wtorek, 29 września 2020

Wrześniowe wycieczki

 Nie zawsze wrzesień bywa pogodowo łaskawy, ale w tym roku lato postanowiło rozgościć się na dłużej i rozpieszczało nas temperaturą oraz pogodnym niebem.

Lubimy weekendy spędzać aktywnie, choćby po to, by odreagować trudy tygodnia i popatrzeć na cokolwiek innego, niż znana droga do pracy.

Jeśli macie ochotę, zapraszam na przegląd miejsc, gdzie udało nam się być, nie licząc opisanej już wyprawy na lotnisko za Koninem, gdzie syn skakał ze spadochronem.



Pożegnanie lata w skansenie - niestety nie było corocznego jarmarku, ale za to podglądaliśmy dawne prace gospodarskie : obróbka lnu, praca sieczkarni, zbiory chmielu, wyplatanie koszy z wikliny, smażenie powideł.


Gniezno w słoneczną niedzielę - spacer po mieście i odwiedzenie Katedry, pyszny obiad na rynku w restauracji o nazwie Żuraw i Czapla, wreszcie długi spacer wokół jeziora Jelonek, gdzie z funduszy unijnych zainstalowano mieszkańcom różne instalacje rekreacyjne: huśtawki, hamaki, siłownie na powietrzu, tor dla rolkarzy. A i lody gnieźnieńskie też były pyszne:-)

Inne jezioro, inne atrakcje. Ślesin i azyl dla żaglówek oraz innych łodzi, szerokie molo i trasa spacerowa dla pieszych turystów, a wszystko pod bacznym okiem cesarza Francuzów, który podobno przejeżdżał kiedyś przez tę miejscowość.


Ostatnia sobota września i łapanie słonecznych chwil pomiędzy deszczami. Już zmiana pogody, ale jeszcze ciepło. Poznajecie na pewno na zdjęciach gród Popiela. Ten ładny drewniany budynek to stanica kajakarzy, a odbywają się tu ogólnopolskie zawody wioślarskie.
Na jednym z drzew odkryliśmy takie niezwykłe grzyby, może ktoś zna się i rozpozna?
Ostatnie fotki to widoki na Gopło ze szczytu Mysiej Wieży.

Oby jesień i zima były równie sprzyjające wycieczkom ...

piątek, 25 września 2020

Z lamusa

Post dedykuję wszystkim, którzy doceniają piękno i bogactwo języka polskiego. Wiele razy pisałam, że lubię studiować w wolnych chwilach słowniki i podobne wydawnictwa w poszukiwaniu ciekawostek. 
 Nasz język jest żywy, wiele słów zapożyczamy lub tworzymy sami i równie wiele powoli odchodzi do lamusa. Czasami warto je z tego lamusa wydobyć, by im się przyjrzeć.

 

Odźwierny - czasami jeszcze używane słowo, a pochodzi od dźwierze/ odwierać.

 Zzuwać buty - czyli zdejmować, ale słowo zzuwać stosowano tylko do butów .

  Ansa – niechęć, pretensja do kogoś.

  Igrzec – uczestnik zabaw, wędrowny aktor. 

  Konduita – postępowanie budzące zastrzeżenia moralne. 

  Łaknąć – odczuwać głód – dziś używane w przenośni np. łaknąć wiedzy. 

  Mańka – lewa ręka, stąd mańkut czyli osoba leworęczna – ale zażyć kogoś z mańki, to wyprowadzić go w pole.

  Kontent – zadowolony, rad ( ale nigdy kontenty). 

  Sensat – człowiek nadmiernie poważny, silący się na uczoność – dziś określenie używane raczej w znaczeniu osoby doszukującej się we wszystkim sensacji.
 
  Umyślny – goniec, posłaniec. 

  Balwierz – fryzjer. 

  Stora – gruba zasłona nie przepuszczająca światła. 

  Hołubić – jednać sobie czyjeś względy, otaczać opieką, troszczyć się. 

  Grajcarek – dawniej korkociąg (najbardziej mnie zdziwił)
Komu zależy na tym, by utrudniać życie blogerom? 
Stary interfejs bardziej mi się podobał, oswoiłam i już, ale widocznie twórcy blogspota dbają o to, byśmy nie wpadli w rutynę...
Nie zgadzają mi się na przykład daty publikacji postów, a statystyka bloga jest mocno okrojona, ale to drobiazg.
Najbardziej wkurzające są komentarze. Niektóre znikają, innych nie można w ogóle wpisać lub występuje weryfikacja, której nikt z blogerów nie włączał.
A kto decyduje o tym, że nowe wpisy na niektórych blogach pokazują się z opóźnieniem?
Nie ogarniam tego...

poniedziałek, 21 września 2020

Leć, synku leć!

