, że odwiozła syna do szpitala i musi kupić coś na obiad dla reszty domowników.. Dzieci Ewy znam, bo kończyły podstawówkę, w której pracuję. Radek w szpitalu? Zachorował pół roku temu i nikt nie wie co mu jest. Przebadany na wskroś, coraz słabszy, wychudzony, jeździ na wózku, co jakiś czas wymaga opieki szpitalnej.
Czeka na specjalistyczne badania w stolicy, bardzo kosztowne. Własnie odbył się koncert charytatywny dla Radka, zorganizowany przez szkołę ponadgimnazjalną, którą skończył, dostał się na studia i zachorował.
A Ewa? Ewa jest bardzo dzielna, pogodna mimo wszystko, chociaż sama ma za sobą dramatyczne przejścia. Pochodzi z biednej rodziny, ojciec był węglarzem, mama nie pracowała, mieszkali w starej, nieremontowanej kamienicy. Ewa wyszła za mąż, urodziła 4 dzieci, ale mąż okazał się pijakiem, od którego uciekła. Znalazła pomoc, zaczęła pisać wiersze, dostała od miasta mieszkanie, też w starej kamienicy. Mieszkanie spaliło się, bo stara była instalacja elektryczna. Po remoncie Ewa z dziećmi wprowadziła się znowu do mieszkania. Łatał jakoś koniec z końcem dzięki pomocy dobrych ludzi i opieki społecznej. Całą radość czerpała z syna, który świetnie się uczył, chciał skończyć studia, iść do pracy i pomóc matce. Mąż Ewy czasami podesłał jakiś grosz , Radkowi kupił telefon, ale Ewa go przegnała, bo buntował dzieci, przewracał im w głowach. Trzy lata temu zmarła najstarsza córka Ewy, skaleczyła się w rękę i dostała sepsy. Ewa wzięła wnuczkę w rodzinę zastępczą, bo tatuś wnuczki ulotnił się... A teraz jeszcze choroba Radka. Pytam Ewę, jak się trzyma? Muszę - odpowiada - bo jak ja się załamię, to Radek też się podda, a wnuczka teraz pójdzie do szkoły, potrzebuje mnie.
Zawstydziłam się, że czasami na coś narzekam, a Ewa mimo wszystko uśmiecha się i wraca do domu robić obiad i powtarza swoim dzieiom, że najważniejsze to się nie poddawać i być w życiu kimś.
Sławka
Była moja sąsiadką, wychowywała się w niepełnej rodzinie, ojciec odszedł, zostawiając żonę z 3 dzieci. Sławka wcześnie wyszła za mąż i rodziła kolejne dzieci. Przed urodzeniem pierwszego trochę pracowała w sklepie mięsnym, potem już tylko "szukała" pracy. Czasem wstępowała pożyczyć pieniędzy, poprosić o napisanie podania, wypełnienie PITu. Zatrudniono ją na krótko w sieci Piotr i Paweł, zwolniona znowu szukała pracy. Najstarszy syn miał problemy w szkole, powtarzał klasy, znalazł złe towarzystwo, przykład brał z wujka, który w mieszkaniu za szafą hodował marihuanę. Żal nam było dzieciaków (pojawiło się 3 dziecko), więc na święta robiliśmy im paczki, prosiłam nawet koleżanki w pracy, aby każda przyniosła coś z ubrań po swoich dzieciach.
Kiedyś Sławka przyszła zapłakana znów pożyczyć pieniędzy, skarżąc się na męża, który ją bije. Doradziłam więc, aby to zgłosiła. Założyli im niebieską kartę. Później od innej sąsiadki dowiedziałam się, że to Sławka pije i szuka towarzystwa typków spod ciemnej gwiazdy, a od męża dostała kiedyś manto, gdy nie wracała przez kilka nocy do domu. A ja myślałam, że pracuje nocami jako barmanka.
Sławka rozwiodła się z mężem i wyprowadziła z 3 dzieci do nowego partnera, dotąd bowiem mieszkali wszyscy u jej matki. Urodziła czwarte dziecko i wszystko wskazywało na to, że wreszcie idzie ku lepszemu. Nowy partner widywany był z dzieciakami na spacerach, w domu u matki Sławki zrobił remont. Aż nagle Sławka przybiega pożyczyć pieniędzy, bo syn zastawił w lombardzie telefon i ona w tajemnicy przed partnerem musi go wykupić. Poczułam znajomy zapach alkoholu tłumionego gumą do żucia.
Z ostatniej chwili: Sławka znów mieszka u matki z 4 dzieci, część mebli stoi w piwnicy i na korytarzu. A matka Sławki dopiero co zamieszkała z jakimś panem i zamierzała wreszcie ułożyć sobie życie...
A Sławka? Wygląda coraz gorzej, dużo pali, ciekawe, kiedy znów przyjdzie pożyczać i jaką historię opowie?
środa, 24 czerwca 2015
Dowcipy tygodnia
Kiedyś na lekcji rozmawiałam z dziećmi o pomnikach, symbolach Warszawy. Dzieciaki wymieniały Syrenkę, kolumnę Zygmunta. Pytam więc czy znają Nike?
Na to zgłasza się chłopiec i mówi: Nike to marka butów sportowych, wie pani, ale ja wolę adidasy!
Wczoraj koleżanka sprzedała mi dowcip z rodzaju humor ze szkolnych zeszytów, a jest wychowawcą pierwszej klasy. Zadała dzieciom pytanie: jakie znacie stany skupienia wody? I tu znowu chłopiec wyrywa się do odpowiedzi: Stany Zjednoczone, to w Ameryce, wie pani?
Tutaj przyznaję osobisty medal humoru...
Na to zgłasza się chłopiec i mówi: Nike to marka butów sportowych, wie pani, ale ja wolę adidasy!
Wczoraj koleżanka sprzedała mi dowcip z rodzaju humor ze szkolnych zeszytów, a jest wychowawcą pierwszej klasy. Zadała dzieciom pytanie: jakie znacie stany skupienia wody? I tu znowu chłopiec wyrywa się do odpowiedzi: Stany Zjednoczone, to w Ameryce, wie pani?
Tutaj przyznaję osobisty medal humoru...
wtorek, 23 czerwca 2015
Laurka dla Taty...
W codziennym pędzie zapominamy czasem, co nas w życiu ukształtowało, skąd czerpaliśmy wartości. Gdy jest się bardzo młodym i przeżywa bunt wobec świata tradycyjnych wartości, nie chce się widzieć prawd oczywistych, a mianowicie tego, że niemal wszystkie zasady, które stały się naszym drogowskazem wynieśliśmy z domu, jakiekolwiek by one nie były. Dziś, gdy sama mam dorosłego syna , wspominam te wszystkie chwile z dzieciństwa, które mnie ukształtowały. A że dziś Dzień Taty, to siłą rzeczy większość z nich związana jest z moim tatą. Swego czasu zresztą spędzałam z Nim więcej chwil i miałam lepszy kontakt, niż z mamą.
To On zabierał mnie na wycieczki i zaraził zamiłowaniem do zwiedzania, przed snem opowiadał bajki przez siebie wymyślone, kupował mundurek do szkoły, smażył niedzielne jajecznice, pastował podłogi, opiekował się chorą teściową i 2 dzieci, bo mama pracowała w innym mieście. Uczył uczciwości i szacunku dla starszych i przełożonych. Pamiętam jak powtarzał: To, że z szefem piłem wczoraj po godzinach piwo, nie oznacza, że w pracy jutro powiem do niego po imieniu. To z Tatą pływaliśmy kajakiem po jeziorze, zabierał mnie na środek akwenu i uczył pływać. Zapisał mnie do klubu osiedlowego, abym zaraziła się pasjami różnymi, opowiadał o swojej młodości, o książkach, które czytał, o marzeniach, które przeszły gdzieś bokiem.
Do dziś jest bardzo aktywny społecznie i zakochany w swojej działce, zawsze pogodny, mimo wszystko...
To On zabierał mnie na wycieczki i zaraził zamiłowaniem do zwiedzania, przed snem opowiadał bajki przez siebie wymyślone, kupował mundurek do szkoły, smażył niedzielne jajecznice, pastował podłogi, opiekował się chorą teściową i 2 dzieci, bo mama pracowała w innym mieście. Uczył uczciwości i szacunku dla starszych i przełożonych. Pamiętam jak powtarzał: To, że z szefem piłem wczoraj po godzinach piwo, nie oznacza, że w pracy jutro powiem do niego po imieniu. To z Tatą pływaliśmy kajakiem po jeziorze, zabierał mnie na środek akwenu i uczył pływać. Zapisał mnie do klubu osiedlowego, abym zaraziła się pasjami różnymi, opowiadał o swojej młodości, o książkach, które czytał, o marzeniach, które przeszły gdzieś bokiem.
Do dziś jest bardzo aktywny społecznie i zakochany w swojej działce, zawsze pogodny, mimo wszystko...
poniedziałek, 22 czerwca 2015
Jest w orkiestrach siła!
