Miał być post o pałacach, ale przeczytałam u Karoliny wpis o cierpieniu i muszę zabrać głos szerzej, niż tylko w komentarzu.
Karolina jest dzielną i wrażliwą osobą, pisze o chłopcu, który zmarł w wieku 15 lat, a wiele czasu przed śmiercią zmagał się z wyniszczającą chorobą.
Nie zgadzam się jednak z tytułem postu , który sugeruje, że mały chłopiec uczył nas jak znosić cierpienie.
Napisałam w komentarzu, że bardzo współczuję rodzicom chłopca, bo nie wyobrażam sobie patrzeć na wieloletnie cierpienia własnego dziecka, w poczuciu bezsilności i z mieczem nieuchronnej śmierci syna nad głową.
Wykracza także poza moje wyobrażenie, jak można z takiej sytuacji czerpać naukę typu - uczmy się od chorego dziecka, jak znosić cierpienie!
Cierpienie w wyniku choroby nie jest bohaterstwem, które powinno się wynosić na piedestał!
To tak, jakbyśmy akceptowali tortury czy eksperymenty medyczne!
Obserwowałam latami lub miesiącami, co przeżywają bliskie mi osoby chore na nowotwory. Obserwowałam, jak długo i boleśnie mój wujek dochodził do siebie, rozjechany na rowerze przez kierowcę w TIRze.
Nie śmiem porównywać swoich dwudniowych migren z cierpieniem odczuwanym na skutek nieuleczalnej choroby, ale dwa dni ciężkiej migreny wystarczą, bym chciała wydłubać sobie oko, obciąć ucho lub po prostu zjeść truciznę.
Moja bliska koleżanka, krótko przed śmiercią wyznała - wiesz, ja nawet pogodziłam się ze śmiercią, ale nigdy nie pogodziłam się z tym, co robi ze mną ta choroba; straciłam urodę, nogi mi puchną, w brzuchu mam wodę, umieram z głodu...
Nie przekona mnie więc NIKT, że cierpienie uszlachetnia, że powinniśmy uczyć się od kogokolwiek, jak bohatersko cierpieć na oczach publiczności i dla przykładu.
Nie przekona mnie nikt, że cierpienie dziecka umierającego na oczach rodziców jest po coś!
Medycyna nie jest doskonała, ale naukowcy wciąż szukają nowych leków, robią wiele, także w hospicjach, by chory nie cierpiał!
Dlaczego 3 razy Nie?
NIE dla pochwały cierpienia i męczeństwa.
NIE dla bólu i męki w umieraniu.
NIE dla odnajdywania głębszego sensu w powyższym...
Zgadzam się z Tobą Asiu...
OdpowiedzUsuńDziękuję, uściski!
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńI ja się zgadzam. NIE! Po stokroć NIE!
Pozdrawiam serdecznie.
Nawet po stokroć? Jestem za!
UsuńI ja popieram Twoje 3 razy NIE!
OdpowiedzUsuńSerdeczności kochana zostawiam, dobrego tygodnia życzę💛🌞🌼😘
Dziękuję, Morgano:-)
UsuńI dla Ciebie, z całego serca!
Jasno i wyraziście! Nieuchronność "odejścia" by zrobić miejsce "nowym istotom" nie może być demonizowana. "Efekt końcowy" jest czymś naturalnym, a dorabianie - także religijne - śmierci jakichś specjalnych znaczeń, stygmatyzowanie na dobrą i złą śmierć, jak to się zdarza, nie przystoi "homo sapiens".
OdpowiedzUsuńOtóż to, nieuchronność!
UsuńJak wszystko , co ludzkie, albo zaakceptujemy, albo się buntujemy, ale bez dorabiania ideologii...
