Każdy z nas, nawet jeśli sam nie przyjmuje gości, to bywa czasami na spotkaniach w licznym lub kameralnym gronie znajomych. W domach prywatnych czy w lokalach ludzie spotykają się służbowo lub prywatnie, a oprócz osób znajomych spotykamy też nieznane dotąd osoby, które czasami drażnią nas od pierwszego wejrzenia czy raczej gestu...innymi słowy działają na nas jak płachta na byka.
Pokusiłam się o małą systematykę w tej dziedzinie, z zaznaczeniem, że pewnie ja także zaliczam sie do jakiejś kategorii i także pewnie kogoś wkurzam, nie zdając sobie z tego sprawy.
Jeśli nie zniechęci Was dłuższy wpis, to zaczynam:
1. Dusza towarzystwa - koniecznie musi wszystkich zabawiać anegdotami, śpiewem, zadawaniem miliona pytań, jakby wynajęty przez gospodarzy do dbania o dobry humor gości, ale raczej marnie jemu/jej to wychodzi.
2. Gwiazda - lubi zrobić na zebranych wrażenie, wiec przeważnie się spóźnia, robiąc przy tym wiele zamieszania, nie bacząc na to, że rosół stygnie lub świeczki na torcie dogasają...
W czasie przyjęcia odbiera telefony i rozmawia tak, aby wszyscy słyszeli, z jaką to ważną osobą ma dobre układy i zażyłe stosunki.
3. Erotoman gawędziarz - nie zważając na wiek słuchaczy rzuca gęsto dwuznaczne dowcipy i opowieści o tematyce erotycznej, a wszyscy myślą: no tak, sam już niewiele może, więc opowiada...
4. Złota rączka - ma rozwiązanie na każdą okoliczność i nieważne czy przebywa u przyjaciół, czy w restauracji wszędzie widzi usterki i braki, które chętnie pomoże zlikwidować lub podpowie jak to zrobić, choć gospodarze o to nie proszą.
5. Lekarz/farmaceuta amator - zna wszystkie lekarstwa i metody leczenia, wie do jakiego lekarza się udać i jak załatwić dobry termin do specjalisty, neguje wszystko, co do tej pory od ciebie usłyszał na temat twojego zdrowia i leczenia.
6. Krytyk kulinarny- wypytuje dokładnie o skład każdej potrawy, wyliczając czego nie może jeść, dziwi się twojej inwencji kulinarnej, np. podania mięsa ze słodkim lub miętowym sosem, poradzi jak powinnaś pokroić sałatkę i jak doprawić, by lepiej smakowało...
7. Celebryta - wszędzie bywa i wszystkich zna, opowie plotki o sąsiadach i współpracownikach, zamęczy cię opowieściami o osobach, których nie znasz i nie wiesz o kogo chodzi...
8. Hipochondryk - z lubością rozmawia o chorobach, dolegliwościach, głównie swoich, o branych lekach i przebytych operacjach, które przedstawi w najdrobniejszych szczegółach, wystarczy wspomnieć o własnym bólu głowy, a już wysłuchujesz listy jego dolegliwości dawnych i obecnych...
9. Intelektualista - nie rozmawia, a raczej wygłasza pogadanki, zwłaszcza gdy przeczytał ostatnio jakąś popularnonaukowa pozycję, zanudzi cie szczegółami lektury, ale wcale nie jest zainteresowany dyskusją na temat, on/ona chce po prostu mówić...
10. Projektant wnętrz - otaksuje twoje mieszkanie, stół, nakrycia, by podpowiedzieć ci co w mieszkaniu należy zmienić zgodnie z trendami i gdzie to kupić, jak przemeblować i czemu powinnaś zlikwidować zasłony...
11. Wizażystka – przy stole lub co chwilę wychodząc do toalety ciągle poprawia make - up lub maluje usta, ciągle poprawia fryzurę, bawi się biżuterią, koniecznie chce wiedzieć, jaka farbę masz na włosach, u kogo robisz hybrydy i czy umówiłaś sie już na pedicure...
Nie wiem czy wyczerpałam wachlarz barwnych postaci, ale liczę, że podrzucicie coś ze swego doświadczenia, o czym chętnie poczytam i może sama się gdzieś znajdę? W końcu trzeba dążyć do doskonałości. Trzeba?
piątek, 28 kwietnia 2017
środa, 26 kwietnia 2017
...bo on taki biedny
Wracając z pracy wstępuję czasami do sklepu - hurtowni, gdzie można kupić dużo tańsze skarpety, rajstopy i bieliznę, taniej niż w sklepach w centrum lub w galerii handlowej. Nie zawsze mi tam po drodze i nie można płacić kartą, ale naprawdę jest o połowę taniej.
Tym razem wybrałam się po skarpetki i wchodząc czuje silny zapach jakiegoś odświeżacza. Pani ekspedientka przeprasza, że tak wypachniła sklep, ale wietrzenie nie pomagało. Gdy zapytałam co sie stało, powiedziała, ze to przez pewnego pana, który roztaczał niemiły zapach.
- Ale przecież jest zimno, gdyby panowały upały, to co innego, nie wszyscy używają wody i mydła...
Pani na to, że to inny przypadek. Przychodzi do sklepu pewien starszy pan, bardzo zaniedbany, może bezdomny. Kupuje zawsze jedną parę skarpetek, więc przebywa w sklepie krótko, ale tak brzydko pachnie, że potem trzeba wietrzyć sklep.
- Ale to nie szkodzi, on taki biedny przecież, a zapach się wywietrzy. A czy pani to nie przeszkadza? Bo klienci są różni.