Niedzielne przedpołudnie spędziłam w parku, łącząc przyjemne z pożytecznym czyli spacer z wysłuchaniem koncertu orkiestr dętych. Jest w orkiestrach dętych jakaś siła, że weselej się robi na duszy, gdy człowiek słucha, a noga sama tupie do taktu. W parkowej muszli koncertowej odbył się koncert finałowy i wręczenie nagród Ogólnopolskiego Festiwalu Młodzieżowych Orkiestr Dętych. Każda z orkiestr zaprezentowała się w grze, przemarszu i w utworze obowiązkowym, a wszystkie orkiestry razem wykonały hymn naszego miasta. Wyobraźcie sobie 400 osób grających na rożnych instrumentach, do tego głośne bębny, przepiękne tamburmajorki z buławami i dyrygent-pułkownik w stroju galowym, stojący na podwyższeniu i dyrygujący 8 orkiestrami na raz!
Grand Prix zdobyła Miejska Orkiestra z Warki, do której też trafiła nagroda publiczności. Były też wyróżnienia: dla najmłodszego uczestnika(9lat), dla najlepszej solistki, dla najlepszego dyrygenta oraz najlepszych saksofonistów. Wyróżniano także układy taneczne zespołów towarzyszących oraz układy orkiestr w marszu promenadowym. Wierzcie mi, ciarki przechodziły po plecach, a jak Ci nagrodzeni się cieszyli! Wzruszyłam się bardzo, tak ta radość z wyróżnienia nawet promieniowała na publiczność. Zerkałam na publikę i nie tylko ja ocierałam łezki ukradkiem.
Jeśli jest w naszym kraju młodzież, której się chce tak wypełniać czas, tyle ćwiczyć i tak cieszyć z wyróżnień nawet, to jestem dobrej myśli. A jeszcze do tego tłumy, które przychodzą do parku, żeby posłuchać i popatrzeć na grająca, tańczącą i radującą się młodzież w niedzielne przedpołudnie, a nie tylko na piwo czy lody, to tym bardziej się cieszę...
sobota, 20 czerwca 2015
Diabeł tkwi w sklepikach?
Znowu ministrowie wyszli przed szereg i chcą walczyć z nadwagą u dzieci poprzez wycofanie słodyczy, chipsów i innych "niezdrowych" rzeczy ze sklepików szkolnych. Tak jakby to sklepiki szkolne winne były błędów żywieniowych młodych ludzi. U nas w szkole nie ma sklepiku od lat, usunięte zostały automaty z napojami gazowanymi, pod szkołą też nie ma kiosku ani sklepu. I co? Liczba uczniów ze sporą nadwagą rośnie, co widać gołym okiem. W plecakach uczniów często więcej słodyczy, niż pożywnych kanapek, a chipsy zjadają dzieci w drodze do szkoły. Jeżdżę na wycieczki i widzę ile śmieciowego jedzenia rodzice kupują na wyjazd z klasą, oprócz tego dzieciaki kupują co popadnie w automatach i sklepikach w różnych miejscach.
Szkoła bierze udział w różnych akcjach promujących zdrowe odżywianie, dzieci z klas 1-3 dostają codziennie soki, owoce i warzywa fundowane przez państwo, ale przecież nawyki żywieniowe wynosi się z domu, a to w domu dziecko spędza większość czasu, obserwuje dorosłych i rówieśników.
Poza tym pieniądze na śmieciowe jedzenie dają właśnie rodzice lub dziadkowie. Zobaczcie, ilu klientów mają sieci MacDonald czy KFC w tygodniu, a zwłaszcza w weekendy. Kiedyś w moim mieście, a myślę że w wielu innych też rozgrywały się batalie przeciwko budowaniu restauracji fast food, a przecież bywanie w takich miejscach i jedzenie frytek, hamburgerów itp. nie jest obowiązkowe. U nas KFC jest od kilku lat, a ja jeszcze tam nie byłam, a w MacDonald's bywam na kawie i lodach ewentualnie. Sorry, raz jadłam tortillę w drodze powrotnej z wakacji.
Myślę więc, że obarczanie sklepików szkolnych winą za otyłość dzieci jest dużą przesadą, bo już w drodze do szkoły dzieciaki kupują masę słodyczy i chipsów, a poza tym umieją liczyć: w Biedronce jest taniej...
(Źródło:motywator dietetyczny)
Szkoła bierze udział w różnych akcjach promujących zdrowe odżywianie, dzieci z klas 1-3 dostają codziennie soki, owoce i warzywa fundowane przez państwo, ale przecież nawyki żywieniowe wynosi się z domu, a to w domu dziecko spędza większość czasu, obserwuje dorosłych i rówieśników.
Poza tym pieniądze na śmieciowe jedzenie dają właśnie rodzice lub dziadkowie. Zobaczcie, ilu klientów mają sieci MacDonald czy KFC w tygodniu, a zwłaszcza w weekendy. Kiedyś w moim mieście, a myślę że w wielu innych też rozgrywały się batalie przeciwko budowaniu restauracji fast food, a przecież bywanie w takich miejscach i jedzenie frytek, hamburgerów itp. nie jest obowiązkowe. U nas KFC jest od kilku lat, a ja jeszcze tam nie byłam, a w MacDonald's bywam na kawie i lodach ewentualnie. Sorry, raz jadłam tortillę w drodze powrotnej z wakacji.
Myślę więc, że obarczanie sklepików szkolnych winą za otyłość dzieci jest dużą przesadą, bo już w drodze do szkoły dzieciaki kupują masę słodyczy i chipsów, a poza tym umieją liczyć: w Biedronce jest taniej...
(Źródło:motywator dietetyczny)
czwartek, 18 czerwca 2015
Hołd dla biurokracji
Rozesłano wici, że ruszyły pieniądze dla bibliotek szkolnych na zakup książek. Niewtajemniczonym objaśnię, że najpierw powstał narodowy program rozwoju czytelnictwa, w ramach którego kasę miały dostać TYLKO biblioteki publiczne, ale po licznych protestach i akcjach bibliotek szkolnych rozszerzono program ŁASKAWIE na biblioteki szkolne. My czyli bibliotekarze zorganizowaliśmy ogólnopolskie wybory książek, aby nasi czytelnicy mogli zaproponować książki, jakie mają znaleźć się w bibliotekach.
Pod koniec maja pojawiła się wiadomość, że stosowne rozporządzenia podpisano i pieniądze zaczną trafiać do bibliotek szkolnych, ale.....pod pewnymi warunkami. Dyrekcje szkoły muszą wypełnić odpowiednie kwestionariusze, które przesyłają do swoich OP(organów prowadzących), którymi jak zwykle sa władze samorządowe, znane z braku kasy na wszystko, a na oświatę zwłaszcza. Zapytacie w czym problem, skoro pieniądze daje ministerstwo?
Bo ministerstwo daje tylko część, a OP ma dołożyć resztę. To jeszcze nic (chociaż z forów bibliotekarskich wiem, że już niektórzy samorządowcy szukają sposobów jak tu się wymigać), do oficjalnych pism dyrektorów szkół trzeba dołączyć: opinię Rady Rodziców, opinię Rady Pedagogicznej, opinię Samorządu Uczniowskiego oraz opis biblioteki szkolnej.
Brakuje mi tylko opinii proboszcza stosownej parafii oraz komitetu osiedlowego. Doprawdy nie wiem co wymienione podmioty mają opiniować, ale chyba nikt tego nie wie! My natomiast wiemy, co nasi uczniowie chcą czytać, jakich książek poszukują i w jakich imprezach bibliotecznych lubią uczestniczyć. Kiedy te pieniądze dostaniemy i pod jakimi dodatkowymi warunkami tego nawet wróżki nie wywróżą...
A mogło być tak pięknie:
O wyborach książek już pisałam , ale zainteresowanych odsyłam do najnowszych ciekawostek, a warto zajrzeć Tutaj
Pod koniec maja pojawiła się wiadomość, że stosowne rozporządzenia podpisano i pieniądze zaczną trafiać do bibliotek szkolnych, ale.....pod pewnymi warunkami. Dyrekcje szkoły muszą wypełnić odpowiednie kwestionariusze, które przesyłają do swoich OP(organów prowadzących), którymi jak zwykle sa władze samorządowe, znane z braku kasy na wszystko, a na oświatę zwłaszcza. Zapytacie w czym problem, skoro pieniądze daje ministerstwo?
Bo ministerstwo daje tylko część, a OP ma dołożyć resztę. To jeszcze nic (chociaż z forów bibliotekarskich wiem, że już niektórzy samorządowcy szukają sposobów jak tu się wymigać), do oficjalnych pism dyrektorów szkół trzeba dołączyć: opinię Rady Rodziców, opinię Rady Pedagogicznej, opinię Samorządu Uczniowskiego oraz opis biblioteki szkolnej.
Brakuje mi tylko opinii proboszcza stosownej parafii oraz komitetu osiedlowego. Doprawdy nie wiem co wymienione podmioty mają opiniować, ale chyba nikt tego nie wie! My natomiast wiemy, co nasi uczniowie chcą czytać, jakich książek poszukują i w jakich imprezach bibliotecznych lubią uczestniczyć. Kiedy te pieniądze dostaniemy i pod jakimi dodatkowymi warunkami tego nawet wróżki nie wywróżą...