Na spełnienie tego marzenia syn czekał ponad rok. Dostał w prezencie voucher na skok spadochronowy, ale warunkiem była własciwa waga uczestnika czyli do 100 kg w ubraniu i butach. Ułomkiem nie jest, a waga nie kłamie... Ambitnie więc syn przystapił do zbijania wagi dzieki diecie i ćwiczeniom. gdy juz zblizał się do ideału, ogłoszono pandemie i wszystkie imprezy oraz usługi odwołano. Weszcie nadszedł ten dzień, ustalono termin i zaproszeni zostaliśmy do kibicowania. Nie powiem, że jako matka byłam zachwycona, ale czego się nie robi dla szczęścia jedynego dziecka. Pojechalismy do Kazimierza Biskupiego i obserwowaliśmy przygotowana do skoków.
Na lotniksu aeroklubu najpierw wpadła nam w oczy strefa lądowania skoczków. Tutaj musieli trafić z wysokości 4 tysięcy metrów, a niektórzy z 10 tysiecy. Nie wszyscy trafiali, ale płyta lotniska spora jest...
Dzięki podglądaniu innych skaczących tandemów uspokoiłam się nieco, bo wyglądało to wszystko bardzo bezpiecznie - najwazniejsz, by spadochron po prostu się otworzył.
Taki sympatyczny samolocik wynosi skoczków wraz z instruktorami na spore wysokości nad lotniskiem...na wysokości 4 tysięcy metrów wyskakują kolejno, spadają bewładnie do wysokości 1,5 km nad ziemią i wtedy otwiera się spadochron.
W tym kosmicznym hangarze składano na powrót czasze spadochronów, by zmiescić je w całkiem niewielkich plecakach.
Przed wylotem syn wypełnił stosowne dokumenty, został zważony i czekał na wywołanie przez instruktora z tandemu. Otrzymał uprząż skoczka i szczegółowe instrukcje, jak postępować w trakcie przelotu samolotem i w czasie skoku. Nagrywano także film z całosci przedsięwzięcia. My w tym czasie kibicowalismy innym skoczkom indywidualnym i w tandemach.
Tuż nad naszymi głowami latały malutkie samolociki, bo w tym aeroklubie można było też wykupić przeloty turystyczne.
Ostatnie przygotowania , sprawdzenie uprzęży i skoczkowie wraz z opiekunami udali się do samolotu.
Długo wyglądalismy na niebie punkcików i kolorów, samolot krążył nad lotniskiem, najpierw wyskoczyło dwóch skoczków na mniejszej wysokości, po czym samolot poszybował znowu w górę. Już miałam wątpliwości czy w ogóle doczekamy się skoków, a nuż ktoś spanikował, ale wreszcie ujrzeliśmy zapowiadany biało-niebieski spadochron, który przybliżał się z każdą minutą.
Wreszcie są! miękkie lądowanie, przybita z instruktorem piątka i odniesienie czaszy spadochronu do hangaru.
Na koniec dyplom dla skoczka i wymiana wrażeń w strefie wypoczynkowej. To była pełna wrażeń niedziela i powiem Wam, że nie wiem czy sama nie skoczę ze spadochronem w swoje okrągłe urodziny...

środa, 16 września 2020

Nie-zabawki

Nie-zabawki. Człowiek nie-zabawka.

Trafiliśmy na tę wystawę przypadkiem.
Zwiedzaliśmy skansen, a w nim starą szkołę, na strychu której zagościła wystawa o tytule jak wyżej.

Autor Piotr Rogaliński działa na pograniczu teatru, muzyki i plastyki., wykonuje dekoracje i scenografie do spektakli teatralnych i koncertów.
Jego specjalność to rzeźby-zabawki oraz postaci kolędnicze.
Jako aktor prowadzi warsztaty teatralne dla osób niepełnosprawnych, współtworzy kapele grające muzykę tradycyjną.

Nie-zabawki to rzeźby, instalacje, artefakty wykonane z materiałów przetworzonych i pozornie nikomu niepotrzebnych : belek, elementów kutych z metalu, fragmentów narzędzi rolniczych.

Zainspirowany dawnymi zabawkami dla dzieci autor umieszcza swe prace w nowych kontekstach, poruszając istotne ludzkie sprawy – trud codzienności, relacje z innymi osobami, samotność i śmierć.

W nie-zabawkach zawarta jest niezgoda na przedmiotowe traktowanie człowieka.
Nie-zabawki zawierają także elementy niepełnosprawności – ludzie bez rysów twarzy, zwierzęta tylko zarysowane ogólnie, pojazdy bez możliwości poruszania – to swoista opozycja wobec prób stworzenia człowieka doskonałego w doskonałym świecie...
Czy nie nasuwa Wam się skojarzenie z mitem o Syzyfie?
Niby wóz jadący z pola, a w sieci ryby - nie ryby, kłody drewna, ludzie - nie daj Boże?
Znajomy wiejski obrazek, a jednak coś się nie zgadza...
Symboliczny zegar, a u jego podstawy leży bochen chleba, na którym zęby połamała stara kosa...
Ta instalacja jak żywo przypomina książkę "Stary człowiek i morze"
Ta rzeźba naprowadza wyobraźnię na kolędników, co to po wsi chodzili i chłopów cieszyli...
Za czym kolejka ta stoi? Po wodę, po życie...
Moja ulubiona zabawka - niczym gigantyczny dom dla lalek, model szpitala, z ruchomą windą, którą można wypróbować, działa:-)
Na górze nawet lądowisko dla śmigłowca...
Barka niczym wóz, rybak - woźnica, tylko konia brak...
Ostatnia droga, gdy umiera dziecko, umiera nadzieja...

