poniedziałek, 30 marca 2020

Bohater domu na spacerze...

Jak wiecie, jeden remont już przeżyłam, ale skoro przymusowe siedzenie w domu nakazano, zabraliśmy się za odświeżenie drugiego pokoju oraz kuchni.Powoli i własnymi siłami.
Zabraliśmy się, to trochę na wyrost, bo głównie mąż, ale i ja miałam sporo roboty ze sprzątaniem całego bałaganu.
Na szczęście zdążyliśmy przed rozpoczęciem pracy zdalnej, takie przymusowe siedzenie przed laptopem nie jest wcale fajne, ale pracownicy służby zdrowia mają o wiele gorzej...
Podobno każdy, kto robi sam remont jest bohaterem domu, więc jako bohaterowie zasłużyliśmy także na spacery. Aby unikać ludzi, wybieraliśmy ścieżki z dala od cywilizacji, na szczęście nie mamy daleko do pól i rozdroży, na piechotę można zrobić lekko 10-12 km.
Robiłam fotki telefonem, bo zawsze coś ciekawego wpadło w obiektyw. A to lasek brzozowy, a to drzewa starego sadu jakby zdeformowane reumatyzmem, to znów pociągi, głównie towarowe, które przed deszczem słychać nawet w naszej sypialni.
Raz wybraliśmy się autem do lasu, po drodze myjnia, bo po zimie wypada wyszorować pojazd. Mąż wybrał myjnię , która niedawno jest czynna. Siedzę sobie w aucie, a tu nagle zalewa okna różowa piana, później woda pod wielkim ciśnieniem, mąż mówił, że niewiarygodnie skuteczna ta myjnia.
W lesie było cudnie, choć zimno, ogrzewaliśmy się w słońcu na polankach. Na leśnych ścieżkach tropy zwierząt, szyszki i dookoła ten niewiarygodnie dostojny szum wysokich drzew...
Trafiliśmy jakąś zapomnianą (mam nadzieję) ambonę i z dala widzieliśmy trzech chłopaków z psem.
W domu czasoumilacze czyli placek drożdżowy,tulipany - co tydzień świeży bukiet (trzeba wspierać producentów pod folią), robótki, a na jednym ze zdjęć remont kuchni właśnie. Sam remont miły może nie jest, ale efekt już tak...
O urokach wypraw w najbliższej okolicy napisał także Hegemon na swoim blogu, polecam.
A co my odkryliśmy na spacerach?
Zawarliśmy znajomość z sympatycznym kucykiem, znaleźliśmy nowego przydrożnego świątka - kiedyś stała w tym miejscu zniszczona kamienna kapliczka, dotarliśmy do cmentarzyska wagonów kolejowych - jak widać graficiarze byli tu pierwsi.
Wiatraki przecinają swymi ramionami niebo , a okolica wietrzna jest bardzo, co często słyszymy w każdej szparce naszego mieszkania...
Na jednym ze spacerów byliśmy obserwowani...spojrzałam w górę na nasyp porośnięty drzewami, a tam sarna, zastygła w pozie obserwatora, śledziła nasze ruchy na drodze, zdjęcie zrobione z daleka, ale może dojrzycie ją wśród gałęzi...
A to bukiet dla Was wszystkich na ten wirusowy czas, w końcu nie tylko koronnie chorujemy.

piątek, 27 marca 2020

Dziwne tytuły...

Poprosiłam Was o wspomnienia związane z książkami.
Bardzo wszystkim dziękuję, także za luźne uwagi i sugestie.
Żal byłoby tych wszystkich propozycji, które się pojawiły i pomyślałam, że warto zrobić z tej zabawy dodatkowy użytek.

Wykorzystałam pomysł, który stosowałam ostatnio na zajęciach z czytelnikami.
Zrobiłam podobny sprawdzian z wyobraźni sobie.

Bądźcie surowymi sędziami, ale i spróbujcie sami ułożyć opowiadanie z wybranych tytułów książek lub filmów, to naprawdę niezła gimnastyka umysłu, a o to w tych dniach chodzi.
Prawie wszystkie dziwne tytuły podane w odpowiedziach udało się wykorzystać, nie uwzględniłam tylko tych, których nie umiałam wpleść w fabułę.
Zbyt mało talentu i wyobraźni.

Następną zabawę przygotowuję, więc bądźcie czujni.
Łatwo nie będzie, ale kto powiedział, że ma być łatwo?