A mogło być tak pięknie:
O wyborach książek już pisałam , ale zainteresowanych odsyłam do najnowszych ciekawostek, a warto zajrzeć Tutaj
wtorek, 16 czerwca 2015
Wielkie pasje małych ludzi
Aby podziwiać pasje młodych ludzi nie muszę oglądać programów tv typu "Mam talent", obserwuję na co dzień jakie fajne dzieciaki mnie otaczają i czym się interesują. Myślę, że niejednego dorosłego mogłyby zawstydzić.
Jeden z czytelników, Filip już od 2 klasy interesuje się historią II wojny światowej i wyczytał z mojej biblioteki wszystkie książki na ten temat, a pasję swą dzieli z tatą, który go zaraził.
Daria każdą wolną od nauki chwilę poświęca papieroplastyce i gdy wydaje mi się, że jej pomysły muszą się chyba w końcu wyczerpać, ona przynosi nową pracę, równie oryginalną jak poprzednie. Od września jej prace będą pewnie cieszyć oczy nauczycieli w gimnazjum.
Agnieszka zaraziła się od dziadka pasją obserwowania ptaków i jej zamiłowanie stało się tak silne, że dostała od rodziców odpowiedni sprzęt i robi piękne zdjęcia.
Magda gra i śpiewa, nic nadzwyczajnego powie ktoś. Ale Magda gra na organach kościelnych, żadnych elektrycznych, w tygodniu uczy się nowych utworów, żeby w niedziele od 7 rano zasiąść do organów w małym wiejskim kościele i grać do mszy. Opowiadała nam kiedyś jak trudna jest gra na prawdziwych organach, a ona ma dopiero 12 lat.
Dominika prowadzi blogi o zwierzętach, a jeden z tych blogów ma charakter literacki, gdyż dziewczynka z kilkunastoma osobami w sieci pisze opowiadania o koniach. Blog nazywa się Stado Magnificent Horses. Oczywiście dziewczynka jeździ też konno w stadninie, bo miłością do koni zapałała od pierwszego wejrzenia.
Livia dzieli swoje pasje po równo między grę w piłkę nożną, grę na gitarze i śpiew. Ostatnio wykazała się logistyczną ekwilibrystyką, gdyż występowała jednocześnie w imprezie artystycznej i w meczu piłkarskim. Przed występem, gdzie miała grać na gitarze, broniła bramki, w przerwie między dwoma meczami zaliczyła występ muzyczny, po czym wróciła na drugi mecz, bez zadyszki.
Hubert chodzi z dziadkiem na ryby i wcale nie narzeka, że musi wcześnie wstawać, w dodatku wiedzę uzupełnia z książek, żeby zaimponować dziadkowi.
Julka zainspirowana wyczynami starszego brata układa na czas kostkę Rubika i Piraminx (układankę w kształcie piramidy). Patrząc z jaką szybkością poruszają się jej palce może rozboleć głowa...
I ostatni, o którym chcę napisać, powiedzmy Janek biega z tatą codziennie od 6 do 7 rano! Kiedyś miał problem z wyjazdem na wycieczkę, bo trening rzecz święta, a wyjazd o 7 rano właśnie.
Myślę, że znalazłabym takich pasjonatów więcej, napisałam o tych, z którymi spotykam się w bibliotece.
Jeden z czytelników, Filip już od 2 klasy interesuje się historią II wojny światowej i wyczytał z mojej biblioteki wszystkie książki na ten temat, a pasję swą dzieli z tatą, który go zaraził.
Daria każdą wolną od nauki chwilę poświęca papieroplastyce i gdy wydaje mi się, że jej pomysły muszą się chyba w końcu wyczerpać, ona przynosi nową pracę, równie oryginalną jak poprzednie. Od września jej prace będą pewnie cieszyć oczy nauczycieli w gimnazjum.
Agnieszka zaraziła się od dziadka pasją obserwowania ptaków i jej zamiłowanie stało się tak silne, że dostała od rodziców odpowiedni sprzęt i robi piękne zdjęcia.
Magda gra i śpiewa, nic nadzwyczajnego powie ktoś. Ale Magda gra na organach kościelnych, żadnych elektrycznych, w tygodniu uczy się nowych utworów, żeby w niedziele od 7 rano zasiąść do organów w małym wiejskim kościele i grać do mszy. Opowiadała nam kiedyś jak trudna jest gra na prawdziwych organach, a ona ma dopiero 12 lat.
Dominika prowadzi blogi o zwierzętach, a jeden z tych blogów ma charakter literacki, gdyż dziewczynka z kilkunastoma osobami w sieci pisze opowiadania o koniach. Blog nazywa się Stado Magnificent Horses. Oczywiście dziewczynka jeździ też konno w stadninie, bo miłością do koni zapałała od pierwszego wejrzenia.
Livia dzieli swoje pasje po równo między grę w piłkę nożną, grę na gitarze i śpiew. Ostatnio wykazała się logistyczną ekwilibrystyką, gdyż występowała jednocześnie w imprezie artystycznej i w meczu piłkarskim. Przed występem, gdzie miała grać na gitarze, broniła bramki, w przerwie między dwoma meczami zaliczyła występ muzyczny, po czym wróciła na drugi mecz, bez zadyszki.
Hubert chodzi z dziadkiem na ryby i wcale nie narzeka, że musi wcześnie wstawać, w dodatku wiedzę uzupełnia z książek, żeby zaimponować dziadkowi.
Julka zainspirowana wyczynami starszego brata układa na czas kostkę Rubika i Piraminx (układankę w kształcie piramidy). Patrząc z jaką szybkością poruszają się jej palce może rozboleć głowa...
I ostatni, o którym chcę napisać, powiedzmy Janek biega z tatą codziennie od 6 do 7 rano! Kiedyś miał problem z wyjazdem na wycieczkę, bo trening rzecz święta, a wyjazd o 7 rano właśnie.
Myślę, że znalazłabym takich pasjonatów więcej, napisałam o tych, z którymi spotykam się w bibliotece.
niedziela, 14 czerwca 2015
Nominacja i co dalej?
Zostałam nominowana, a w zasadzie mój blog przez Jagę
( http://jagatoja.blogspot.com/) za "dobrą robotę" i bardzo dziękuję :-) Na prośbę nominującej odpowiadam na jej pytania, wysuwam kolejne nominacje i podaję listę pytań dla nominowanych. Włączcie się proszę do zabawy, może lepiej się poznamy. Czekam na odzew na Waszych blogach. Każdy nominowany odpowiada na pytania nominującego, układa swoją listę blogów, które chce nagrodzić i listę pytań, które chce zadać. Nie można tylko nagradzać bloga, który zgłosił nasza nominację.
1. Najlepsze wspomnienia:
Najlepsze wspomnienia pochodzą z okresu pobytów u mojej babci w dzieciństwie. Czułam się wtedy dopieszczana jak nigdy i późniejsze, gdy miałam już własne dziecko i mogłam patrzeć, jak się rozwija i które cechy moje i męża biorą w nim górę.
2. Pies czy kot. Dlaczego?
Oczywiście pies, bo zawsze miałam psa i każdego napotkanego muszę pogłaskać. Przed kotami czuję respekt... Teraz psa nie mam, bo nie zrobię mu tego, żeby sam siedział całe dnie w domu.
3. Ulubiona książka czytana kilka(naście) razy
"Błękitny zamek" autorstwa L.M.Montgomery, trochę naiwna, ale ciągnie mnie do niej gdy potrzebuję balsamu na duszę. Jakoś tak mnie zauroczyła ta historia, w której sylwetki podobne postaciom z Zapolskiej, no i szczęśliwe zakończenie...
4. Jaki kraj robi na tobie największe wrażenie?
Każde nowe miejsce robi na mnie wrażenie, jeszcze w Polsce nie widziałam wszystkiego, a cóż dopiero na świecie? Nie myślę o zwiedzaniu w kategorii krajów, raczej miejsc i klimatów...
5. Lubisz prowadzić samochód
Nie mam prawa jazdy...Lubię być wożona i podziwiać widoki za oknem.
6. Co Ci poprawia humor po najgorszym dniu?
Długi spacer, dobry deser, ciekawy film, najlepiej psychologiczno-obyczajowy.
7. Dlaczego piszesz bloga?
Zaczęłam pisać blog jako wentyl bezpieczeństwa dla myśli, które kłębiły się w mojej głowie i nie dawały zasnąć i dla wymiany tychże z ciekawymi ludźmi. Książki nie zastąpią kontaktu z żywym człowiekiem , a wymiana poglądów na blogach to taka namiastka spotkań towarzyskich.
8. Twoje niespełnione dotąd marzenie
Zawsze chciałam być pisarką (banalne, wiem) i podróżować dookoła świata, ale bez bagaży, wszystko kupować w podróży i próbować najdziwniejszych potraw.
9. Czego się najbardziej wstydzisz?
Wielu rzeczy i sytuacji, ale nie powiem...