Powiem Ci Asiu, że takiej to ja Cię nie znam - przeczytałam także Twój komentarz na wspomnianym blogu. Trzy razy TAK - dla Twojego NIE, całym sercem i wszystkimi kończynami się podpisuję. Przypomniało mi się , kiedy w czasach gdy chciałam zostać zakonnicą, zaczytywałam się w żywocie św. Teresy od Dzieciątka Jezus i tak bardzo chciałam cierpieć jak ona. Nawet sprawdzałam, czy już przypadkiem krwią nie pluję...A teraz? Teraz zaczytuję się w książkach dr Dispenzy, który naukowo potwierdza, że ciało daży do równowagi i stajemy się tym, o czym najcześciej myślimy i do czego dążymy . I ten przykład kobiety, o której Wam pisałam, że gdyby nagle nie odmieniła swoich pragnień i myśli - sama skazałaby się na wózek inwalidzki do końca życia. Nie wiem Asiu - nie wiem, dlaczego tak jest , że dzieci cierpią i odchodzą ale Bóg mi świadkiem - nigdy nie będę w stanie ani tego pochwalić a już dawać komuś za przykład - to już przekracza moje możliwości. Jestem Asiu tak samo poruszona jak i Ty. Może wczasach wspomnianej fascynacji świętymi - byłoby inaczej, ale nie teraz . Buziaki.
OdpowiedzUsuńTymi historiami o cierpieniu karmiono wszystkich na lekcjach religii, ja jakoś nigdy nie widziałam w tym ani chwały, ani męstwa!
UsuńA iluż to ludzi w w obawie przed cierpieniem odbiera sobie życie lub rezygnuje z leczenia.
Całe życie się zmieniamy lub raczej zmieniają nas inni...
Też jestem za 3xNie, ale zastanawia mnie i szanuję to co robił JP2.
OdpowiedzUsuńBiskupi jakoś nie poszli w jego ślady, wręcz przeciwnie, nawet Franciszek jest dla nich zbyt zwyczajny i za bardzo lubi ludzi!
UsuńPodpisuję się pod każdym twoim zdaniem!
OdpowiedzUsuńDobrze czytać, że nie jest się w swoich emocjach odosobnioną:-)
Usuń3 x NIE
OdpowiedzUsuńNie ma czegoś takiego jak "piękne znoszenie cierpienia". Tym bardziej jeżeli dotyczy to dzieci
Nie ma nic gorszego jak ból .Cierpi chory i czerpią ci, którzy nie sa w stanie mu pomóc
Jakiegoś sensu w cierpieniu może doszukiwać się osoba wierząca. Chory chce się utożsamić z cierpieniem Jezusa na Krzyżu. Chory stara się ból, którego nie jest w stanie się pozbyć przełożyć niejako w poczet jakiś intencji.
Ale absolutnie nie może dotyczyć to dzieci.
"Z pisanych przez nich postów nawet w najmniejszym stopniu nie wybrzmiała chęć skrócenia mu życia i cierpienia poprzez przeprowadzeniu na nim zabiegu eutanazji"
Jestem za prawem do eutanazji.
Ja także, każde prawo można tak skonstruować, by zapobiec nadużyciom.
UsuńPrzeciw żądaniom nieuleczalnie chorych występują przeważnie ci, których osobiście to nie dotyczy.
Nie rozumiem, co daje utożsamianie się z cierpieniem Jezusa? To raczej pycha, według mnie - będę cierpiał jak Jezus! Okropne!
https://adonai.pl/cierpienie/?id=89
UsuńCzęsto to dotyczy osób uznających objawienia prywatne
Łukasz 9,23
Potem mówił do wszystkich: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!
Tu fragment dotyczący Małej Tereski
http://parafiapruszcz.x.pl/mistyka/tl/12a-ter.htm
Infirmerka radziła jej, by co dzień odbywała przez kwadrans przechadzkę w ogrodzie. Dla niej ta rada była rozkazem. Pewnego popołudnia jedna z sióstr widząc, że przechadzka ją męczy, rzekła do niej: "Może by lepiej było, gdyby siostra odpoczęła; w tych warunkach przechadzka nie przyniesie pożytku, bardziej tylko wyczerpuje siostrę”. — “To prawda, odpowiedziała, ale wie siostra co mi dodaje siły?... Oto chodzę na intencję jednego z misjonarzy. Myślę, że tam gdzieś, daleko, jeden z nich zmęczony jest może apostolskimi podróżami, ofiarowuję więc Bogu moje zmęczenie, by zmniejszyć jego trud”.
Jak dla mnie bez sensu...
UsuńZgadzam sie calkowicie, jotko.
OdpowiedzUsuńNigdy nie rozumialam dlaczego ludzi cierpiacych nazywa sie bohaterami a ich cierpienia maja czemus sluzyc.