Zapraszam na opowiadanie z tytułów:

Ile można sprzątać…

Chyba zwariowałam, żeby wpaść na pomysł poddania się magii sprzątania i wypędzania z kątów myszy Natalii Moodhaber.
A porządki zapowiadały się rozległe, aż po horyzont niemalże, między bajki robotów można włożyć mit, że jak jest czysto, to sprzątać nie trzeba.
Gdy wymiatasz stare kurze, zdechłe muchy, zasuszone biedronki to tak, jakbyś prowadził swój pług przez kości umarłych.
Do tego wszędzie sierść ( a mówiłam – nie głaskać kota pod włos), okruchy, rozlane płyny, jak u hodowcy świń i nawet nie wpiszesz się do książki skarg i wniosków, bo to twój własny chlew i pretensje najwyżej do siebie…

Wreszcie przegląd półek z książkami, które także wymagają odkurzenia i tu zaczynam wątpić w swój zdrowy rozum, bo czego spodziewałam się po kupnie takich okazów, jak : Nawiedzona wagina, Zastosowanie technik alpinistycznych w żeglarstwie czy Traktat o obieraniu cebuli – czy naprawdę ja to kiedyś kupiłam?

Zaglądam też do kociej kołyski w celu przetrzepania kocyka, a tu na dnie całkiem dojrzała forma owada, nie larwa, nie kokon, a imponujące imago, zaraz więc odleciał, na łąki, do lasu, gdzie rozgrywa się wiosenna siekierezada.

Wyjrzałam
za nim przez okno, na martwy jeszcze sad, po którym przechadzała się kwoka, co się zowie, a kot sąsiadów, w dziwnej pozie, jakby całował ul, by pszczoły z drzemki obudzić.
Kretowisk w sadzie już mnóstwo, co przypomniało mi historyjkę o pewnym małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę, nie było to jedno z tych słynnych opowiadań bizarnych, ale zawsze ciekawa opowieść.…

Chyba nie tylko ja zwariowałam, bo w przerwie na kawę czytam nagłówki w gazecie, a tam , jak byk rozważania na niezwykle istotny temat – o mężczyźnie, który pomylił swoją żonę z kapeluszem czy najnowsze badania – o erotycznym zabarwieniu okrutnego oceanu.

Żeby więc do końca nie zwariować poświęciłam się słabości do ulubionych rzeczy czyli do miłości, szkieletu i spaghetti… co w tym zestawie robi szkielet?
Szkielet to kręgosłup, a o niego muszę dbać szczególnie – koniec sprzątania!
Koniec odkurzania i szorowania, bo inaczej postąpię jak ów stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął.





środa, 25 marca 2020

Bywa i tak...

Wybrałam się w poniedziałek do sklepu na większe zakupy, by nie chodzić codziennie po coś.
Nabiał i owoce się skończyły.
Na spacery chodzimy z mężem razem, po zakupy osobno.
Wczesnym rankiem ludzi niewielu, panie wykładają towar, spokojnie wybieram to i owo.
Do sklepu wchodzi bardzo starsza pani.

Od progu zagaduje do każdego, także do mnie.
- już otwarte, a mieli dopiero od ósmej, a te surówki to świeże?
Pani podchodzi bardzo blisko, lekko się odsuwam, jak każą.
Po chwili staruszka zagaduje do sprzedawczyni, do sąsiadki, którą rozpoznaje z daleka.
Nikt nie kwapi się do dłuższej rozmowy, zajęty pracą w sklepie lub wybieraniem towarów z listy , no i z wiadomych względów bezpieczeństwa.

Między regałami słyszę nagle taki dialog:
- nie boi się pani sama chodzić po zakupy? w pani wieku to niebezpieczne, ten wirus teraz...
- nie mam nikogo, a obcych nie chcę fatygować... zresztą co mi zostało? siedzę sama jak palec, jedyna radość to wyjść z domu i do ludzi zagadać, a dzisiaj nawet na ulicach i w sklepach pusto...do przychodni tylko na telefon!
- a jak pani się zarazi?
- trudno, albo umrę na wirusa, albo ze zgryzoty, nie wiem co gorsze...

niedziela, 22 marca 2020

Siedzisz? To rusz głową...

Przychodzi taki moment, że nic się nie chce.
Paradoksalnie - czasu bez ograniczeń, a koncentracja poszła w las.
Ani czytać, ani oglądać, tylko krótkie filmiki i memy rozsyłane wirtualnie.

Pomyślałam, by zaproponować Wam zabawę na rozruszanie szarych komórek, mnie takie zabawy pomagają w różnych sytuacjach.


Pierwsza dotyczy książek i czytania, ale jeśli zyska akceptację, to może wymyślę inne, kto wie...
Zapraszam :-)

Przypomnij sobie:

1. Książka, którą teraz czytasz…
2. Książka, której nie skończyłeś i dlaczego…
3. Nieprzeczytana lektura szkolna…
4. Książka, która ma co najmniej 2 tomy…
5. Książka, której autor ma twoje imię…
6. Książka, na podstawie której powstał film…
7. Książka z kolorem w tytule…
8. Książka pożyczona, której ci nie zwrócono…
9. Książka, którą czytałeś więcej niż jeden raz…
10. Książka, którą chciałbyś przeczytać…
11. Książka, której nie zamierzasz czytać i dlaczego…
12. Książka, którą ostatnio komuś podarowałeś…
13. Książka na poprawę humoru…
14. Książka z dziwnym tytułem…
15. Książka, którą czytałeś z kimś lub komuś na głos...