10. Co Cię doprowadza do szewskiej pasji ?
Ludzie, którzy zachowują się jakby byli sami na świecie i nie zważają na innych.
11. Z czym sobie radzisz w życiu najlepiej?
Zapytałam męża i kazał mi napisać, że najlepiej wychodzi mi radzenie sobie w różnych sytuacjach, a koleżanki powiedziały mi kiedyś, że rozmowa ze mną działa jak terapia i dowartościowuje rozmówcę.
MOJE NOMINACJE:
1.Konwenanse
2. Blog Caffe
3.aleconsek
4.Blaski codzienności
5.Kobietoskop
6.Kroniki Mikołaja Miki
7.Moje myśli wierszem pisane
8.Pogodna dojrzałość
9. W domach z betonu
10.Świat według Hegemona
11.Z ciszy umysłu
MOJE PYTANIA:
1. Jak najchętniej odpoczywasz?
2. Twoje ulubione desery
3. Kogo najbardziej cenisz?
4. Jakich ludzi unikasz?
5. Na co wydasz ostatnie pieniądze?
6. O jakim odbiorcy myślisz pisząc bloga?
7. Jakie filmy oglądasz najchętniej?
8. Jaki strój preferujesz:elegancki czy swobodny?
9. Który okres w historii lubisz najbardziej?
10. Co robisz tylko dla siebie?
11. Co Cię ostatnio zachwyciło?
( http://jagatoja.blogspot.com/) za "dobrą robotę" i bardzo dziękuję :-) Na prośbę nominującej odpowiadam na jej pytania, wysuwam kolejne nominacje i podaję listę pytań dla nominowanych. Włączcie się proszę do zabawy, może lepiej się poznamy. Czekam na odzew na Waszych blogach. Każdy nominowany odpowiada na pytania nominującego, układa swoją listę blogów, które chce nagrodzić i listę pytań, które chce zadać. Nie można tylko nagradzać bloga, który zgłosił nasza nominację.
1. Najlepsze wspomnienia:
Najlepsze wspomnienia pochodzą z okresu pobytów u mojej babci w dzieciństwie. Czułam się wtedy dopieszczana jak nigdy i późniejsze, gdy miałam już własne dziecko i mogłam patrzeć, jak się rozwija i które cechy moje i męża biorą w nim górę.
2. Pies czy kot. Dlaczego?
Oczywiście pies, bo zawsze miałam psa i każdego napotkanego muszę pogłaskać. Przed kotami czuję respekt... Teraz psa nie mam, bo nie zrobię mu tego, żeby sam siedział całe dnie w domu.
3. Ulubiona książka czytana kilka(naście) razy
"Błękitny zamek" autorstwa L.M.Montgomery, trochę naiwna, ale ciągnie mnie do niej gdy potrzebuję balsamu na duszę. Jakoś tak mnie zauroczyła ta historia, w której sylwetki podobne postaciom z Zapolskiej, no i szczęśliwe zakończenie...
4. Jaki kraj robi na tobie największe wrażenie?
Każde nowe miejsce robi na mnie wrażenie, jeszcze w Polsce nie widziałam wszystkiego, a cóż dopiero na świecie? Nie myślę o zwiedzaniu w kategorii krajów, raczej miejsc i klimatów...
5. Lubisz prowadzić samochód
Nie mam prawa jazdy...Lubię być wożona i podziwiać widoki za oknem.
6. Co Ci poprawia humor po najgorszym dniu?
Długi spacer, dobry deser, ciekawy film, najlepiej psychologiczno-obyczajowy.
7. Dlaczego piszesz bloga?
Zaczęłam pisać blog jako wentyl bezpieczeństwa dla myśli, które kłębiły się w mojej głowie i nie dawały zasnąć i dla wymiany tychże z ciekawymi ludźmi. Książki nie zastąpią kontaktu z żywym człowiekiem , a wymiana poglądów na blogach to taka namiastka spotkań towarzyskich.
8. Twoje niespełnione dotąd marzenie
Zawsze chciałam być pisarką (banalne, wiem) i podróżować dookoła świata, ale bez bagaży, wszystko kupować w podróży i próbować najdziwniejszych potraw.
9. Czego się najbardziej wstydzisz?
Wielu rzeczy i sytuacji, ale nie powiem...
10. Co Cię doprowadza do szewskiej pasji ?
Ludzie, którzy zachowują się jakby byli sami na świecie i nie zważają na innych.
11. Z czym sobie radzisz w życiu najlepiej?
Zapytałam męża i kazał mi napisać, że najlepiej wychodzi mi radzenie sobie w różnych sytuacjach, a koleżanki powiedziały mi kiedyś, że rozmowa ze mną działa jak terapia i dowartościowuje rozmówcę.
MOJE NOMINACJE:
1.Konwenanse
2. Blog Caffe
3.aleconsek
4.Blaski codzienności
5.Kobietoskop
6.Kroniki Mikołaja Miki
7.Moje myśli wierszem pisane
8.Pogodna dojrzałość
9. W domach z betonu
10.Świat według Hegemona
11.Z ciszy umysłu
MOJE PYTANIA:
1. Jak najchętniej odpoczywasz?
2. Twoje ulubione desery
3. Kogo najbardziej cenisz?
4. Jakich ludzi unikasz?
5. Na co wydasz ostatnie pieniądze?
6. O jakim odbiorcy myślisz pisząc bloga?
7. Jakie filmy oglądasz najchętniej?
8. Jaki strój preferujesz:elegancki czy swobodny?
9. Który okres w historii lubisz najbardziej?
10. Co robisz tylko dla siebie?
11. Co Cię ostatnio zachwyciło?
piątek, 12 czerwca 2015
Niedoszła celebrytka
Znalazłam się ostatnio w dziwnej sytuacji. Byłam w galerii handlowej, przymierzałam buty i do sklepu weszły dwie panie. Jedna z nich bacznie mi się przyglądała, nagle podchodzi do mnie jakaś podekscytowana i pyta, a właściwie stwierdza: pani występowała wczoraj w telewizji!
- Ja? Nie, z kimś mnie pani myli!
- No przecież to była pani!
-Proszę pani, nie byłam w telewizji, chyba że ktoś nakręcił mnie ukryta kamerą.
- Widziałam panią w metamorfozach! To była pani!
-Nie, na pewno nie. Przecież wiem, byłam wczoraj w pracy! Do widzenia.
Opuściłam szybko sklep, chociaż zauważyłam, że zarówno zainteresowana jak i ekspedientki nie bardzo mi uwierzyły. Spotkałam tę panią jeszcze raz w innym sklepie, trąciła łokciem znajomą, pokazując na mnie, nie wiem co jej szepnęła. Uciekłam z galerii i w drodze do domu zastanawiałam się: może porwało mnie UFO i zawiozło do Tv, a teraz nic pamiętam? Musi to jakiś sobowtór był...
Opowiedziałam koleżankom w pracy, a one na to: zgłosiłaś się do metamorfoz i nic nie mówiłaś?
- No co wy? Po metamorfozach takie siwe odrosty?
- No faktycznie, z odrostami nie wypuściliby cię!
O matko! Ciężko mają celebryci, nawet butów spokojnie nie kupią...
- Ja? Nie, z kimś mnie pani myli!
- No przecież to była pani!
-Proszę pani, nie byłam w telewizji, chyba że ktoś nakręcił mnie ukryta kamerą.
- Widziałam panią w metamorfozach! To była pani!
-Nie, na pewno nie. Przecież wiem, byłam wczoraj w pracy! Do widzenia.
Opuściłam szybko sklep, chociaż zauważyłam, że zarówno zainteresowana jak i ekspedientki nie bardzo mi uwierzyły. Spotkałam tę panią jeszcze raz w innym sklepie, trąciła łokciem znajomą, pokazując na mnie, nie wiem co jej szepnęła. Uciekłam z galerii i w drodze do domu zastanawiałam się: może porwało mnie UFO i zawiozło do Tv, a teraz nic pamiętam? Musi to jakiś sobowtór był...
Opowiedziałam koleżankom w pracy, a one na to: zgłosiłaś się do metamorfoz i nic nie mówiłaś?
- No co wy? Po metamorfozach takie siwe odrosty?
- No faktycznie, z odrostami nie wypuściliby cię!
O matko! Ciężko mają celebryci, nawet butów spokojnie nie kupią...
czwartek, 11 czerwca 2015
Magia w młynie
Miałam okazję odwiedzić nieznane mi dotąd miejsce w Toruniu, a mianowicie Młyn Wiedzy. Piękna architektura, wewnątrz wszystko na wysokim poziomie, czysto, jasno, robi wrażenie. 6 pieter sal wystawowych, każde piętro poświęcone innej dziedzinie wiedzy: optyka, woda, budowanie, magnetyzm itd. Będąc w grupie można zapisać się na zajęcia warsztatowe, my uczestniczyliśmy w zajęciach Magia dwutlenku węgla.
Mnóstwo różnych instalacji dla małych i całkiem dorosłych. Schodziłam nogi, bawiłam się świetnie, a po 3 godzinach jeszcze wszystkiego nie przetestowałam. Musze kiedyś powtórzyć indywidualnie. Jedyne czego mi brakowało, to barku z dobrą kawą, bo ta z automatu to raczej nie.