Wielokrotnie o tym myślałam, doszukiwałam się przesłania, bo sensu nie widziałam od początku.
UsuńAle widzę jedynie torturowanie ciała i psychiki, nic więcej!
Podpisuję się pod tym.
OdpowiedzUsuńTo wiele dla mnie znaczy!
Usuńtemat wymaga pewnego uzupełnienia... trzeba odróżnić cierpienie od kontrolowanego bólu, który zadajemy sobie dobrowolnie, np. trenując na siłce, kopiąc w worek treningowy lub wykonując różne wygibasy w ramach hatha jogi... to tylko przykłady stricte sportowe, ale można długo wymieniać różne inne bolesne i męczące czynności, które sobie fundujemy w imię jakiejś późniejszej korzyści... taka odmiana cierpienia faktycznie może uszlachetniać: doskonalić ciało i umysł, a także uodparniać na jakieś niespodziewane cierpienia w przyszłości... ale warunki konieczne to wspomniana dobrowolność owych praktyk i umiar w aplikowaniu sobie tego bólu, gdyż w nadmiarze zamiast uszlachetnić po prostu nas to zniszczy...
OdpowiedzUsuńtak więc pomijając te wyjątki zgadzam się z Tobą w stu procentach...
p.jzns :)
No tak, podałeś przykłady własnych decyzji i zadawaniu sobie bólu z różnych pobudek.
UsuńJeśli kogoś kręci sado-maso, proszę bardzo, aczkolwiek może się to źle skończyć.
Rozumiem, że chciałeś dopełnić dla porządku:-)
exactly, dla porządku, dla kompletacji tematu... aczkolwiek z tym "sado-maso" to lekka przesada, rozumiem, że to taki żart był :)
UsuńPuszczam do Ciebie oko;-)
Usuń"Uczmy się od innych jak znosić cierpienie"... Typowe - bezduszne podejście godne starej Teresy z Kalkuty, która powtarzała cierpiącym, że jest to wyraz miłości Jezusa do nich. Wątpię jednak, by im się lżej cierpiało i umierało z tego powodu, by ich męka własna czegokolwiek nauczyła. Cierpieć musimy sami i na własny rachunek, a i tak zadajemy na ogół własnym cierpieniem cierpienie innym, zwykle najbliższym. ŻEBY JEDNNAK NASZE NAUCZYŁO CZEGOŚ NAS ORAZ ICH??? Nie sądzę. Zaciskanie zębów z bezsilności przecież niczego nie uczy... Co najwyżej skutkuje kolejną wizytą u dentysty. A to zwykle przekłada się na kolejne cierpienie ciała i portfela. A już szczytem bezduszności i fanatyzmu jest głoszenie "potrzeby cierpienia" czy "ofiarowania cierpienia " - w intencji, osobie, idei...
OdpowiedzUsuńNie warto cierpienia zadawać i nie wolno oczekiwać od niego funkcji dydaktycznych.
Świetnie powiedziane, nic dodać nie potrafię!
UsuńJedna z nauk mojej babci: "pamiyntej dzioucha, że nie musisz ciyrpieć. Starej sie ulżyć sia (sobie)". Sama wycierpiała zbyt wiele, bo nikt nigdy nie dał jej przyzwolenia na to, że tak nie musi być :(
OdpowiedzUsuńNasze babcie, to mądre kobiety były, a wycierpiały tyle, że nawet połowa ich trosk przywaliłaby nas na amen!
Usuń.. JoAsiu Kochana, jak najbardziej popieram Twoje 3 x NIE!
OdpowiedzUsuń- pozdrawiam ciepło i serdecznie, życzę Ci pięknych chwil każdego dnia❣️ ❤️
Dziękuję Anso i oczywiście wzajemnie przesyłam serdeczności!
UsuńMarzyło mi się życie byczka Fernanda ino los jakoś tak decydował inaczej ;) W jakieś tam mierze sama ten los prowokowałam. Zmagając się z losem dokopałam się do wielkiej wewnętrznej siły! Czy żałuję tego przez co przeszłam? Nie, Ja nie żałuję, potrafiłam się uporać z traumami a one sprawiały że byłam coraz silniejsza. Pomimo tych moich doświadczeń nikomu nie stawiam się za wzór. To ile człowiek jest w stanie znieść cierpień psychicznych i fizycznych to sprawa bardzo indywidualna i przykłady z zewnątrz go nie wzmacniają.