Dziękuję wszystkim za udział w zabawie, bo to i dla mnie wielka radość!

piątek, 20 marca 2020

Plusy dodatnie i ujemne...


Każda nietypowa sytuacja przymusu ma swoje wady i zalety.
Nie wiem, jak u Was, ale my staramy się ciągle coś robić, trzymać dyscyplinę czyli nie zapuszczać się i pielęgnować pogodę ducha.

O obserwacjach zewnętrznych nieco pisałam, teraz skupię się na plusach i minusach czasu zarazy… (okropna nazwa)

Plusy dodatnie:


+ mieszkanie wysprzątane, usterki naprawione, góra prania wyprasowana
+ wkrótce piwnica będzie uporządkowana, teraz mąż nie ma wymówki
+ odżywiamy się zdrowiej, bo jest czas i ochota na przygotowanie różności, zamiast opychania się kanapkami w pracy
+ na telefon i pocztę elektroniczną dostaję mnóstwo memów , zdjęć i dowcipów, które poprawiają humor
+ odkryłam w domowej bibliotece książki i albumy, które czekają na docenienie
+ chodząc na spacery w nieznane, byle z dala od ludzi odkrywamy nieznane, ciekawe zakątki, polanki fiołków, stokrotek, zagajniki brzozowe itp.
+ trafiam na promocje owoców i kwiatów, z zaopatrzeniem nie ma problemów
+ obserwuję spore zdyscyplinowanie obywateli w sklepach i na ulicach, sąsiadki odpoczywają od opieki nad wnukami
+ na osiedlu spokój, nikt nie hałasuje na podwórkach i boiskach

Plusy ujemne:

- zalewa nas rzeka niesprawdzonych informacji, hipotez, spekulacji
- niepokoi niepewność jutra i długotrwałość przymusowej sytuacji
- brak informacji o dostępie do lekarza, dentysty, badań – przecież ludzie chorują nie tylko na korona wirusa
- wątpliwości budzi skuteczność niektórych zabezpieczeń – nie da się unikać wszelkich kontaktów - co z tego, że ludzie dezynfekują dłonie, skoro wirus przenosi się w powietrzu…
- nigdzie nie ma drożdży, nawet w hurtowniach, ale dlaczego, nikt nie wie…
- z prędkością światła zapełniają się kontenery na śmieci, bo wszyscy robią wiosenne porządki, w dodatku niektórzy podrzucają wielkogabarytowe śmieci innym, o czym donosi nawet nasza lokalna telewizja, straż miejska tropi złoczyńców
- wszystkie instytucje ograniczają kontakty i korespondencję papierową, ale ilość ulotek reklamowych w skrzynkach na listy nadal spora

Dbajcie o siebie, róbcie sobie drobne przyjemności, trzymajcie się z dala od zarazków!
Każda wojna kiedyś się kończy, oby strat było jak najmniej.
(grafika - pixabay.com)

środa, 18 marca 2020

Śpiewałam w chórze...

Miałam w swoim życiorysie taki epizod, a w zasadzie trzy, że śpiewałam w chórze.
Dlaczego trzy?
Najpierw był chór szkolny w podstawówce, duży , na trzy głosy, ja śpiewałam w drugim.
Wiele godzin żmudnych prób z dyrygentkami, które jednocześnie uczyły w szkole muzyki. Ale pamiętam też dopracowywanie niektórych utworów pod okiem pani ze szkoły muzycznej, zwłaszcza przed występami konkursowymi.
Obowiązywały specjalne stroje , surowa dyscyplina i nikogo nie obchodziło, że białe kolanówki i tenisówki były nie do zdobycia, rodzice stawali na głowie, by były!
Jeździliśmy na przeglądy chórów do innych miast i to z sukcesami.

Jednocześnie udzielałam się w chórze kościelnym, dumna byłam, że mam wstęp na chór, gdzie przy dźwiękach organów odbywałyśmy próby i śpiewałyśmy w trakcie niedzielnych i świątecznych mszy. Ileż znałam wtedy pieśni! Lubiłam nabożeństwa majowe, bo wtedy piękne pieśni się śpiewało…

W liceum zrobiono nabór do zespołu pieśni i tańca KUJAWY. Trafiłam do sekcji chóralnej. Znowu wiele prób, nauka piosenek ludowych, niektóre próby razem z sekcją taneczną. Bardzo ciężkie i bogate mieliśmy kostiumy, niestety nie mam z tego czasu żadnych zdjęć, nie było telefonów komórkowych, fotograf przychodził na występy, ale uczniowie zdjęć nie dostawali. Jest pewnie jakaś fotka w kronice szkoły, ale nie mam dostępu.