W ubiegłym roku byłam w Centrum Nauki Kopernik w stolicy, ale gdyby mnie zapytano, to doradziłabym raczej Toruń: taniej, czyściej, ciekawiej.
W Centrum Kopernika zbyt tłumnie, nie mogłam dopchać się do niektórych instalacji, z których duża część była nieczynna, a cena biletu nie zachwyciła. Poza tym Młyn Wiedzy nastawiony jest na dobrą zabawę, w Koperniku warszawskim większość instalacji była multimedialna, czego nawet dzieci maja teraz przesyt. Tutaj mogły zmęczyć się, pomoczyć,zbudować, zburzyć, poprzeciskać itd.
Poza tym dobra organizacja i doradcy na wyciągnięcie ręki, pokazali co i jak robić, nawet gdy dziecko nie przeczyta instrukcji, to mu wytłumaczą.
fajna alternatywa na zwiedzanie gdy pada lub jest zbyt upalnie...
Mnóstwo różnych instalacji dla małych i całkiem dorosłych. Schodziłam nogi, bawiłam się świetnie, a po 3 godzinach jeszcze wszystkiego nie przetestowałam. Musze kiedyś powtórzyć indywidualnie. Jedyne czego mi brakowało, to barku z dobrą kawą, bo ta z automatu to raczej nie.
W ubiegłym roku byłam w Centrum Nauki Kopernik w stolicy, ale gdyby mnie zapytano, to doradziłabym raczej Toruń: taniej, czyściej, ciekawiej.
W Centrum Kopernika zbyt tłumnie, nie mogłam dopchać się do niektórych instalacji, z których duża część była nieczynna, a cena biletu nie zachwyciła. Poza tym Młyn Wiedzy nastawiony jest na dobrą zabawę, w Koperniku warszawskim większość instalacji była multimedialna, czego nawet dzieci maja teraz przesyt. Tutaj mogły zmęczyć się, pomoczyć,zbudować, zburzyć, poprzeciskać itd.
Poza tym dobra organizacja i doradcy na wyciągnięcie ręki, pokazali co i jak robić, nawet gdy dziecko nie przeczyta instrukcji, to mu wytłumaczą.
fajna alternatywa na zwiedzanie gdy pada lub jest zbyt upalnie...
środa, 10 czerwca 2015
Opowieść Oskara
Oskar jest gadatliwym chłopcem, poznałam go gdy miał 7 lat. Na szkolnej wycieczce wybrał mnie na towarzyszkę spacerów po mieście i opowiadał różne historie. Słuchaczowi jest o tyle ciężko, że chłopiec bardzo się jąka i trzeba dużo cierpliwości by wytrwać w słuchaniu do końca.
Oskar przychodzi często do biblioteki, zapisuje się na komputery i siedząc przed monitorem też gada: do kolegów, do mnie, do siebie. Uciszany bardzo się stara, ale to gadanie jest silniejsze od niego. Oskara fascynują dinozaury i astronomia, a szczególnie czarne dziury.
W poniedziałek przyszedł do czytelni, ja byłam zajęta porządkowaniem księgozbioru, zakurzona jak diabeł tasmański. Chłopiec wziął kilka czasopism mówiąc, że musi poszukać informacji o słoniach, bo jedzie na wakacje do Afryki. Pytam do jakiego kraju w Afryce, ale Oskar nie wiedział. Mama powiedziała tylko, że do Afryki i on musi się dowiedzieć, co jedzą słonie, bo będzie je dokarmiał. Ja mu na to, że słonie to nie dziki, żeby je dokarmiać.
Po chwili zaczął szukać książek o kotach, bo ma w domu rudego kotka. Potem zainteresowały go rysunki w książce o budowie człowieka: pępowina, serce, wątroba, pęcherz. Zapytany czemu go to interesuje, odpowiedział, że jego wujek miał operację serca, ale na szczęście uratowano mu życie, bo w przeciwnym razie nie zobaczyłby więcej wujka, a widział go tylko raz, bo mieszka w Anglii. Poza tym widział kiedyś jak prześwietlano jego braciszka i zdziwił go widok wszystkiego, co człowiek ma w środku.
Zapytany dlaczego jedzie aż do Afryki, odpowiedział, że do taty i ma nadzieję, że tato pogodzi się z mamą i do nich wróci.
- Ale mówiłeś, że twój tato był pilotem i zginął w wypadku.
- Tak mówiłem, kiedy?
- W zeszłym roku na wycieczce.
- A, to pewnie był mój pierwszy tato. Tak, on zginął, ale ten drugi pokłócił się z mamą i wyjechał i ja chciałbym żeby wrócił, bo mogę nie mieć już żadnego taty.
- I dlatego jedziesz do Afryki?
- Właśnie, ale najbardziej to chciałbym tak jak w filmie, żeby można było cofnąć czas i wtedy zmienić tak, żeby tato nie zginął.
- A oglądałeś film "Powrót do przyszłości"?
- A o czym to?
- O naukowcu, który zbudował wehikuł czasu i mógł przenosić się wstecz o kilkadziesiąt lat.
- To ja pani opowiem mój ulubiony film.
I Oskar zaczął opowiadać. Nie jestem niestety w stanie przekazać treści całej opowieści, bo była i długa (cała godzina) i mało zrozumiała, w dodatku chłopiec cały czas chodził w kółko po czytelni, bo dzięki temu lepiej mu się mówi i faktycznie mniej się jąkał.
Nagle oznajmił: to już koniec, muszę iść na logopedię.
Od wychowawcy wiem, że Oskar często fantazjuje, ojca faktycznie nie ma, mieszka z mamą i dziadkami, długo przesiaduje w świetlicy. Bywa męczący , ale trzeba go wysłuchać, bo jak nie ja to kto?
Oskar przychodzi często do biblioteki, zapisuje się na komputery i siedząc przed monitorem też gada: do kolegów, do mnie, do siebie. Uciszany bardzo się stara, ale to gadanie jest silniejsze od niego. Oskara fascynują dinozaury i astronomia, a szczególnie czarne dziury.
W poniedziałek przyszedł do czytelni, ja byłam zajęta porządkowaniem księgozbioru, zakurzona jak diabeł tasmański. Chłopiec wziął kilka czasopism mówiąc, że musi poszukać informacji o słoniach, bo jedzie na wakacje do Afryki. Pytam do jakiego kraju w Afryce, ale Oskar nie wiedział. Mama powiedziała tylko, że do Afryki i on musi się dowiedzieć, co jedzą słonie, bo będzie je dokarmiał. Ja mu na to, że słonie to nie dziki, żeby je dokarmiać.
Po chwili zaczął szukać książek o kotach, bo ma w domu rudego kotka. Potem zainteresowały go rysunki w książce o budowie człowieka: pępowina, serce, wątroba, pęcherz. Zapytany czemu go to interesuje, odpowiedział, że jego wujek miał operację serca, ale na szczęście uratowano mu życie, bo w przeciwnym razie nie zobaczyłby więcej wujka, a widział go tylko raz, bo mieszka w Anglii. Poza tym widział kiedyś jak prześwietlano jego braciszka i zdziwił go widok wszystkiego, co człowiek ma w środku.
Zapytany dlaczego jedzie aż do Afryki, odpowiedział, że do taty i ma nadzieję, że tato pogodzi się z mamą i do nich wróci.
- Ale mówiłeś, że twój tato był pilotem i zginął w wypadku.
- Tak mówiłem, kiedy?
- W zeszłym roku na wycieczce.
- A, to pewnie był mój pierwszy tato. Tak, on zginął, ale ten drugi pokłócił się z mamą i wyjechał i ja chciałbym żeby wrócił, bo mogę nie mieć już żadnego taty.
- I dlatego jedziesz do Afryki?
- Właśnie, ale najbardziej to chciałbym tak jak w filmie, żeby można było cofnąć czas i wtedy zmienić tak, żeby tato nie zginął.
- A oglądałeś film "Powrót do przyszłości"?
- A o czym to?
- O naukowcu, który zbudował wehikuł czasu i mógł przenosić się wstecz o kilkadziesiąt lat.
- To ja pani opowiem mój ulubiony film.
I Oskar zaczął opowiadać. Nie jestem niestety w stanie przekazać treści całej opowieści, bo była i długa (cała godzina) i mało zrozumiała, w dodatku chłopiec cały czas chodził w kółko po czytelni, bo dzięki temu lepiej mu się mówi i faktycznie mniej się jąkał.
Nagle oznajmił: to już koniec, muszę iść na logopedię.
Od wychowawcy wiem, że Oskar często fantazjuje, ojca faktycznie nie ma, mieszka z mamą i dziadkami, długo przesiaduje w świetlicy. Bywa męczący , ale trzeba go wysłuchać, bo jak nie ja to kto?