- Nic nie czuję, oprócz tego zapachu, który pani rozpyliła tak szczodrze, a bieda to nie grzech, bardziej zbulwersowało mnie kiedyś znalezisko w przymierzalni, gdzie jedna z pachnących klientek zostawiła brudną podpaskę.
- No co też pani mówi, ludzie to też są...
- Ano różni, jak pani powiedziała, nawet ci pachnący...
Tym razem wybrałam się po skarpetki i wchodząc czuje silny zapach jakiegoś odświeżacza. Pani ekspedientka przeprasza, że tak wypachniła sklep, ale wietrzenie nie pomagało. Gdy zapytałam co sie stało, powiedziała, ze to przez pewnego pana, który roztaczał niemiły zapach.
- Ale przecież jest zimno, gdyby panowały upały, to co innego, nie wszyscy używają wody i mydła...
Pani na to, że to inny przypadek. Przychodzi do sklepu pewien starszy pan, bardzo zaniedbany, może bezdomny. Kupuje zawsze jedną parę skarpetek, więc przebywa w sklepie krótko, ale tak brzydko pachnie, że potem trzeba wietrzyć sklep.
- Ale to nie szkodzi, on taki biedny przecież, a zapach się wywietrzy. A czy pani to nie przeszkadza? Bo klienci są różni.
- Nic nie czuję, oprócz tego zapachu, który pani rozpyliła tak szczodrze, a bieda to nie grzech, bardziej zbulwersowało mnie kiedyś znalezisko w przymierzalni, gdzie jedna z pachnących klientek zostawiła brudną podpaskę.
- No co też pani mówi, ludzie to też są...
- Ano różni, jak pani powiedziała, nawet ci pachnący...
poniedziałek, 24 kwietnia 2017
Odkrycie :-)
Koleżanka z pracy wpadła na kawę i od razu woła: odkryłam dlaczego ja tak tyję!
- To zdradź nam swoje odkrycie - krzyknęłyśmy we trzy, bo więcej nas na tej kawie było.
- Doszłam do wniosku, że gdy w domu nakładam sobie obiad, to włączam telewizor by wysłuchać wiadomości i tak mnie te wszystkie pierdoły denerwują, że metabolizm mi zwalnia, gorzej trawię i stąd to tycie...wcześniej jadłam w kuchni, a tam telewizora nie mam, więc nie tyłam. To musi być to!
Na to inna koleżanka:
- Popatrz, to działa też odwrotnie, bo ja oglądam telewizję już od rana przy śniadaniu i chudnę. Nawet ostatnio masażystka powiedziała, że muszę przytyć, bo ona nie ma czego masować, ręce ją bolą od moich sterczących kości...
- Przyślij ją do mnie, to mi sadło rozmasuje, a ja przestaję oglądać telewizję...
Uwielbiam te nasze rozmowy przy kawie :-)
- To zdradź nam swoje odkrycie - krzyknęłyśmy we trzy, bo więcej nas na tej kawie było.
- Doszłam do wniosku, że gdy w domu nakładam sobie obiad, to włączam telewizor by wysłuchać wiadomości i tak mnie te wszystkie pierdoły denerwują, że metabolizm mi zwalnia, gorzej trawię i stąd to tycie...wcześniej jadłam w kuchni, a tam telewizora nie mam, więc nie tyłam. To musi być to!
Na to inna koleżanka:
- Popatrz, to działa też odwrotnie, bo ja oglądam telewizję już od rana przy śniadaniu i chudnę. Nawet ostatnio masażystka powiedziała, że muszę przytyć, bo ona nie ma czego masować, ręce ją bolą od moich sterczących kości...
- Przyślij ją do mnie, to mi sadło rozmasuje, a ja przestaję oglądać telewizję...
Uwielbiam te nasze rozmowy przy kawie :-)
sobota, 22 kwietnia 2017
Tak niewiele...
Tak niewiele potrzeba, by sobie poprawić humor, a przy okazji zrobić dobry uczynek.
Po świętach wracaliśmy ze spaceru i za rogiem starej kamienicy dojrzałam starowinkę, przed którą stał karton po butach, a na nim trzy bukieciki pięknych kwiatków - szafirków.
Starowinka była malutka, skulona z zimna, nieśmiało zachęcała zasuszoną dłonią do kupna kwiatków. Poprosiłam o jeden bukiecik, zapłaciłam 3 zł i za tych kilka groszy mam w domu trochę wiosennej radości. Cała drogę do domu żałowałam jednak, że nie wzięłam pozostałych bukiecików, bo miałabym więcej tego szczęścia, a ona nie musiałaby dłużej stać na zimnym wietrze...
Jeśli lubicie wzruszające historie to polecam też post Helen, która pięknie napisała o swoim wolontariacie w Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym, o tym jak znalazła coś ważnego w życiu, choć robi tak niewiele i dużo zarazem...
środa, 19 kwietnia 2017
Z życia wzięte...
Przedświąteczne spotkania ze znajomymi obfitują najczęściej w zasłyszane historie, które warte są tego, by podzielić się nimi na blogu.
Pierwszą opowiedziała mi koleżanka, która wybrała sie do fryzjera. Gdy ona siedziała na fotelu, w poczekalni siedziały dwie panie w nieokreślonym wieku, w każdym razie nie licealistki i nie staruszki. Panie chyba się nie znały, bo zaczęły rozmowę niezobowiązująco o tym i owym, o pogodzie, przygotowaniach do świat itd. Gdy rozmowa wkroczyła na tematy polityczne okazało się, że panie są z różnych opcji i mają się o co pokłócić.