OdpowiedzUsuńA jeśli w jakiś sposób jesteśmy w stanie ulżyć czyimś cierpieniom to z całą mocą powinniśmy to robić.
Pięknie to ujęłaś - każdy z nas miewał lub miewa jakieś doświadczenia, które definiują naszą psychikę czy nawet stosunek do innych, ale życzyć komuś podobnych doświadczeń, to przesada, niechaj każdy doświadcza , co mu pisane.
UsuńRównież nie lubię takiej gloryfikacji cierpienia, może to zresztą prowadzić do niebezpiecznych wniosków... Gdyby ciężko chora osoba mogła odwrócić swój los, pewnie by się nie wahała.
OdpowiedzUsuńRozumiem potrzebę wytłumaczenia sobie, jak to może być, że ktoś, szczególnie dziecko, choruje i cierpi (i cierpią jego bliscy), ale pozostaję przy odruchu współczucia i chęci ulżenia.
Nie wierzę też, że czegoś uczy, chyba tylko bardziej się docenia, kiedy (o ile kiedykolwiek) w końcu udaje się bólu pozbyć.
Dokładnie! Ile razy mamy dość, czekamy znękani, to często pociesza nas myśl, że każdy ból, każda męka kiedyś się skończą, więc jaki sens ma gloryfikowanie czegoś, co obrzydza nam życie?
UsuńCierpienie nie uszlachetnia! Nie, po stokroć NIE!!
OdpowiedzUsuńCierpienie w chorobie wręcz upokarza i to jest chyba najgorsze!
UsuńBardzo sie z Toba zgadzam. Jak najbardziej 3 razy NIE.
OdpowiedzUsuńDziekuje Ci za ten post.
Nie mogłam nie napisać, męczyło mnie to bardzo!
UsuńMasz w 100% rację!! A cierpienie wcale nie uszlachetnia, powiedziałabym raczej, że wypacza charakter cierpiącego.
OdpowiedzUsuńO tak, wiele razy torturowani ludzie wyjawiali tajemnice, a w obawie przed bólem człowiek robił najgorsze rzeczy...
UsuńCierpienie, ból to wszystko czasami każdy doświadcza w swoim życiu. Czy ono uszlachetnia nie wiem. Każdy znosi to inaczej. Po prostu jest żal tych co cierpią. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCierpienie nie uszlachetnia cierpiącego, a w zmaganiach z chorobą każdy jest sam, mimo opieki bliskich, nie wezmą przecież na siebie naszego bólu...
UsuńZgadza się
OdpowiedzUsuńChyba każdy cierpiący się zgodzi...
UsuńCierpienie to okropna męka. Nie wiem jak można powiedzieć, że jest to komuś potrzebne. Również nie mogę się zgodzić z tym, że uszlachetnia, chyba że rodzice sami tak to odczuwali ? To już ich osobiste odczucia lub może tłumaczenie tej sytuacji. Na pewno, gdy choruje dziecko to w pewnym sensie chora jest cała rodzina. Inna jest sytuacja i całkiem inne podejście do życia.
OdpowiedzUsuńChyba tak jest, że choruje cała rodzina, nawet gdy ktoś dorosły umiera miesiącami i cierpi, to cierpi cała rodzina...
UsuńGloryfikacja cierpienia często idzie w parze z gloryfikacją poświęcania się. I jedno i drugie jest dla mnie nie do przyjęcia. Tak, ja też mówię 3x Nie w związku z cierpieniem.
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia Jotko Tobie i Twoim komentatorom:):)
Zdrowie fizyczne i psychiczne to wartość, której nie można przecenić, więc wzajemnie, Jaskółko:-)
UsuńWitaj, Jotko.
OdpowiedzUsuńNie odczytałam postu Karoliny jako pochwały cierpienia podszytej tandetną moralistyką:)
Raczej jako rodzaj hołdu złożonego cierpiącemu dziecku i jego najbliższym, którzy w obliczu nieuniknionego próbowali dostosować się do sytuacji.