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Tititkiem do baby
Ciepłe dni spowodowały wysyp mam i babć spacerujących z dziećmi w różnym wieku. Podsłuchane rozmowy dorosłych z pociechami zawsze napawają mnie zdumieniem lub raczej rozbawiają, bo najczęściej opiekunowie milusińskich zwracają się do nich w dziwnym języku, wzorowanym na dziecięcej nowomowie. W filmie "I kto to mówi" jest fajna scena, gdy babcia malca pochylona nad wózkiem dziwnie ćwierka do malca i niemal gaworzy, a malec dziwi się, że pani przemawia do niego jak do upośledzonego. Jak świat światem dzieci tworzą własne określenia na czynności i przedmioty, ale chyba powinniśmy mówić do nich normalnie, bez zbytniego rozpieszczenia. W końcu nasz język ma być dla dzieci wzorem poprawnego mówienia. Tymczasem mówimy do malców ich językiem, dorośli mówią między sobą inaczej, a panie w żłobku i przedszkolu jeszcze inaczej. Istna kołomyja!
Często słyszy się bowiem takie dialogi:
- O popatrz, jedzie titit, pojedziemy naszym tititkiem do baby. A może chcesz psipsi? Nie bój się tego hałka, nie gryzie!
- Na buju nie idziemy, wracamy do domku, bo Misiu musi dostać am i pójdzie lulu. Potem pójdziemy na inne bujawki .
Z drugiej strony trudno jest czasami zrozumieć nasze dzieci, jeśli tworzą swoisty język zrozumiały dla nich samych. Gdy moim synem opiekowała się moja mama, spisywałam dla niej w specjalnym zeszycie nowe słowa, jakie syn wymyślał, żeby babcia wiedziała co do niej mówi, żeby była na bieżąco.
Długo zresztą posługiwał się pojedynczymi wyrazami, aż razu pewnego, gdy jeździł na grzbiecie taty-konika i mąż udawał, że koń z jeźdźcem wywrócili się, mój syn krzyknął: duła kanini pitala bam!
W jego języku znaczyło to: duży koń przewrócił się na dywan. Dlaczego dywan nazwał "pitala", tego nikt nie wie do dziś.
Kiedyś obejrzałam audycję o nauce mowy u dzieci i padła tam uwaga, że powinno się mówić do dzieci normalnie, językiem dorosłych, bo to przyspiesza przyswajanie mowy. Wyobraźmy sobie, że uczylibyśmy się języka obcego podsłuchując zacytowanych wyżej dialogów lub podobnych...
Jeśli w dodatku innych zdrobnień używają rodzice, a innych dziadkowie, to niezły galimatias.
Często słyszy się bowiem takie dialogi:
- O popatrz, jedzie titit, pojedziemy naszym tititkiem do baby. A może chcesz psipsi? Nie bój się tego hałka, nie gryzie!
- Na buju nie idziemy, wracamy do domku, bo Misiu musi dostać am i pójdzie lulu. Potem pójdziemy na inne bujawki .
Z drugiej strony trudno jest czasami zrozumieć nasze dzieci, jeśli tworzą swoisty język zrozumiały dla nich samych. Gdy moim synem opiekowała się moja mama, spisywałam dla niej w specjalnym zeszycie nowe słowa, jakie syn wymyślał, żeby babcia wiedziała co do niej mówi, żeby była na bieżąco.
Długo zresztą posługiwał się pojedynczymi wyrazami, aż razu pewnego, gdy jeździł na grzbiecie taty-konika i mąż udawał, że koń z jeźdźcem wywrócili się, mój syn krzyknął: duła kanini pitala bam!
W jego języku znaczyło to: duży koń przewrócił się na dywan. Dlaczego dywan nazwał "pitala", tego nikt nie wie do dziś.
Kiedyś obejrzałam audycję o nauce mowy u dzieci i padła tam uwaga, że powinno się mówić do dzieci normalnie, językiem dorosłych, bo to przyspiesza przyswajanie mowy. Wyobraźmy sobie, że uczylibyśmy się języka obcego podsłuchując zacytowanych wyżej dialogów lub podobnych...
Jeśli w dodatku innych zdrobnień używają rodzice, a innych dziadkowie, to niezły galimatias.
niedziela, 7 czerwca 2015
Sezon truskawkowy
Sezon truskawkowy trwa, nie mogło więc zabraknąć placka z truskawkami, lekkiego, pachnącego, posypanego cukrowym pudrem.Miał zagościć w mojej kuchni już wcześniej, ale jakoś zakupione owoce nie dotrwały do momentu ukręcenia ciasta. W sobotę rano mąż kupił następne truskawki, więc szybko zabrałam się za wypieki. Placek drożdżowy to specjalność męża, a inne ciasta to moja domena, chociaż nie lubię robić bardzo skomplikowanych. Tak mnie te truskawki natchnęły i rozsmakowały, że na spacerze powstawał truskawkowy wierszyk, a właściwie rozpychał się w mojej głowie i domagał uzewnętrznienia tak, że musiałam usiąść na ławce i zapisać w telefonicznym notatniku.
W truskawkowym niebie
W truskawkowym niebie
rozkoszy bez liku,
truskawkowy anioł
skarby ma w koszyku.
Jest przepyszny placek
i cudowny koktajl
z truskawek galaretka,
z goździkami kompot.
W truskawkowym niebie
wszystko nam smakuje,
nic nas nie utuczy
i nic nie kosztuje.
Truskawkowy anioł
gościom swym dogadza,
na ucztę zaprasza,
desery doradza.
Co wybrać z truskawek
w tej dziwnej cukierni
gdzie anioł zaprasza
byśmy wszystko zjedli?
Truskawkowe chmury
w truskawkowym niebie
niosą biel śmietany
na deser dla Ciebie.
A wieczorem w jednym pokoju mąż oglądał mecz siatkówki Polska - Iran, w drugim syn z kolegami oglądali mecz FC Barcelona - Juventus. Barek piwny topniał w oczach, a z pieca wyjechała taka oto pizza domowa, w kuchni nagrzało się jak w hucie, bo sobota wszak upalna, ale czego się nie robi dla kibiców!
Trochę wyszło jak w blogu kulinarnym, ale wierzcie mi, kucharka ze mnie kiepska, gotuję bo muszę.
W truskawkowym niebie
W truskawkowym niebie
rozkoszy bez liku,
truskawkowy anioł
skarby ma w koszyku.
Jest przepyszny placek
i cudowny koktajl
z truskawek galaretka,
z goździkami kompot.
W truskawkowym niebie
wszystko nam smakuje,
nic nas nie utuczy
i nic nie kosztuje.
Truskawkowy anioł
gościom swym dogadza,
na ucztę zaprasza,
desery doradza.
Co wybrać z truskawek
w tej dziwnej cukierni
gdzie anioł zaprasza
byśmy wszystko zjedli?
Truskawkowe chmury
w truskawkowym niebie
niosą biel śmietany
na deser dla Ciebie.
A wieczorem w jednym pokoju mąż oglądał mecz siatkówki Polska - Iran, w drugim syn z kolegami oglądali mecz FC Barcelona - Juventus. Barek piwny topniał w oczach, a z pieca wyjechała taka oto pizza domowa, w kuchni nagrzało się jak w hucie, bo sobota wszak upalna, ale czego się nie robi dla kibiców!
Trochę wyszło jak w blogu kulinarnym, ale wierzcie mi, kucharka ze mnie kiepska, gotuję bo muszę.
sobota, 6 czerwca 2015
Dzieciństwo i latawce
Obejrzałam w Tv materiał o zabawach z latawcami i przypomniały mi się czasy dzieciństwa, kiedy to z moim tatą chodziliśmy puszczać latawce, braliśmy nawet udział w zawodach latawców na lotnisku. Przy okazji przyszła refleksja, jak inne mieliśmy dzieciństwo w porównaniu z dziećmi dzisiaj. Wiele czasu spędzało się na wspólnych zajęciach z rodzicami, którzy też przecież pracowali, większość czasu spędzało się na powietrzu od wczesnej wiosny do późnej jesieni, a nie przed telewizorem. Dziś młodzież narzeka na zbyt dużą ilość zajęć i kiepską ofertę rozrywkową. My chodziliśmy do szkoły nawet w soboty, a w tygodniu: zajęcia plastyczne w klubie osiedlowym, zajęcia w bibliotece miejskiej, chór szkolny, chór kościelny, harcerstwo, korepetycje dla kolegów i na wszystko był czas. Rower, wrotki, basen, jadło się byle co, bo na obiad w domu szkoda było czasu. Więzi rodzinne kształtował wspólnie spędzany czas: najpierw robienie latawca, później próby na łąkach, emocje zawodów latawcowych! Mój tato był członkiem towarzystwa fotograficznego w klubie osiedlowym i gdy szedł na swoje zajęcia zabierał mnie na zajęcia dla dzieci. razem też jeździliśmy na wycieczki, gdy mój brat był jeszcze za mały.Lato spędzałam u dziadków lub u rodziny na wsi, gdzie jadło się owoce prosto z drzewa, szukało się jajek, które kury znosiły gdzie popadnie, a smaku masła z kropelkami wody i placka prosto z pieca nigdy nie zapomnę.