A może macie inne skojarzenia do zaprezentowanych rzeźb?
Wieloznaczność prac to dodatkowa zaleta i niezła zabawa.
Ta wystawa, to najlepsze, co ostatnio widziałam...

Koszulka lidera ?

Opisana sytuacja jest prawdziwa.
Lekcja religii w klasie 5.
Jeden z uczniów wchodzi do sali w koszulce z napisem JE*AĆ PIS.
Jest to uczeń hałaśliwy, często przeszkadzający w lekcji.
Po zajęciu miejsc przez kolegów z klasy zaczyna zaczepiać innych uwagami : kto lubi PiS jest głupi, oni rozdają tylko kasę, ręka w górę, kto głosował na PiS...

Młoda katechetka, delikatna dziewczyna z rumieńcem na twarzy próbuje przywołać go do porządku, tłumacząc, że to raczej sprawy dorosłych, że nie wolno używać brzydkich wyrazów, ani nikim gardzić, nawet jeśli ma się inne poglądy.

Chłopak głuchy na Jej uwagi rzuca tylko klasie hasło - kto NIE jest za PiSem, niech siedzi cicho i nie gada!
Klasa momentalnie zamilkła, cisza jak makiem zasiał i tak młoda katechetka, dzięki niesfornemu wychowankowi miała spokój na zajęciach jak nigdy.

Oczywiście nie trwało tak całą lekcję.
Prowodyr znudził się szybko i zarządził po 20 minutach, że teraz to już można gadać, na szczęście zmienił temat.

A teraz kilka osób ma zagwozdkę, co z tym fantem zrobić.
Ot, takie szkolne życie...

sobota, 12 września 2020

Bez tytułu.

Słucham, obserwuję, czytam różne rzeczy - czasami trudno wyrazić to, co się czuje własnymi słowy.
A blog jest wszak o tym, co mnie porusza.
Tak więc zbieram, zapisuję różne obrazki, zastanawiam nad ich treścią, każdy z nich mógłby stanowić temat do dyskusji.
Nie zawsze jest nastrój czy wena ku temu, często obraz mówi więcej, niż słowa przekażą.

Oto mój zbiór.
Mam nadzieję, że nie obrażę niczyich uczuć religijnych, ani żadnych innych.

Życzę optymalnej pogody i dobrego nastroju na weekend:-)



środa, 9 września 2020

Okiem i sercem

Mam wszystkie Jej książki, autorkę poznałam osobiście i jestem z tego dumna.
Spotkanie trwało krotko, ale czułam, jakbyśmy znały się od dawna.
W dodatku uwieczniła mnie na stronach swojego najnowszego dzieła „Mój kraj nad Wisłą” w rozdziale o mieście na soli czyli moim rodzinnym.
Rozdział przeczytałam oczywiście jako pierwszy, nieprzepisowo, ale byłam ciekawa spojrzenia Stokrotki na mój Inowrocław.

Książka nie jest przewodnikiem, chociaż mogłaby być.
Nie jest encyklopedią, choć zawiera wiele cennych informacji historyczno-geograficznych.
Nie nazwiesz jej też pamiętnikiem, chociaż wiele tu wspomnień, opisów osób i sytuacji sprzed lat wielu i z czasów niedawnych wcale.

Czym więc jest książka Jadwigi Śmigiery MÓJ KRAJ NAD WISŁĄ?

Jest subiektywną opowieścią pisaną sercem i duszą o miejscach jak najbardziej realnych , o osobach i zdarzeniach udokumentowanych w różnych źródłach.
Normalnie przeczytasz ją jednym tchem, w jedno niedzielne popołudnie, ale normalnie to się nie da. Każdy rozdział wciąga jak gra komputerowa, zaczynasz czytać i drążysz dalej:
- a gdzie to, czy byłam tam czy tylko nazwa znajoma?
- co jeszcze można zwiedzić w pobliżu i gdzie zanocować?
- o tam byliśmy, ciekawe, czy autorka poleca to samo?

Na okładce rekomendacje dwóch niesamowitych kobiet – Joanny Rodowicz i Ewy Radomskiej – już to mówi samo zamiast recenzji.

Zdaję sobie sprawę, że każdy lubi co innego, ale jeśli kochacie swój kraj nad Wisłą, warto przeczytać książkę Stokrotki.