Od koleżanki wiem, że dziś trudno zebrać chętnych do chóru szkolnego. Młodzież chciałaby występować solo, robić szybko karierę, bez wysiłku, często i bez talentu czy przygotowania.

Kiedyś śpiewało się głównie a’capella, dziś często zespoły czy chóry śpiewają z podkładem muzycznym lub z orkiestrą.

Te epizody spowodowały, że doceniam piękno śpiewu chóralnego i wkład włożony w przygotowanie występu na żywo.

Jako ciekawostkę podam słowa dwóch piosenek ludowych, doceńcie ich mądrość życiową i dowcipny tekst.

****
Wilczysko ci się ożeniło,
Na ziemię ogon opuściło
Potem sobie smutno zawyło,
Oj, lepiej to mi dawno było.

Chodziłeś ty sobie jak panicz
I wszystkie wilki miałeś za nic.
Chodziłeś ty sobie jak panicz
I mogłeś se wesoło zawyć.

A teraz jak żonka zawoła
Chodzisz jak ona chce dokoła,
Nikt rozweselić cię nie zdoła
Oj, bo zrobiła z ciebie woła.

****
Zachciało się starej babie
młodego galanta,
myślała ci, że on głupi
trafiła na franta.

Młody galant starej babie
skórę wyfutruje,
Baba lata jak szalona
Starości nie czuje.

Powiedziałaś stara babo
Że ty masz dukaty,
Jak mi ich tu nie przyniesiesz
Połamię ci gnaty.

Baba rada i nie rada
Wchodzi do komory,
Jak wynosi tak wynosi
Z dukatami wory.

Pośpiewajcie czasem, choćby przy porządkach, a od razu humor Wam się poprawi...

niedziela, 15 marca 2020

Obserwacje ...

Siedzę w domu na zwolnieniu, na szczęście już prawie po kaszlu, katar też jakiś wyjątkowo mało upierdliwy był, jest dobrze.
Aprowizacją zajmuje się mąż i przynosi z wypraw różne informacje.
Dziś poszedł po pieczywo, stał na zimnie ponad pół godziny, bo ludzi pełno, jak to przy sobocie, a do sklepu wpuszczają po 3 osoby.
Sprzedawczyni zdziwiona, że kupił tylko jeden chleb, bo ludzie brali po kilka.
Ciekawe, ile tych chlebów znajdę potem na śmietniku?
Zakupił także wielkie czekoladowe mufiny. Gdy spytałam w jakim celu, bo mamy jeszcze kawałek sernika, odpowiedział, że gdy braknie chleba, będziemy jeść ciastka...

Dziś rozmawiałam z sąsiadką, która z mężem sprzedaje ze straganu warzywa i owoce na targowisku.
Zawsze ich podziwiam, bo bez względu na pogodę pracują na świeżym powietrzu, targowisko bowiem pod gołym niebem.
Pojechali jak zwykle do pracy, a tu na bramie targowiska kartka, ze zamknięto do odwołania.
Sąsiedzi miejscowi, więc wrócili do domu, najwyżej towar zamkną w garażu, bo chłodniej.
Natomiast wielu sprzedawców przyjechało z daleka, niektórzy producenci wędlin i serów spod Łodzi.
Byli też rolnicy, zabili kury, kaczki, jajka w koszach umieścili i wszystko na powrót na wieś trza zabrać...
Dal sąsiadów jest to jedyne źródło dochodu.

Nie wiem czy to konieczne, wszak targowisko na wolnym powietrzu, tłoku nie ma, bo powierzchnia spora, warzywa i owoce myjemy przed spożyciem, a mięso i inne produkty obrabia się termicznie.
W końcu inne sklepy też ten towar mają, a z restauracji można zamawiać na wynos.
Koncepcja jest taka, że teren targowiska należy do miejscowego proboszcza i może to jego zemsta za brak wpływu na tacę?
Teraz , gdy episkopat namawia do zostania w domu, to chyba nadinterpretacja ze strony proboszcza.
Sąsiadka zdruzgotana twierdzi, że nie robi się takich rzeczy w ostatniej chwili...

Najbardziej chyba jednak zdziwiły mnie rozważania w mediach, jak przetrwać z dziećmi w domu?
Porady psychologów, specjalistów od edukacji wszelkiej maści...
Dla niektórych rodziców widocznie to spory problem.
Dzieci albo w placówkach, albo na zajęciach dodatkowych, do domu wracają tylko na nocleg, a tu nagle szkoła przetrwania w domu.
Nie wiem doprawdy, co o tym myśleć
Skoro przerażającą bywa perspektywa spędzenia z własnymi dziećmi kilku dni bez szkoły lub przedszkola, to zastanówmy się nad relacjami w rodzinie... nad swoimi priorytetami.
Ileż to razy słychać narzekania, że nie mamy czasu dla siebie czy rodziny.
To jest sytuacja szczególna, ale i okazja do nadrobienia czasu, którego w zabieganiu brakuje.