Nikt nie przypuszczał jednak, że panie wytoczą przeciw sobie ciężkie działa i dyskusja przybierze formę zażartej kłótni. Nie pomogły nalegania fryzjerki oraz innych klientek, by nie psuć nastroju przed świętami, poza tym nikt z obecnych nie miał ochoty być świadkiem aż takiej nieprzyjemnej dyskusji. Panie omal nie pobiły się, wypadły z salonu z wielkim impetem, tłukąc szklany stolik z gazetami, nie doczekawszy swojej kolejki na zmianę fryzury.
Druga opowieść przypomniała się innej znajomej przy okazji rozmowy o porządkach przedświątecznych. Małżeństwo z dwojgiem dzieci i kotem zakupiło odkurzacz i-robot, by ułatwić sobie sprzątanie. Wiadomo - dzieci i kot potrafią wyprodukować tyle nieczystości na podłogach, że kilka odkurzaczy miałoby co robić. Ludzie ci mieszkają w domu z pięterkiem, gdzie sypialnie są na górze, a kot chodzi własnymi drogami. W sobotni ranek zaprogramowany i-robot przystąpił do swoich czynności. Pech chciał, że kot wyjątkowo załatwił swoją potrzebę nie do kuwety, a wprost na dywan w salonie, może zbyt dużo karmy zjadł dnia poprzedniego lub mysz jaką struło się kocisko...
Finał był taki, że wspaniały odkurzacz przy pomocy swoich zmyślnych szczoteczek powcierał kocie odchody dokładnie w dywan i wszystkie szczeliny dębowej podłogi.
Zdziwienie właścicieli, gdy wstali na śniadanie i poczuli zapach w salonie było bezcenne...
Pierwszą opowiedziała mi koleżanka, która wybrała sie do fryzjera. Gdy ona siedziała na fotelu, w poczekalni siedziały dwie panie w nieokreślonym wieku, w każdym razie nie licealistki i nie staruszki. Panie chyba się nie znały, bo zaczęły rozmowę niezobowiązująco o tym i owym, o pogodzie, przygotowaniach do świat itd. Gdy rozmowa wkroczyła na tematy polityczne okazało się, że panie są z różnych opcji i mają się o co pokłócić.
Nikt nie przypuszczał jednak, że panie wytoczą przeciw sobie ciężkie działa i dyskusja przybierze formę zażartej kłótni. Nie pomogły nalegania fryzjerki oraz innych klientek, by nie psuć nastroju przed świętami, poza tym nikt z obecnych nie miał ochoty być świadkiem aż takiej nieprzyjemnej dyskusji. Panie omal nie pobiły się, wypadły z salonu z wielkim impetem, tłukąc szklany stolik z gazetami, nie doczekawszy swojej kolejki na zmianę fryzury.
Druga opowieść przypomniała się innej znajomej przy okazji rozmowy o porządkach przedświątecznych. Małżeństwo z dwojgiem dzieci i kotem zakupiło odkurzacz i-robot, by ułatwić sobie sprzątanie. Wiadomo - dzieci i kot potrafią wyprodukować tyle nieczystości na podłogach, że kilka odkurzaczy miałoby co robić. Ludzie ci mieszkają w domu z pięterkiem, gdzie sypialnie są na górze, a kot chodzi własnymi drogami. W sobotni ranek zaprogramowany i-robot przystąpił do swoich czynności. Pech chciał, że kot wyjątkowo załatwił swoją potrzebę nie do kuwety, a wprost na dywan w salonie, może zbyt dużo karmy zjadł dnia poprzedniego lub mysz jaką struło się kocisko...
Finał był taki, że wspaniały odkurzacz przy pomocy swoich zmyślnych szczoteczek powcierał kocie odchody dokładnie w dywan i wszystkie szczeliny dębowej podłogi.
Zdziwienie właścicieli, gdy wstali na śniadanie i poczuli zapach w salonie było bezcenne...
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Zapraszam na spacer :-)
Pogoda sprawiła nam miłą niespodziankę i wyruszyliśmy na długi spacer, by spalić trochę świątecznych kalorii. Trochę wprawdzie wieje, ale co to dla zahartowanych piechurów - szybki marsz rozgrzewa, najwyżej wiatr włosy splącze...
Idąc ulicami, zaułkami i alejkami parkowymi podziwialiśmy ilość zieleni w naszym mieście, na szczęście prawo Szyszki u nas nie zadziałało, a jeśli były wycinki, to tylko konieczne.
Zdjęcia powyżej to wcale nie park, to staw z fontanną i skwer spacerowy na moim osiedlu.
Takimi widokami wita mnie droga do pracy... i jak tu mieć zły humor?
Takich alejek ze starymi, często stuletnimi drzewami jest sporo, nie sposób wszystkie sfotografować i pokazać na blogu...
Doszliśmy wreszcie do parku, a tutaj pasące się konie i ścieżka zdrowia dla wiewiórek...
Mam nadzieję, że i u Was pogoda dopisała choć na tyle, by wyjść na krótki spacer.
Idąc ulicami, zaułkami i alejkami parkowymi podziwialiśmy ilość zieleni w naszym mieście, na szczęście prawo Szyszki u nas nie zadziałało, a jeśli były wycinki, to tylko konieczne.
Zdjęcia powyżej to wcale nie park, to staw z fontanną i skwer spacerowy na moim osiedlu.
Takimi widokami wita mnie droga do pracy... i jak tu mieć zły humor?