Wydaje mi się, że "uczyć się od kogoś znoszenia własnych cierpień" nie jest tym samym, co "uczyć się od kogoś jak cierpieć". Pierwsze sygnalizuje, że można poszukiwać podpowiedzi, gdy samemu nie radzi się ze swoim, już istniejącym cierpieniem, drugie - istotnie, przez nieudolność sformułowania - może trącić kiepską reklamą cierpienia jako "produktu pożądanego":)
Też mówię "nie" gloryfikowaniu cierpienia.
Mówię również "nie" męce i bólowi w umieraniu, choć "lekka śmierć" nie przychodzi na życzenie.
Zamiast męczeństwu natomiast, mówię "nie" - zaprzaństwu:)
Pozdrawiam:)
Tandetna moralistyka niekoniecznie, ale w tym , jak i w poprzednich postach, choćby o cierpieniu świętych pobrzmiewa nuta tej gloryfikacji, ja w każdym razie nie chciałabym uczyć się jak cierpieć, ani jak znosić cierpienia, tym bardziej z godnością lub dla zasług w niebie.
UsuńNie rozumiem "zaprzaństwa" w tym kontekście, nawet sprawdziłam w SJP, ale nijak mi tu nie pasuje...
Męczeństwo to cierpienie w obronie własnych przekonań/ideałów.
UsuńZaprzaństwo jest tych-że przekonań/ideałów zaparciem się:)
I nie męczenników potępiałabym, lecz tych, którzy uznali, że za poglądy można obrazić, uwięzić lub zabić czyli - do cierpienia przywieść.
Zmuszanie do cierpień w imię idei, wiary, czegokolwiek, to zbrodnia.
UsuńGalileusz wybrał inaczej - "a jednak się kręci"- On wiedział, a prawda zawsze się obroni.
Piękny przykład męczeństwa:)
UsuńJotko, odnoszę wrażenie (może błędne), że męczeństwo wiążesz z wiarą i jakimś zewnętrznym przymusem. Nikt i nic (prócz jej własnych wierzeń w sensie religijnym l u b przekonań w sensie świeckim) nie zmusza takiej osoby do gotowości na ekstremalne kroki w obronie ideałów. To raczej sytuacja (prześladowania, dyskryminacja, itd.) wymusza na takiej osobie radykalne zachowania, czyniąc ją ("przy okazji") męczennikiem.
Uważam, że za tak rozumianą, tj.: dobrowolną obronę własnych przekonań należy się człowiekowi szacunek, a za zaparcie się tych przekonań w obliczu zagrożenia - współczucie. Nie, nie - potępienie, ale współczucie właśnie.
:)
Zapierają się ludzie z różnych pobudek, nie każdy opiera się torturom, szantażowi itd.
UsuńNie potępię więc i takich, nie znamy siebie, póki nie doświadczymy...
Mam tak samo.😥😓
OdpowiedzUsuńDomyślam się, pracujesz wśród cierpiących także...
UsuńCały świat posyłal pieniądze dla misji Matki Teresy z Kalkuty by pomóc chorym i umierającym I co ? Dostawali koce, odzież, jedzenie i picie, tylko nie środki przeciwbólowe. Bo Matka Teresa ich cierpienie ofiarowała Bogu, nie pytając, czy chcą umierać w nieprawdopodobnych mękach.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, to chore jest, aż się w człowieku gotuje...
UsuńZ tego, co wiem, teraz chorzy nie cierpią już bólu... środki przeciwbólowe nowej generacji pozwalają umierać godnie. Wystarczy aby lekarze i bliscy o to zadbali.
OdpowiedzUsuńOczywiście dotyczy to naszego kraju, nie mam orientacji jak jest gdzie indziej.
P.S. Nie czytałam posta, biegnę czytać...
Piszesz, jak powinno być...a jak jest to wiedzą pacjenci...
UsuńW ostatnim czasie umierała moja Przyjaciółka. Odeszła godnie, zadbali o to wszyscy, którzy mogli. Nie cierpiała z bólu fizycznego, choć to była ciężka choroba, w zasadzie nie dająca wygrywać...
UsuńNatomiast zgadzam się, jest różnie. Każdy przypadek, czas, miejsce, okoliczności są inne... i mogą mieć wpływ na ten aspekt...