Syn donosi mi z Poznania, że znajomy pracujący w dużym sklepie dziwi się panice zakupowej.
Magazyny pełne po sufity, ale gdy nagle wszyscy ruszają na zakupy, to zwyczajnie nie ma kto towaru na półki wykładać, ludzi brak.
A gdy sami zakupili tylko płatki owsiane, jogurt i jabłka, ludzie przy kasie patrzyli na nich jak na kosmitów, a pani w kasie powiedziała, że dawno tak małych zakupów nie widziała...

Wśród sąsiadów nie widzę nikogo, kto potrzebowałby pomocy w zakupach, wprawdzie pani z parteru ma sporo lat i kiepsko chodzi, ale codziennie przyjeżdża do niej córka lub zięć.
Znajoma wozi teściowej obiady i bieżące zakupy, bo pani ma ponad 90 lat i nie wychodzi z domu.
Nie da się nie kontaktować z nikim, pomagać sobie trzeba.


Więcej obserwacji nie posiadam, gdy wyjdę wreszcie na spacer, to pewnie będą inne.

Życzę zdrowia wszystkim i spacerów z dala od wirusa :-)




czwartek, 12 marca 2020

Najlepsza muzyka to cisza...

Nie wszyscy są koneserami muzyki poważnej, nie wszyscy nawet słuchają, ale o kompozytorach każdy z nas coś tam słyszał.
Polecam książkę, której okładka obok.
Napisana z humorem, świetna historia muzyki, ciekawostki z życia kompozytorów lub z dziejów danego gatunku.
Wybrałam na potrzeby bloga mniej znanych ( przynajmniej dla mnie) twórców, bo o Bachu czy Beethovenie to już tomy całe powstały.
Czyta się świetnie, a w przypisach autor jeszcze podwaja dawkę dowcipu, wyjaśniając pewne kwestie niekoniecznie naukowo czy fachowo.
Dawno tak się nie bawiłam, czytając dzieło o historii muzyki, w końcu poważnej.

Oto wyjątki z tej sympatycznej i pouczającej lektury...

W okresie rozkwitu muzyki i poezji religijnej Trubadurzy i Truwerzy zajmowali się śpiewaniem pikantnych pieśni o prawdziwej miłości i dobrym winie. I o tym, o ile jedna rzecz jest lepsza w towarzystwie drugiej.

Śpiew gregoriański wymaga pewnego osłuchania, dźwięk śpiewających jedną linię melodyczną męskich głosów brzmi nieco podobnie do brzęczenia roju pszczół, ale to piękna muzyka, jeśli dacie jej szansę – czas jaki zajmuje zaśpiewanie Miserere (Psalm 51) to dokładnie tyle, ile potrzeba by zaparzyć filiżankę herbaty.

Szesnastowieczny autor motetów i mszy Gianetto Palestrina nie był typowym bujającym w chmurach muzykiem, a raczej sprytnym człowiekiem interesu, który handlował winem mszalnym.
Ożenił się z bogatą wdową, której prowadził sklep futrzarski, ponadto przepychał lokatorom toalety w swojej kamienicy, a w wolnych chwilach skomponował 93 msze, 500 motetów, nie wspominając o 4 księgach madrygałów i utworach religijnych różnego rodzaju.

Jeremiah Clarke był organistą w katedrze św. Pawła w Londynie. Zakochał się w jednej z parafianek, ale niestety nieszczęśliwie i postanowił skończyć ze sobą. Nie mogąc wybrać miedzy powieszeniem a utonięciem rzucił monetą. Moneta utkwiła na sztorc w błocie, więc wrócił do domu i się zastrzelił.

Opera – za jej powstanie całą winę ponosi Monteverdi, bo gdyby w 1607 roku nie napisał dramatu muzycznego Orfeo, całe to operowe szaleństwo być może nigdy by się nie zaczęło.
Kościół w Rzymie próbował to powstrzymać wszelkimi sposobami, rekomendując twórcom komponowanie oratoriów, ale wprawdzie są one tańsze w wystawieniu od oper, jednak nie tak zabawne.
Śpiewacy operowi XVII i XVIII wieku byli ówczesnymi celebrytami, którzy zdobywali popularność i wpływy także w polityce.
Nazywano ich castrati. Najsłynniejszym z nich był niejaki Farinelli, nadworny śpiewak króla hiszpańskiego Filipa V.