Teraz dzieci wieś znają z telewizji, na spacery chodzą do galerii, a bawią się dżojstikiem przed telewizorem. Gdy pytam czasem dzieci w szkole gdzie bywają z rodzicami, to okazuje się, że niektóre nigdy nie były w lesie, w parku, a rodziny na wsi nie mają. I nie jest to kwestia pieniędzy. Do lasu jeździ komunikacja miejska. Ja też nie zawsze, a raczej późno miałam samochód i z naszym dzieckiem jeździliśmy pociągiem i tramwajem.
A jakie są Wasze wspomnienia z dzieciństwa?
Teraz dzieci wieś znają z telewizji, na spacery chodzą do galerii, a bawią się dżojstikiem przed telewizorem. Gdy pytam czasem dzieci w szkole gdzie bywają z rodzicami, to okazuje się, że niektóre nigdy nie były w lesie, w parku, a rodziny na wsi nie mają. I nie jest to kwestia pieniędzy. Do lasu jeździ komunikacja miejska. Ja też nie zawsze, a raczej późno miałam samochód i z naszym dzieckiem jeździliśmy pociągiem i tramwajem.
A jakie są Wasze wspomnienia z dzieciństwa?
piątek, 5 czerwca 2015
Blaski i cienie
Będzie to wpis wyjaśniający dlaczego nie cierpię zakończenia roku szkolnego. Ponieważ data ta zbliża się szybko, a oboje z mężem pracujemy w oświacie, więc na spacerze wzięło nas na wspominki i wypominki, jakie to sytuacje mniej lub bardziej przyjemne zdarzają się w związku z pożegnaniem szkoły na wakacje.
Pierwsza rzecz: zaproszenia. Delegacje klas wręczają zaproszenia dla nauczycieli na bal szóstoklasistów.
Trochę już lat pracuję, a może ze dwa razy takie zaproszenie dostałam, podobnie wychowawcy świetlicy, wszak my ocen nie wystawiamy. Mówi się, że zapraszani są nauczyciele uczący, a reszta nie ma z uczniami w ogóle styczności? Po balu wysłuchujemy opowieści, jak to świetnie było, jakie pyszne torty były i katering i w ogóle... Fajnie i smacznego.
Na sali gimnastycznej uroczystość, zbiorowe podziękowania: dla pani od polskiego, dla pani od rachunków, dla panów od WFu itd. Nie usłyszycie podziękowań dla pani z biblioteki czy świetlicy, prędzej dla kucharki i dobrze, w końcu dzieciarnię karmi.
Trzecia rzecz: kwiaty. Ileż to razy siedziałam na sali gimnastycznej, uczniowie roznosili i wręczali kwiaty, mnie omijali, czułam się jak zbędna dekoracja. To samo na korytarzu: stoimy we trzy panie, dwie dostają kwiatek, ja nie. Trochę przykro, wszak w rubryce zawód napisano: nauczyciel-bibliotekarz.
Uważam, że zręczniej byłoby wręczać te kwiaty wszystkim lub nikomu, albo w innych okolicznościach.
Nie zawsze też muszą być kwiaty, kiedyś przyszedł uczeń z przysłowiową gołą ręką i podziękował tak po prostu, z wymianą uścisku dłoni lub dziewczynka przyniosła laurkę. Uważam, że jeśli już, to powinno się podziękować wszystkim pracownikom szkoły, z woźnym i sprzątaczkami włącznie. Powie ktoś: za to im płacą i racja, ale płacą też lekarzom, urzędnikom, egzaminatorom. Dlaczego więc wręczanie kwiatów objęte jest gradacją, temu się wręcza, a temu nie warto? Dlaczego kwiaty i bomboniery dostają lekarze, a pielęgniarki i salowe nie?
Tak więc tzw. uroczyste zakończenie roku szkolnego nie dla wszystkich jest takie uroczyste i miłe, a muszę na nim być, bo to mój obowiązek.
Pierwsza rzecz: zaproszenia. Delegacje klas wręczają zaproszenia dla nauczycieli na bal szóstoklasistów.
Trochę już lat pracuję, a może ze dwa razy takie zaproszenie dostałam, podobnie wychowawcy świetlicy, wszak my ocen nie wystawiamy. Mówi się, że zapraszani są nauczyciele uczący, a reszta nie ma z uczniami w ogóle styczności? Po balu wysłuchujemy opowieści, jak to świetnie było, jakie pyszne torty były i katering i w ogóle... Fajnie i smacznego.
Na sali gimnastycznej uroczystość, zbiorowe podziękowania: dla pani od polskiego, dla pani od rachunków, dla panów od WFu itd. Nie usłyszycie podziękowań dla pani z biblioteki czy świetlicy, prędzej dla kucharki i dobrze, w końcu dzieciarnię karmi.
Trzecia rzecz: kwiaty. Ileż to razy siedziałam na sali gimnastycznej, uczniowie roznosili i wręczali kwiaty, mnie omijali, czułam się jak zbędna dekoracja. To samo na korytarzu: stoimy we trzy panie, dwie dostają kwiatek, ja nie. Trochę przykro, wszak w rubryce zawód napisano: nauczyciel-bibliotekarz.
Uważam, że zręczniej byłoby wręczać te kwiaty wszystkim lub nikomu, albo w innych okolicznościach.
Nie zawsze też muszą być kwiaty, kiedyś przyszedł uczeń z przysłowiową gołą ręką i podziękował tak po prostu, z wymianą uścisku dłoni lub dziewczynka przyniosła laurkę. Uważam, że jeśli już, to powinno się podziękować wszystkim pracownikom szkoły, z woźnym i sprzątaczkami włącznie. Powie ktoś: za to im płacą i racja, ale płacą też lekarzom, urzędnikom, egzaminatorom. Dlaczego więc wręczanie kwiatów objęte jest gradacją, temu się wręcza, a temu nie warto? Dlaczego kwiaty i bomboniery dostają lekarze, a pielęgniarki i salowe nie?
Tak więc tzw. uroczyste zakończenie roku szkolnego nie dla wszystkich jest takie uroczyste i miłe, a muszę na nim być, bo to mój obowiązek.
środa, 3 czerwca 2015
Gdzie się podział dworzec?
Życie pisze najlepsze scenariusze. Mojej koleżance zdarzyła się historia jak z filmu. Pojechała na szkolenie do Włocławka autobusem PKS. Szkolenie odbyła i ruszyła w drogę powrotną do domu. Na co dzień jeździ samochodem, więc nie zgadła, że w kasie sprzedawane są tylko bilety miesięczne i stała w kolejce na darmo 10 minut, bo informacji także niet.
Pani w okienku kasowym poinformowała, że bilety nabywa się u kierowcy. Poszła więc na przystanek, ale dwa kolejne autobusy nie podjechały, a z megafonu docierały trudno zrozumiałe informacje. Gdy już wsiadła do autokaru dowiedziała się, że ma przesiadkę w Toruniu. Zmęczona szkoleniem i pogodą zapadła w błogi sen. Ocknęła się w momencie gdy usłyszała słowo Toruń. Chwyciła więc wszystko co miała i wysiadła. Rozgląda się i myśli: a gdzie dworzec? W Toruniu przecież jest dworzec! Patrzy, a blisko przystanku PKS stoi taksówka, pyta więc kierowcę: panie, gdzie jest dworzec? Dworzec? To ten przystanek, odpowiada taksiarz. No przecież w Toruniu był dworzec! No tak, w Toruniu jest, ale u nas nie ma!
W tym momencie koleżance zrobiło się słabo i kolana z lekka się ugięły, podeszła do przystanku, a tam jak byk: Ciechocinek. Szybko więc dzwoni do córki, żeby wyszukała najbliższy autobus do Torunia. Był wkrótce, ale w Toruniu czekała 2 godziny na dalsze połączenie. Mężowi nie przyznała się , że źle wysiadła. Ale to nie koniec. Córka postanowiła wyjść po nią na autobus, ale ten zatrzymuje się też na osiedlach, nie tylko na dworcu i prawie minęły się w drodze, a jedna nie miała klucza od domu, a druga w pośpiechu nie wzięła telefonu. Koleżanka podsumowała, że gdyby po powrocie pocałowała jeszcze klamkę, to usiadłaby na schodach i płakała.
Słuchając opowiadania uśmiałam się do łez....
Pani w okienku kasowym poinformowała, że bilety nabywa się u kierowcy. Poszła więc na przystanek, ale dwa kolejne autobusy nie podjechały, a z megafonu docierały trudno zrozumiałe informacje. Gdy już wsiadła do autokaru dowiedziała się, że ma przesiadkę w Toruniu. Zmęczona szkoleniem i pogodą zapadła w błogi sen. Ocknęła się w momencie gdy usłyszała słowo Toruń. Chwyciła więc wszystko co miała i wysiadła. Rozgląda się i myśli: a gdzie dworzec? W Toruniu przecież jest dworzec! Patrzy, a blisko przystanku PKS stoi taksówka, pyta więc kierowcę: panie, gdzie jest dworzec? Dworzec? To ten przystanek, odpowiada taksiarz. No przecież w Toruniu był dworzec! No tak, w Toruniu jest, ale u nas nie ma!