Takich alejek ze starymi, często stuletnimi drzewami jest sporo, nie sposób wszystkie sfotografować i pokazać na blogu...
Doszliśmy wreszcie do parku, a tutaj pasące się konie i ścieżka zdrowia dla wiewiórek...
Mam nadzieję, że i u Was pogoda dopisała choć na tyle, by wyjść na krótki spacer.
piątek, 14 kwietnia 2017
Wiosennie? Przedświątecznie na pewno...
Zawsze czekamy na piękną pogodę, na podniosły nastrój, na bliskich, którzy przybywają z daleka, pieczemy, dusimy, odkurzamy.
W tym przedświątecznym zabieganiu zapominamy czasem o sobie, a ten nastrój jest w nas, jeszcze zakurzony, przykryty ogromem spraw do ogarnięcia i rzeczy do kupienia. Potem siadamy zmęczeni i ciągle wypatrujemy ... czego?
Zajrzałam na blogi i na wielu pojawia się ten duchowy aspekt właśnie. Nie musimy być osobami wierzącymi, by przy okazji świąt odnaleźć w sobie spokój i piękno, porozmyślać, poczuć radość z nadchodzącej wiosny.
Miło jest zjeść coś pysznego, pośmiać sie w gronie najbliższych, nasycić oczy widokiem znajomych, a rzadko widywanych twarzy. Nie szukajmy idealnych rozwiązań, cieszmy się chwilą, a nastrój sam przyjdzie.
Zaproś słońce do okien
i radości w sercu miejsce wymość.
Nie obrażaj się
na wiatru gwizd i mżawki szept wilgotny.
Nie odwracaj oczu od nieba błękitu
splamionego chmur atramentem.
Wsłuchaj się w ptaków śpiew,
w ich pieśń,
która zimę zwycięża.
Kilka kwiatów w wazonie i kartki
od tych, którzy nigdy nie zapominają
sprawią, że nawet
w najbardziej ponury dzień
poczujesz sie odświętnie...
Taki kawałek przyrody w środku osiedla mamy koło domu, wystarczy krótka wizyta w królestwie kaczek i dobry nastrój powraca.
Życzę Wam wiosennych radości, świątecznych smakowitości, spokoju i odpoczynku. Dziękuję za życzenia i wszystkie dobre słowa, kierowane nie tylko przy okazjach świątecznych. Bądźcie zdrowi, pogodni, odnajdujcie piękno w sobie i dostrzegajcie je wokół siebie... tak niewiele , a tak dużo zarazem. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
P.s.
Wgrywałam jakieś aktualizacje systemu i teraz walczę z komentarzami na niektórych blogach, zwłaszcza na bloog.pl - po prostu nie widzę pola komentarza, ma ktoś jakiś pomysł?
W tym przedświątecznym zabieganiu zapominamy czasem o sobie, a ten nastrój jest w nas, jeszcze zakurzony, przykryty ogromem spraw do ogarnięcia i rzeczy do kupienia. Potem siadamy zmęczeni i ciągle wypatrujemy ... czego?
Zajrzałam na blogi i na wielu pojawia się ten duchowy aspekt właśnie. Nie musimy być osobami wierzącymi, by przy okazji świąt odnaleźć w sobie spokój i piękno, porozmyślać, poczuć radość z nadchodzącej wiosny.
Miło jest zjeść coś pysznego, pośmiać sie w gronie najbliższych, nasycić oczy widokiem znajomych, a rzadko widywanych twarzy. Nie szukajmy idealnych rozwiązań, cieszmy się chwilą, a nastrój sam przyjdzie.
Zaproś słońce do okien
i radości w sercu miejsce wymość.
Nie obrażaj się
na wiatru gwizd i mżawki szept wilgotny.
Nie odwracaj oczu od nieba błękitu
splamionego chmur atramentem.
Wsłuchaj się w ptaków śpiew,
w ich pieśń,
która zimę zwycięża.
Kilka kwiatów w wazonie i kartki
od tych, którzy nigdy nie zapominają
sprawią, że nawet
w najbardziej ponury dzień
poczujesz sie odświętnie...
Taki kawałek przyrody w środku osiedla mamy koło domu, wystarczy krótka wizyta w królestwie kaczek i dobry nastrój powraca.
Życzę Wam wiosennych radości, świątecznych smakowitości, spokoju i odpoczynku. Dziękuję za życzenia i wszystkie dobre słowa, kierowane nie tylko przy okazjach świątecznych. Bądźcie zdrowi, pogodni, odnajdujcie piękno w sobie i dostrzegajcie je wokół siebie... tak niewiele , a tak dużo zarazem. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
P.s.
Wgrywałam jakieś aktualizacje systemu i teraz walczę z komentarzami na niektórych blogach, zwłaszcza na bloog.pl - po prostu nie widzę pola komentarza, ma ktoś jakiś pomysł?
środa, 12 kwietnia 2017
Wszystkim nie dogodzisz....
Jak trudno dogadać się w zespole wiedzą ci wszyscy, którzy kiedykolwiek próbowali zorganizować imprezę lub wycieczkę dla kilkunastu lub kilkudziesięciu osób. Demokracja nie zawsze się sprawdza, nawet jeśli ludzie dobrze się znają, ale mają różne oczekiwania i przyzwyczajenia.
Tak się składa, że byłam kiedyś odpowiedzialna za organizowanie różnych imprez oraz paczek świątecznych dla pracowników. Działka socjalna - działalność społeczna, ale bardzo niewdzięczna, bo nawet tam, gdzie dostajemy coś za darmo od pracodawcy wymagania pracowników bywają nie do pogodzenia.