John Cage był iście awangardowym muzykiem amerykańskim, urodzonym gadułą o zdolnościach krasomówczych. Pracował w różnych zawodach, m.in. ogrodnika oraz introligatora.
Około 1940 roku wymyślił tzw. preparowany fortepian czyli nafaszerowany różnymi przedmiotami, które kładł na strunach, by zmienić ich brzmienie.
Wykorzystywał także nietypowe instrumenty – sprzęty domowe, książki, czasopisma, meble, ściany.
Zajmowały go także urządzanie wnętrz oraz botanika, założył Nowojorskie Towarzystwo Mykologiczne.
„Cisza nie jest nigdy całkowita, zawsze otaczają nas dźwięki – wiatr, ruch drogowy, własny oddech...muzyka, którą wolę to jest to, co słyszę siedząc po prostu cicho.”

poniedziałek, 9 marca 2020

Z ukrytej kamery:-)

Historia jak z ukrytej kamery.
Dzwonią z sekretariatu, że jakaś pani J. wybiera się do biblioteki i czy byłam umówiona?
Nie byłam, nie znam, nie wiem o co chodzi.
Po długiej chwili lub raczej kilkunastu długich chwilach wchodzi pani w bardzo zaawansowanym wieku, ubrana jak na syberyjskie mrozy, z reklamówką w ręku i pyta:
- to pani jest bibliotekarką?
- tak, słucham…
- a krzesło gdzie?
Podaję krzesło z czytelni, siadam także po drugiej stronie biurka, czuję silną woń moczu i niemytego ciała, opanowuję mdłości…
- w czym więc mogę pani pomóc?
- szukam książek o hydrantach!
- o hydrantach? Ale to jest biblioteka w szkole podstawowej, mamy książki głównie dla dzieci…
- ale dział techniczny chyba macie? Słodowy to kiedyś był pomysłowy, macie Słodowego?
- dział techniczny mamy, ale nie ma tam książek o hydrantach… musiałaby pani spróbować w bibliotece publicznej
- byłam, tylko dwie książki mi dali, to za mało; byłam nawet u strażaków, ale okłamali mnie, że nie mają biblioteki
- nie sadzę, by w remizie była biblioteka
- jest, ale za mała jestem, by mnie wpuścili
- a właściwie, po co pani książki o hydrantach?
- piszę pracę dyplomową
- prace dyplomowe pisze się na studiach lub w technikach
- studia to już dawno skończyłam
- czyli teraz podyplomowe czy drugi fakultet?
- no no, drugi chyba
Miałam ochotę zbyć staruszkę, ale myślę sobie, może jestem w ukrytej kamerze i ktoś sprawdza mój stosunek do czytelnika? Nigdy nie wiadomo, ciągnę więc rozmowę:
- Może więc w wodociągach pani pomogą, w końcu ktoś te hydranty do wody podłącza?
- dobry pomysł, a gdzie te wodociągi? – wytłumaczyłam, pani zdawała się być zadowolona.
- obok nas jest szkoła budowlana, może i tam pani coś znajdzie
- a tam mają nowe książki, bo na ulicy dwa nowe typy hydrantów widziałam?
- młodzież uczy się najnowszych technologii, więc i literatura musi być najnowsza…
- o, mam już dwa nowe adresy, to dobrze, a tego Słodowego pani ma czy nie?
- mieliśmy kiedyś, ale zniszczyły się lub czytelnicy zgubili…
- a szkoda, mogliby chłopcy z ojcami majsterkować!
- wątpię, dziś młodzież w komputerach siedzi, a ojcowie nie mają czasu na robienie wynalazków ze szpulek od nici…
- oj, niedobrze, niedobrze, to ja już idę, dziękuję za radę
Po wyjściu starszej pani odetchnęłam z ulgą, otworzyłam okna, zamyśliłam się…
Straszne rzeczy robi starość z naszym ciałem, z głową w szczególności. Nie wiadomo, co nam pisane…

Ale dzięki tej wizycie zainteresowałam się hydrantami i oto jakie przykłady znalazłam:

sobota, 7 marca 2020

Całkiem miło:-)

Siedzę sobie w fotelu, dziergam, wieczorami mniej, bo gdy włóczka ciemna, to oczy bardzo się meczą.
Trochę długo to trwało, ale wreszcie jest.
Sweter z mohairu, bardzo cienki, lekki i ciepły, zdążyłam przed końcem zimy!

W kolejce czeka już następna robótka, tym razem bawełna, lekka bluzka na lato z tego powstanie o kształcie nietoperza.

Gdy udziergam bluzkę na lato, powstanie mohairowy sweterek w kolorach ziemi, a moteczki już czekają grzecznie na swoją kolej.

A być może, zanim sweter w kolorach ziemi, to najpierw ażurowe cudeńko w perłowym beżu?
Zobaczymy, bo niteczka cieniutka i nie wiem czy mi wystarczy surowca. Koleżanka kończy podobny, więc w razie czego jeden moteczek mi odstąpi.