W tym momencie koleżance zrobiło się słabo i kolana z lekka się ugięły, podeszła do przystanku, a tam jak byk: Ciechocinek. Szybko więc dzwoni do córki, żeby wyszukała najbliższy autobus do Torunia. Był wkrótce, ale w Toruniu czekała 2 godziny na dalsze połączenie. Mężowi nie przyznała się , że źle wysiadła. Ale to nie koniec. Córka postanowiła wyjść po nią na autobus, ale ten zatrzymuje się też na osiedlach, nie tylko na dworcu i prawie minęły się w drodze, a jedna nie miała klucza od domu, a druga w pośpiechu nie wzięła telefonu. Koleżanka podsumowała, że gdyby po powrocie pocałowała jeszcze klamkę, to usiadłaby na schodach i płakała.
Słuchając opowiadania uśmiałam się do łez....
wtorek, 2 czerwca 2015
Sezon wycieczek szkolnych
Jako osoba w szkole dyspozycyjna często jestem proszona o pełnienie roli opiekuna na wycieczkach szkolnych. Trudno zliczyć na ilu wycieczkach byłam i w ilu ciekawych miejscach, ale wyjeżdżam coraz mniej chętnie, z różnych powodów. Na wycieczkach zdarzają się sytuacje bardziej i mniej przyjemne i dziś wyjazdy różnią bardzo od tych sprzed lat, kiedy ludzie byli inni, a przepisy mniej rygorystyczne. Na jednym ze szkoleń na temat bezpieczeństwa prelegent (prawnik) stwierdził na wstępie, że dla własnego dobra nauczyciele nie powinni w ogóle organizować wycieczek.
Bywają historie z niesprawnym autokarem, czekaniem na wymianę wadliwego pojazdu na inny, bywają awanturujący się rodzice, którzy nie rozumieją, że powrót z wycieczki może się opóźnić( jakby sami nigdy w korkach nie stali),czasem szuka się telefonu, czapki, portfela dziecka, które niefrasobliwie zostawia swoje rzeczy gdzie popadnie. Mało zabawne są też ciągłe telefony rodziców do dzieci na wycieczce, nawet jeśli wyjeżdżamy 40 km od naszej miejscowości. Znajomy wyjechał kiedyś z uczniami w góry. Wycieczka odbywała się pociągiem w godzinach nocnych, bo takie tylko było bezpośrednie połączenie. Rodzice dzwonili nieustannie do wychowawcy, pytając o swoje pociechy. Ale o 4 nad ranem znajomy już nie wytrzymał i na pytanie matki, co porabiają dzieciaki, odpowiedział: a co można robić nad ranem w pociągu, wszyscy śpią! Może lepiej zostawić dziecko w domu, jeżeli rodzic ani na chwilę nie umie spuścić dziecka z oka? Miałyśmy też kiedyś taki przypadek, że rodzice jednej z uczennic jechali za naszym autokarem swoim samochodem, a na wycieczce obserwowali z daleka. Słowo!
Niektóre dzieci dostają stanowczo zbyt duże kieszonkowe i dobrze dla rodziców, że nie widzą, na co ich pociechy wydają ciężko zarobione pieniądze. Ale są też dzieci, które nie dostają żadnych pieniędzy i z żalem patrzą jak koledzy kupują różne "pamiątki". W trakcie kupowania owych pamiątek trzeba niestety zwracać uwagę, jak dzieciaki płacą, bo zdarzają się nieuczciwi sprzedawcy, którzy wykorzystują sytuację i nie wydaja reszty lub wydają za mało, albo też podają wygórowaną cenę za byle co.
Jestem przeciwna zabieraniu telefonów komórkowych przez dzieci na wycieczki, bo zdarzało mi się szukać komórki w lesie, w autokarze(wpadła między siedzenia)i w różnych dziwnych miejscach.
Zauważalna jest poprawa w zakresie leków przeciwdziałających chorobie lokomocyjnej. Kiedyś pomimo zażywania, niektórym dzieciom zdarzały się niechciane wypadki. Teraz raczej rzadko i dobrze, bo to dla dziecka i męczące, i krępujące.
Na takich szkolnych wycieczkach poznaje się lepiej dzieciaki, obserwuje się różne sytuacje i zachowania, niektóre incydenty, zwłaszcza z udziałem starszych uczniów wolałabym zapomnieć. Najmniej lubiłam zawsze wycieczki z noclegiem, bo wtedy o przespaniu się opiekunów raczej nie ma mowy, a zdarzyło się także, że z obozu wędrownego (dawno temu) wracaliśmy 2 dni wcześniej, bo dzieciaki zwyczajnie tęskniły, cóż - podstawówka.
Teraz z wielu względów nie odważyłabym się jechać z uczniami daleko i na długo, a na pewno nie w góry! Kto ma własne dzieci wie, jak trudno o bezpieczeństwo w przypadku swoich pociech, a cóż dopiero, gdy ma się pod opieką całą gromadę.
Może się także zdarzyć nieprzyjemny wypadek opiekunowi wycieczki. Moja koleżanka musiała podejść do dziecka w jadącym autokarze i złamała kość ogonową, gdy autokar gwałtownie hamował. Nie dostała odszkodowania od ubezpieczyciela, bo "w autokarze podczas jazdy należy zajmować miejsce siedzące". Teoretycznie tak.
Każdy wyjazd to właściwie ciekawa historia, zabrakłoby miejsca, żeby o wszystkich napisać.
Bywają historie z niesprawnym autokarem, czekaniem na wymianę wadliwego pojazdu na inny, bywają awanturujący się rodzice, którzy nie rozumieją, że powrót z wycieczki może się opóźnić( jakby sami nigdy w korkach nie stali),czasem szuka się telefonu, czapki, portfela dziecka, które niefrasobliwie zostawia swoje rzeczy gdzie popadnie. Mało zabawne są też ciągłe telefony rodziców do dzieci na wycieczce, nawet jeśli wyjeżdżamy 40 km od naszej miejscowości. Znajomy wyjechał kiedyś z uczniami w góry. Wycieczka odbywała się pociągiem w godzinach nocnych, bo takie tylko było bezpośrednie połączenie. Rodzice dzwonili nieustannie do wychowawcy, pytając o swoje pociechy. Ale o 4 nad ranem znajomy już nie wytrzymał i na pytanie matki, co porabiają dzieciaki, odpowiedział: a co można robić nad ranem w pociągu, wszyscy śpią! Może lepiej zostawić dziecko w domu, jeżeli rodzic ani na chwilę nie umie spuścić dziecka z oka? Miałyśmy też kiedyś taki przypadek, że rodzice jednej z uczennic jechali za naszym autokarem swoim samochodem, a na wycieczce obserwowali z daleka. Słowo!
Niektóre dzieci dostają stanowczo zbyt duże kieszonkowe i dobrze dla rodziców, że nie widzą, na co ich pociechy wydają ciężko zarobione pieniądze. Ale są też dzieci, które nie dostają żadnych pieniędzy i z żalem patrzą jak koledzy kupują różne "pamiątki". W trakcie kupowania owych pamiątek trzeba niestety zwracać uwagę, jak dzieciaki płacą, bo zdarzają się nieuczciwi sprzedawcy, którzy wykorzystują sytuację i nie wydaja reszty lub wydają za mało, albo też podają wygórowaną cenę za byle co.
Jestem przeciwna zabieraniu telefonów komórkowych przez dzieci na wycieczki, bo zdarzało mi się szukać komórki w lesie, w autokarze(wpadła między siedzenia)i w różnych dziwnych miejscach.
Zauważalna jest poprawa w zakresie leków przeciwdziałających chorobie lokomocyjnej. Kiedyś pomimo zażywania, niektórym dzieciom zdarzały się niechciane wypadki. Teraz raczej rzadko i dobrze, bo to dla dziecka i męczące, i krępujące.
Na takich szkolnych wycieczkach poznaje się lepiej dzieciaki, obserwuje się różne sytuacje i zachowania, niektóre incydenty, zwłaszcza z udziałem starszych uczniów wolałabym zapomnieć. Najmniej lubiłam zawsze wycieczki z noclegiem, bo wtedy o przespaniu się opiekunów raczej nie ma mowy, a zdarzyło się także, że z obozu wędrownego (dawno temu) wracaliśmy 2 dni wcześniej, bo dzieciaki zwyczajnie tęskniły, cóż - podstawówka.
Teraz z wielu względów nie odważyłabym się jechać z uczniami daleko i na długo, a na pewno nie w góry! Kto ma własne dzieci wie, jak trudno o bezpieczeństwo w przypadku swoich pociech, a cóż dopiero, gdy ma się pod opieką całą gromadę.
Może się także zdarzyć nieprzyjemny wypadek opiekunowi wycieczki. Moja koleżanka musiała podejść do dziecka w jadącym autokarze i złamała kość ogonową, gdy autokar gwałtownie hamował. Nie dostała odszkodowania od ubezpieczyciela, bo "w autokarze podczas jazdy należy zajmować miejsce siedzące". Teoretycznie tak.
Każdy wyjazd to właściwie ciekawa historia, zabrakłoby miejsca, żeby o wszystkich napisać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)