Weźmy na przykład upominki świąteczne - jedni nie piją kawy, inni nie jedzą słodyczy, kilka osób wolałoby zamiast paczki żywnościowej talony do sklepu, a kilka następnych po prostu ekwiwalent gotówkowy.
Podobnie z organizowaniem wyjść do kina. Kupić bilety na film , który wszyscy chętnie by obejrzeli i jeszcze odpowiednio obdzielić miejscami w kinie to zadanie prawie niewykonalne. Nie mówiąc o tym, że słyszy sie alternatywę w postaci wyjazdu do filharmonii lub teatru zamiast kina.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy pada hasło: organizujemy wyjazd, oczekujemy propozycji. Propozycje oczywista padają, ale tak różne, ile jest w danej instytucji osób, a więc część chce jechać na wycieczkę gdzieś blisko, inni na wycieczkę zagraniczną, kilku pracowników zadowoli się imprezą z grillowaniem, panie chciałyby do SPA, panowie na paint-balla.
Nie bez zgrzytów odbywają się zawsze imprezy w lokalach gastronomicznych. Czy ma to być impreza z tańcami do rana, czy tylko tradycyjna kolacja z lampką wina, czy też spotkanie przy kawie połączone z wręczaniem upominków? Nie wspomnę już o osobach, które zapisują się na listę imprezową w ostatniej chwili lub wcale, nie rozumiejąc, że z dużym wyprzedzeniem trzeba zamówić lokal, menu i ustalić szczegóły, a nie każdy lokal dysponuje salami, w których można dostawić dodatkowe stoły i krzesła. Wszelkie pretensje zaś trafiają do organizatora...
Zgodnie z przysłowiem JESZCZE SIĘ TAKI NIE URODZIŁ, KTÓRY BY WSZYSTKIM DOGODZIŁ trzeba być stanowczym i mieć grubą skórę, by z takiego szaleństwa wyjść cało...
Tak się składa, że byłam kiedyś odpowiedzialna za organizowanie różnych imprez oraz paczek świątecznych dla pracowników. Działka socjalna - działalność społeczna, ale bardzo niewdzięczna, bo nawet tam, gdzie dostajemy coś za darmo od pracodawcy wymagania pracowników bywają nie do pogodzenia.
Weźmy na przykład upominki świąteczne - jedni nie piją kawy, inni nie jedzą słodyczy, kilka osób wolałoby zamiast paczki żywnościowej talony do sklepu, a kilka następnych po prostu ekwiwalent gotówkowy.
Podobnie z organizowaniem wyjść do kina. Kupić bilety na film , który wszyscy chętnie by obejrzeli i jeszcze odpowiednio obdzielić miejscami w kinie to zadanie prawie niewykonalne. Nie mówiąc o tym, że słyszy sie alternatywę w postaci wyjazdu do filharmonii lub teatru zamiast kina.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy pada hasło: organizujemy wyjazd, oczekujemy propozycji. Propozycje oczywista padają, ale tak różne, ile jest w danej instytucji osób, a więc część chce jechać na wycieczkę gdzieś blisko, inni na wycieczkę zagraniczną, kilku pracowników zadowoli się imprezą z grillowaniem, panie chciałyby do SPA, panowie na paint-balla.
Nie bez zgrzytów odbywają się zawsze imprezy w lokalach gastronomicznych. Czy ma to być impreza z tańcami do rana, czy tylko tradycyjna kolacja z lampką wina, czy też spotkanie przy kawie połączone z wręczaniem upominków? Nie wspomnę już o osobach, które zapisują się na listę imprezową w ostatniej chwili lub wcale, nie rozumiejąc, że z dużym wyprzedzeniem trzeba zamówić lokal, menu i ustalić szczegóły, a nie każdy lokal dysponuje salami, w których można dostawić dodatkowe stoły i krzesła. Wszelkie pretensje zaś trafiają do organizatora...
Zgodnie z przysłowiem JESZCZE SIĘ TAKI NIE URODZIŁ, KTÓRY BY WSZYSTKIM DOGODZIŁ trzeba być stanowczym i mieć grubą skórę, by z takiego szaleństwa wyjść cało...
niedziela, 9 kwietnia 2017
Tajemnice w ruinach...
Wszystkie niemal zabytkowe budowle kryją w sobie jakieś tajemnice. A to straszą w nich dusze potępione, po komnatach krążą czarne lub białe damy, to znów gdzieś zamurowano niewierną żonę lub ukryto skarby.
Ale bywają też tajemnice innego rodzaju. W moim mieście jest kościół zwany Ruiną, gdyż długo w taki stanie się znajdował. Datowany na przełom XII-XIII wieku, zbudowany w większości z granitowych kamieni w stylu romańskim.
Cóż jest tajemniczego w owej budowli? Na ścianach zewnętrznych kościoła znajdziemy wyjątkowe w skali kraju, a nawet nieczęsto spotykane w Europie tzw. maszkarony i rysunki zoomorficzne, których znaczenie nie zostało ustalone. Owe maszkarony to groteskowe maski ludzi i diabłów, które podobno miały chronić przed złymi duchami.
Maszkarony w różnych odmianach stosowane były jako ozdoba kapitelu, wspornika, kolumny, zwornika, najczęściej w okresie gotyku, renesansu, oraz baroku. Najbardziej znane w Polsce są maszkarony na krakowskich Sukiennicach, a w Europie – na katedrze Notre-Dame w Paryżu.