Na koniec się chwalę, albowiem taki wisiorek dostałam od męża, który docenił mnie przy okazji Dnia kobiet.
Do tegoż puzdereczka dołączył pudełko czekoladek Ferrero, więc będę ozdobiona srebrem i nieco cięższa, albowiem łasuchem jestem:-)

Wszystkim paniom słodkich i kwietnych powodów do dumy ze swych partnerów życzę!

środa, 4 marca 2020

Bo oczy chciały...

Wyrzucałam wczoraj śmieci i co widzę?
Na kontenerach na bogato - siatka pieczarek, torba bułek, nierozpakowana kiełbasa w plastrach, koszyk kiwi...
W dodatku zostawił ktoś na wierzchu w jakim celu?
Mam się poczęstować?

Bywając w różnych jadłodajniach i sklepach zwracam uwagę na to, co i ile kupują klienci.
Zastanawia mnie czasami nie tyle zawartość portfela niektórych, bo każdy ma inne możliwości finansowe, ale bardziej podziwiam apetyt i wielkość żołądków.
Swoją drogą część tych zakupów trafia potem na śmietnik, wyrzuca się mnóstwo niezjedzonej żywności: całe bochenki chleba, bułki, ciasta, główki kapusty, cebulę, ziemniaki, nawet przetwory w słoikach.
Gdy pojawia się promocja niektórych produktów, to jakby ludzie dostawali głupawki , no bo kto jest w stanie zjeść kilka kilogramów mandarynek, całą reklamówkę pieczarek, pięć zgrzewek schabu po 2,5 kilograma każda, 20 kilo cukru, czy 5 litrów oleju rzepakowego?
Podobnie w restauracjach. Bywam czasem w sieci Ikea, gdzie można zjeść niedrogi obiad.
Przychodzą na posiłki całe rodziny przy okazji zakupów.
Obserwuję załadowane po brzegi wózki - zupa, drugie danie, sałatka, soki, kawa, deser...
Przy oddawaniu tac w wyznaczonym miejscu okazuje się, że z niektórych talerzy najadłby się niejeden bezdomny i głodny.
Czyżby oczy chciały więcej, niż żołądki mogły pomieścić?
Rozumiem, że poprawiły się rodzinom finanse, ale szkoda zwyczajnie wyrzucać to, co zostało na talerzach.

Mój syn był kiedyś w Londynie i poszli z narzeczoną do chińskiej restauracji, bo taniej.
Płaciło się tam raz, a można było nakładać, ile dusza zapragnie.
Warunek był jeden - nic na talerzu nie zostawiasz, jeśli przeholowałeś z nakładaniem, dopłacasz za to, czego nie zjadłeś i to niemało...
Podoba mi się ten pomysł.

Mamy w Poznaniu ulubioną restaurację, gdzie karmią dobrze i tanio, ale porcje są zbyt duże. zawsze prosimy o pojemniki jednorazowe i zabieramy niedojedzone danie do domu.
Niektórzy twierdzą, że to obciach, ale ja tak nie uważam.
Zapłaciłam za posiłek, który okazał się dla mnie zbyt obfity, więc resztę wykorzystam następnego dnia lub na kolację.

Jest wiele sposobów na zagospodarowanie żywności, która nam została.
Z domu rodzinnego wyniosłam przepis na grzanki z czerstwego chleba w cieście naleśnikowym, na kopytka z ziemniaków z dnia poprzedniego lub po prostu na zapiekankę z wszystkiego, co znajdziemy w lodówce.
A jakie Wy macie sprawdzone sposoby na to, by nie marnować żywności?

niedziela, 1 marca 2020

Wyjaśnić niemożliwe...

Lubię książki, które oprócz warstwy obyczajowo-psychologicznej lub pamiętnikarskiej wnoszą sporą dawkę konkretnej wiedzy.
Tak jest właśnie w przypadku ostatniej lektury, której okładkę widzicie obok.
Wspomnienia lekarza sądowego, patologa, którego zawodem i pasją życiową była autopsja.

Patologia – według słownika, to nauka umożliwiająca zrozumienie choroby na poziomie mikroskopowym – rozpoznaje się zjawiska zachodzące w tkankach, stwierdza ich przyczyny i obserwuje przebieg.

Tyle definicja, a według autora, to cała sztuka , oparta także na intuicji, pozwalająca udowodnić winę lub uwolnić od oskarżenia na podstawie wnikliwej autopsji zwłok.

Mało tego, są wśród lekarzy patologów specjalizacje – niektórzy są lepsi w rozpoznawaniu śmierci zadawanej bronią palną, inni pasjonują się badaniem użycia noży oraz innych ostrych narzędzi itd.