Ale skąd maszkarony na romańskiej budowli sakralnej? Kolejne pozostałości wierzeń pogańskich w świątyni katolickiej...
Cennym zabytkiem sztuki sakralnej jest także gotycka figura Uśmiechniętej Madonny i Dzieciątka Jezus z XIV wieku.
Inną tajemnicę kryje Mysia Wieża w Kruszwicy znana niemal wszystkim z legendy o Popielu, którego myszy zjadły. Nie wszyscy natomiast wiedzą, iż pod ową wieżą, która jest pozostałością po większej fortyfikacji znajduje się prawdopodobnie tzw. CZAKRAM czyli tajemniczy kamień o właściwościach uzdrawiających.
Czakram to tak zwany „gruczoł ziemi” – według wierzeń hinduskich. Jest to kamień nieznanego pochodzenia, wydzielający pozytywną energię. Poprawia samopoczucie psychiczne i likwiduje drobne dolegliwości fizyczne. Hindusi twierdzą,że na świecie jest zaledwie siedem czakramów , w tym jeden na krakowskim Wawelu. Prawdopodobnie jednak mogą też istnieć tzw. pomocnicze czakramy o słabszych właściwościach prozdrowotnych. W Polsce są dwa takie kamienie: w Niepołomicach oraz w Kruszwicy.
Skąd czakram wziął się pod kruszwicką Mysią Wieżą ? Istnieje teza,że trafił on na Kujawy z Krakowa,gdzie znajdował się jeszcze do XIV wieku. Dyrekcja wawelskiego muzeum stanowczo zaprzeczała,jakoby pod dawną kaplicą św.Gereona miał istnieć czakram. Inna hipoteza mówi,że tajemniczy kamień został przywieziony do Kruszwicy przez Tatarów, najeżdżających ongi nasz kraj. Czakram więc pochodzi nie z Krakowa, a z dalekiej Azji.
Wśród tropicieli zagadkowych sensacji z przeszłości pojawiła się kiedyś hipoteza,że wyjątkowa siła kruszwickiego czakramu wynikać może z faktu ,iż ten legendarny kamień zawiera w sobie dawno zaginionego świętego Graala.Ów starożytny kielich charakteryzować się miał niezwykłą właściwością, gdyż każdy kto wypił z niego choćby tylko łyk wody, miał odzyskać zdrowie, a nawet uzyskać nieśmiertelność.
Czakram budzi ogromne zainteresowanie wśród turystów, którzy przyjeżdżają do Kruszwicy, by na własnej skórze odczuć oddziaływanie tego magicznego kamienia.
A znajduje się on podobno na dużej głębokości pod Mysią Wieżą. Być może jest on źródłem dawnych podań związanych z tym znaczącym dla polskiej historii miejscem.
Byłam wiele razy w okolicach Mysiej Wieży, wchodziłam też na jej szczyt by podziwiać widoki, ale jakiegoś szczególnego działania nie zanotowałam, ale mozecie sprawdzić sami...
W dniu robienia zdjęć było bardzo zimno i niemiłosiernie wiało, ale weszliśmy na górę, by zrobić zdjęcia jeziora Gopło, które wygląda tu jak rzeka i po którym można w sezonie turystycznym popływać statkiem lub gondolami...
Od naszej ostatniej bytności przybyło kilka drewnianych rzeźb na zewnątrz oraz przebudowano nieco wnętrze wieży.
Miłośników przyrody zainteresuje fakt, że Mysia Wieża , Gopło i półwysep z piękną trasą spacerową znajdują się na terenie Nadgoplańskiego Parku Tysiąclecia, bogatego w rozliczne gatunki flory i fauny.
Ale bywają też tajemnice innego rodzaju. W moim mieście jest kościół zwany Ruiną, gdyż długo w taki stanie się znajdował. Datowany na przełom XII-XIII wieku, zbudowany w większości z granitowych kamieni w stylu romańskim.
Cóż jest tajemniczego w owej budowli? Na ścianach zewnętrznych kościoła znajdziemy wyjątkowe w skali kraju, a nawet nieczęsto spotykane w Europie tzw. maszkarony i rysunki zoomorficzne, których znaczenie nie zostało ustalone. Owe maszkarony to groteskowe maski ludzi i diabłów, które podobno miały chronić przed złymi duchami.
Maszkarony w różnych odmianach stosowane były jako ozdoba kapitelu, wspornika, kolumny, zwornika, najczęściej w okresie gotyku, renesansu, oraz baroku. Najbardziej znane w Polsce są maszkarony na krakowskich Sukiennicach, a w Europie – na katedrze Notre-Dame w Paryżu.
Ale skąd maszkarony na romańskiej budowli sakralnej? Kolejne pozostałości wierzeń pogańskich w świątyni katolickiej...
Cennym zabytkiem sztuki sakralnej jest także gotycka figura Uśmiechniętej Madonny i Dzieciątka Jezus z XIV wieku.
Inną tajemnicę kryje Mysia Wieża w Kruszwicy znana niemal wszystkim z legendy o Popielu, którego myszy zjadły. Nie wszyscy natomiast wiedzą, iż pod ową wieżą, która jest pozostałością po większej fortyfikacji znajduje się prawdopodobnie tzw. CZAKRAM czyli tajemniczy kamień o właściwościach uzdrawiających.
Czakram to tak zwany „gruczoł ziemi” – według wierzeń hinduskich. Jest to kamień nieznanego pochodzenia, wydzielający pozytywną energię. Poprawia samopoczucie psychiczne i likwiduje drobne dolegliwości fizyczne. Hindusi twierdzą,że na świecie jest zaledwie siedem czakramów , w tym jeden na krakowskim Wawelu. Prawdopodobnie jednak mogą też istnieć tzw. pomocnicze czakramy o słabszych właściwościach prozdrowotnych. W Polsce są dwa takie kamienie: w Niepołomicach oraz w Kruszwicy.