„ w końcu mogłem otworzyć zwłoki niczym książkę (….) gdy skóra, tłuszcz i mięśnie zostaną rozłożone na boki, bez trudu można usunąć przód żeber i wówczas mamy jak na dłoni narządy wewnętrzne…”

Lekarz opisuje piękno ludzkiego ciała, jego złożoność i barwy, od krwisto czerwonej do soczyście zielonej, płuca palacza są purpurowe z sadzawym nalotem, mózg nie jest zwyczajnie biały czy szary jak listopadowe niebo, raczej srebrzysty jak połyskująca ryba, mknąca pod wodą szybkością strzały… wątroba jest czerwono brunatna jak świeżo zaorane pole – prawda że poeta?
Praca, jaką wykonują patolodzy wymaga specjalnych predyspozycji, przecież nawet u obserwatorów zdarzają się omdlenia lub inne reakcje . Słuchanie w czasie autopsji muzyki w rodzaju LADY IN RED Chrisa de Burgh wydaje się więc nieco perwersyjne.
Dla osób wrażliwych na dosłowne opisy zwłok, ran, rozkładu to lektura trudna, ale z drugiej strony, jakże fascynująca.
Śmierć kojarzona jest z ustaniem oddechu i pracy serca, ze śmiercią mózgu. Tymczasem na poziomie komórkowym śmierć trwa o wiele dłużej, niż moment.

Najdłużej umierają skóra i kości. Jeszcze w dobę po śmierci człowieka można pobrać próbki komórek i w laboratorium poddać je hodowli.
Zupełnie co innego śmierć znaczy dla lekarza prowadzącego, co innego dla rodziny pacjenta, a jeszcze co innego dla patologa. Największy nawet pasjonat nie pali się do autopsji zwłok dziecka, unikają tego jak diabeł święconej wody. Ciała dzieci stanowią jakby tabu, zwłaszcza dla lekarzy będących rodzicami.

Czas wezwania patologa do obdukcji zwłok ma wielkie znaczenie, ze względu na proces stężenia pośmiertnego. Autopsja po pełnym stężeniu jest bowiem bardzo utrudniona, chyba że zmarły grzecznie leżał na wznak z rękami i nogami wyprostowanymi.
Stężenie postępuje od głowy do stóp i następuje zwykle szybciej, niż wychładzanie ciała, więc zwłoki mogą być jeszcze ciepłe, a już sztywne.

Siła stężenia bywa zadziwiająca – zdarza się, że zwłoki w stanie pełnego stężenia spoczywają z głową na jednym, a stopami na drugim krześle, proste jak deska.

U osób o nikłej muskulaturze stężenie może nie nastąpić po śmierci w ogóle…

Zamierzałam napisać jeszcze napisać o innych , bardziej drastycznych szczegółach pracy patologa, ale to chyba zbyt ryzykowne na potrzeby bloga, wszak osoby nadwrażliwe, mogłyby poczuć się niekomfortowo.

Na koniec więc ciekawostka, która pozwoliła mi zrozumieć, dlaczego tak łatwo uśmiercić człowieka uderzeniem w szyję, co często widać na filmach.
Mianowicie, jednym z najważniejszych nerwów na szyi jest tzw. nerw błędny. Przy ucisku szyi w tym miejscu może nastąpić natychmiastowa śmierć, gdyż wówczas za sprawą skomplikowanego mechanizmu, nerw ten otrzymuje informację, by zatrzymać akcję serca.
Jest to reakcja odruchowa, należy więc bardzo uważać, gdy robi się ukochanej osobie malinkę na szyi, bo może to się źle skończyć!

Ale wspomniana książka to nie tylko detaliczne opisy anatomiczne.
To także lub nawet głównie ciekawa warstwa psychologiczna. Lekarz sądowy miewa kontakt z rodzinami zmarłych, niektórzy nawet domagają się sekcji zwłok swoich bliskich, bo nie mogą pogodzić się ze zgonem młodej osoby lub nagła śmiercią we śnie.
Diagnoza patologa pomaga uwolnić bliskich zmarłego od poczucia winy, że nie dopełnili czegoś ważnego, co pomogłoby zapobiec śmierci córki, matki lub męża. A niektóre przyczyny nagłych zgonów nawet dla doświadczonego patologa bywają tajemnicą...

Czasami prawdziwą przyczyną śmierci nie jest to, co widzimy gołym okiem, jako np. świadkowie wypadku, a zupełnie inna okoliczność, którą odkryje tylko patolog w prosektorium.
Autor i patolog w jednym dokonał bardzo ważnej rzeczy - zapoczątkował kampanię szkolenia funkcjonariuszy, aby bezpiecznie obezwładniali osoby zatrzymywane, gdyż brak wiedzy w tym zakresie doprowadzał do zgonu wielu aresztowanych.
Okazuje się bowiem, że poprzez kneblowanie ust lub nieumiejętne zakładanie kajdanek i uprzęży ograniczających ruchy można łatwo doprowadzić do śmierci podejrzanego.

Dziękuję za Waszą cierpliwość, ale tak mnie to zaciekawiło, że mogłabym tak jeszcze długo...