Skąd czakram wziął się pod kruszwicką Mysią Wieżą ? Istnieje teza,że trafił on na Kujawy z Krakowa,gdzie znajdował się jeszcze do XIV wieku. Dyrekcja wawelskiego muzeum stanowczo zaprzeczała,jakoby pod dawną kaplicą św.Gereona miał istnieć czakram. Inna hipoteza mówi,że tajemniczy kamień został przywieziony do Kruszwicy przez Tatarów, najeżdżających ongi nasz kraj. Czakram więc pochodzi nie z Krakowa, a z dalekiej Azji.
Wśród tropicieli zagadkowych sensacji z przeszłości pojawiła się kiedyś hipoteza,że wyjątkowa siła kruszwickiego czakramu wynikać może z faktu ,iż ten legendarny kamień zawiera w sobie dawno zaginionego świętego Graala.Ów starożytny kielich charakteryzować się miał niezwykłą właściwością, gdyż każdy kto wypił z niego choćby tylko łyk wody, miał odzyskać zdrowie, a nawet uzyskać nieśmiertelność.
Czakram budzi ogromne zainteresowanie wśród turystów, którzy przyjeżdżają do Kruszwicy, by na własnej skórze odczuć oddziaływanie tego magicznego kamienia.
A znajduje się on podobno na dużej głębokości pod Mysią Wieżą. Być może jest on źródłem dawnych podań związanych z tym znaczącym dla polskiej historii miejscem.
Byłam wiele razy w okolicach Mysiej Wieży, wchodziłam też na jej szczyt by podziwiać widoki, ale jakiegoś szczególnego działania nie zanotowałam, ale mozecie sprawdzić sami...
W dniu robienia zdjęć było bardzo zimno i niemiłosiernie wiało, ale weszliśmy na górę, by zrobić zdjęcia jeziora Gopło, które wygląda tu jak rzeka i po którym można w sezonie turystycznym popływać statkiem lub gondolami...
Od naszej ostatniej bytności przybyło kilka drewnianych rzeźb na zewnątrz oraz przebudowano nieco wnętrze wieży.
Miłośników przyrody zainteresuje fakt, że Mysia Wieża , Gopło i półwysep z piękną trasą spacerową znajdują się na terenie Nadgoplańskiego Parku Tysiąclecia, bogatego w rozliczne gatunki flory i fauny.
środa, 5 kwietnia 2017
Z Krzysiem o obowiązkach
Krzyś jak zwykle zawitał do biblioteki. Był już po lekcjach, a że w świetlicy czas mu się dłuży, więc czasem mnie odwiedza i opowiada o tym i owym..
Nowym czytelnikom wyjaśnię, że Krzyś chodzi do drugiej klasy, jest bardzo towarzyski , a rozmowy z nim trwają długo.....
- Dzień dobry, przyszedłem, bo moje koleżanki w świetlicy grają w gry planszowe i strasznie się kłócą.
- O co się tak kłócą?
- Najpierw o to, w jaka grę grać, bo każda chce w inną...
- Jaką w końcu wybrały?
- Nie wiem dokładnie, bo ja robiłem pracę plastyczną, a teraz przyszedłem do biblioteki, lubię tu przychodzić, bo jest cicho i nikt się nie kłóci.
- Oj, czasami dzieci też się kłócą.
- Niemożliwe, a o co?
- O książkę, bo jest tylko jedna, o miejsce przy komputerze...
- I co pani wtedy robi?
- Mam swoje sposoby. Musze też pilnować, by uczniowie nie spóźniali się na lekcje.
- W mojej klasie jest dziewczynka, która zawsze się spóźnia, nawet na 11.40
- A mama jej nie budzi?
- Nie, ona chodzi spać z tabletem od taty i potem za długo gra i rano nie może wstać... a jutro jedziemy do teatru i ona na pewno zaśpi i nie pojedzie..
- A co wasza pani na to?
- Nasza pani już nie ma do niej cierpliwości, zawsze jej nagada do ucha, ale to nic nie daje...
- A na co jedziecie do teatru?
- Pani mówiła, ale zapomniałem... a ta koleżanka to zawsze zapłaci za wycieczkę i nie jedzie, bo nie zdąży wstać na czas... w muzeum piernika też nie była.
- Pamiętam, bo byłam z wami, pani musiała oddać jej pieniądze, to bardzo nieobowiązkowa uczennica.
- No właśnie i nigdy nie ma zadania domowego...
- Oj, to niedobrze wróży na przyszłość, jaka będzie z niej dorosła osoba?
- Ja myślę, że mogłaby pracować tam ,gdzie płacą za spanie...
- Za spanie, mówisz? Ale do pracy jednak trzeba przyjść na czas.
- To prawda, to może pracować w domu na przykład...
Nowym czytelnikom wyjaśnię, że Krzyś chodzi do drugiej klasy, jest bardzo towarzyski , a rozmowy z nim trwają długo.....
- Dzień dobry, przyszedłem, bo moje koleżanki w świetlicy grają w gry planszowe i strasznie się kłócą.
- O co się tak kłócą?
- Najpierw o to, w jaka grę grać, bo każda chce w inną...
- Jaką w końcu wybrały?
- Nie wiem dokładnie, bo ja robiłem pracę plastyczną, a teraz przyszedłem do biblioteki, lubię tu przychodzić, bo jest cicho i nikt się nie kłóci.
- Oj, czasami dzieci też się kłócą.
- Niemożliwe, a o co?
- O książkę, bo jest tylko jedna, o miejsce przy komputerze...
- I co pani wtedy robi?
- Mam swoje sposoby. Musze też pilnować, by uczniowie nie spóźniali się na lekcje.
- W mojej klasie jest dziewczynka, która zawsze się spóźnia, nawet na 11.40
- A mama jej nie budzi?
- Nie, ona chodzi spać z tabletem od taty i potem za długo gra i rano nie może wstać... a jutro jedziemy do teatru i ona na pewno zaśpi i nie pojedzie..
- A co wasza pani na to?
- Nasza pani już nie ma do niej cierpliwości, zawsze jej nagada do ucha, ale to nic nie daje...
- A na co jedziecie do teatru?
- Pani mówiła, ale zapomniałem... a ta koleżanka to zawsze zapłaci za wycieczkę i nie jedzie, bo nie zdąży wstać na czas... w muzeum piernika też nie była.
- Pamiętam, bo byłam z wami, pani musiała oddać jej pieniądze, to bardzo nieobowiązkowa uczennica.
- No właśnie i nigdy nie ma zadania domowego...
- Oj, to niedobrze wróży na przyszłość, jaka będzie z niej dorosła osoba?
- Ja myślę, że mogłaby pracować tam ,gdzie płacą za spanie...
- Za spanie, mówisz? Ale do pracy jednak trzeba przyjść na czas.
- To prawda, to może pracować w domu na przykład...
niedziela, 2 kwietnia 2017
Zaskakująca recepta...
Koleżanka czuła się niewyraźnie, wyglądała nieszczególnie i ciągle wyrzucałam ja do lekarza, bo stękała, a nic z tym nie robiła. Dodam tylko, że po zwolnieniu i leczeniu antybiotykiem wróciła jakby niedoleczona, ale lekarz zawsze ma rację...
Poszła do przychodni i przedstawiając lekarce swoje dolegliwości i obawy oczekiwała zrozumienia i jakiejś recepty, niekoniecznie zwolnienia.
Pani doktor zbadała płuca i oskrzela, stwierdziła, że niczego tam nie ma, a koleżanka i tak sobie dobrze radzi, ewentualnie skierowanie na badania dostanie, bo krew zawsze warto zbadać. Badanie krwi oczywiście niczego nie wykazało, no może lekko podwyższony cukier, więc pani doktor zapytała, czy w rodzinie ktoś ma cukrzycę? Koleżanka na to, że pies...
Pani doktor zapisała specyfik uodparniający i pożegnała koleżankę takim oto stwierdzeniem:
- Na pani dolegliwości to pomoże zakochanie się...
- Ale ja mam męża...
- I cóż to szkodzi?
Minęły dwa dni i w piątek rano moja współpracownica dzwoni z informacją, że idzie do lekarza, ale ledwo ja zrozumiałam, bo jej gardło odmówiło współpracy i chrypiała jak drzwi od starej szafy...
Nic mnie tak nie wkurza, jak brak empatii ze strony lekarza, gdy mówię, że coś mi jest, źle sie czuję, coś niepokojącego obserwuję, a lekarz mi na to, że przesadzam, wydaje mi się, że na coś jestem za stara, a na co innego za młoda itd.
Znalazłam w sieci świetny przykład na to, jak czasem traktowani są pacjenci przed komisjami lekarskimi. Kolega mojego męża nie ma ręki, którą stracił w wypadku. Pracuje, jakoś sobie radzi, ale co jakiś czas staje przed komisją, bo ma przyznany jakiś dodatek i może komisja ma nadzieję, że ręka kiedyś odrośnie?
Poszła do przychodni i przedstawiając lekarce swoje dolegliwości i obawy oczekiwała zrozumienia i jakiejś recepty, niekoniecznie zwolnienia.
Pani doktor zbadała płuca i oskrzela, stwierdziła, że niczego tam nie ma, a koleżanka i tak sobie dobrze radzi, ewentualnie skierowanie na badania dostanie, bo krew zawsze warto zbadać. Badanie krwi oczywiście niczego nie wykazało, no może lekko podwyższony cukier, więc pani doktor zapytała, czy w rodzinie ktoś ma cukrzycę? Koleżanka na to, że pies...
Pani doktor zapisała specyfik uodparniający i pożegnała koleżankę takim oto stwierdzeniem:
- Na pani dolegliwości to pomoże zakochanie się...
- Ale ja mam męża...
- I cóż to szkodzi?
Minęły dwa dni i w piątek rano moja współpracownica dzwoni z informacją, że idzie do lekarza, ale ledwo ja zrozumiałam, bo jej gardło odmówiło współpracy i chrypiała jak drzwi od starej szafy...
Nic mnie tak nie wkurza, jak brak empatii ze strony lekarza, gdy mówię, że coś mi jest, źle sie czuję, coś niepokojącego obserwuję, a lekarz mi na to, że przesadzam, wydaje mi się, że na coś jestem za stara, a na co innego za młoda itd.
Znalazłam w sieci świetny przykład na to, jak czasem traktowani są pacjenci przed komisjami lekarskimi. Kolega mojego męża nie ma ręki, którą stracił w wypadku. Pracuje, jakoś sobie radzi, ale co jakiś czas staje przed komisją, bo ma przyznany jakiś dodatek i może komisja ma nadzieję, że ręka kiedyś odrośnie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)