Acha i jeszcze jedno. W przypadku szacunku dla człowieka, jego życia i zdrowia nie liczy się wiara czy niewierzenie. Liczy się ON-człowiek. I moje/ każdego człowieka/ a w szczególności medyków powinności względem bliźniego. Nie ma tutaj miejsca na zasłanianie się kurtyną jakąkolwiek, dogmatami, procedurami, czy jak je tam zwał. Za każdą decyzją kryje się człowiek-pamiętajmy!
UsuńTakie jest moje zdanie...
Z którym ja się zgadzam w zupełności:-)
UsuńPrzepisy i procedury są niczym wobec dobrej woli człowieka.
Katolicyzm w polskim wydaniu oparty jest głównie na bezkrytycznej i bezwarunkowej adoracji cierpienia. To jest nieludzkie.Tez mówię "nie", podpisuje sie pod twoimi słowami, pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńJa nazywam to torturami ciała i duszy...
UsuńDzięki za komentarz:-)
Uzupełnię Twój post swoim doświadczeniem. Gdy ważyły się moje losy podczas ujawnienia się nowotworu, musiałem oprócz terapii przejść przez serię skomplikowanych operacji, pozostawiających mnóstwo śladów po sobie. Byłem się w stanie regenerować, bo przydzielona mi anestezjolożka w ciągu kilku dni od pełnego powrotu świadomości dobrała i ustabilizowała mi leki przeciwbólowe, jednak do tego momentu, byłem całkowicie wyczerpany, bo ból przeszkadzał mi jeść i spać. Mało tego, ze snów budziły mnie narkotykowe koszmary (przez pierwsze dni byłem podpięty pod pompę morfiny). Wydawało mi się, że moje postępy są zerowe. Wszystko zmieniło się po ustabilizowaniu bólu. Oczywiście wiem, że wiele winy ponosiły świeże rany, ale o roli środków przeciwbólowych uświadomiła mnie historia z czasów, gdy postanowiono pomóc w odbudowie mojego szpiku. Dostałem stosowne zastrzyki i lekarz zakomunikował mi, że w razie bólu, powinienem przyjąć jakiś prosty lek (zdaje się, że na bazie ibuprofenu). Zignorowałem to i zapomniałem o tej informacji, byłem przekonany, że ból nie może być z tak błahego powodu zbyt silny. Myliłem się: Gorączka, bezsenność, brak apetytu, to wszystko były skutki uboczne bólu spowodowanego nagłym mnożeniem komórek szpiku. Zadzwoniłem po poradę i przypomniano mi o tym leku. Nadal nie wierzyłem, że takie gówienko może pomóc (miałem przecież za sobą końskie dawki morfiny i jej pochodnych), ale że nie dostaem żadnej innej pomocy, poszedłem do apteki i łyknąłem tabletkę. Po 15 minutach, jak ręką odjął.
OdpowiedzUsuńNa zakończenie uwaga: Nie wierzę w możliwość pokonania poważnej choroby, jeśli pacjent nie regeneruje się jedząc odpowiednie ilości posiłków i śpiąc odpowiednią ilość czasu. Przy mniej groźnych chorobach jest to możliwe, ale nie przy rozwiniętych nowotworach. Wszystko się może liczyć.
Twoje uwagi są tu bardzo cenne, ból zabiera radość życia i chęć zdrowienia nawet. Moja mama na krótko przed śmiercią(rak płuc)bała się nawet położyć do łóżka, bo ból mógł wrócić w każdej chwili...
UsuńStraszna drogę przeszedłeś, niewyobrażalnie ciężką!
Oczywiście podzielam Twoje zdanie, Jotko, już choćby z tego powodu, że nie widząc sensu w cierpieniu, nie można niczego dobrego o nim powiedzieć, no chyba, że akceptuje się bezsens ludzkiego życia. Oczywiście rozpatrując całą sprawę z pozycji kosmosu, to wszystko, co dzieje się na naszej planecie może mieć jakiś sens, ale gdzież mi do zrozumienia wszystkiego. Wydaje mi się, że chyba najmniej człowiek godzi się ze śmiercią i cierpieniem dziecka, które, prawdę powiedziawszy, nie zaznało jeszcze życia, a już cierpi, już umiera nie będąc niczemu winnym, a zatem dopatrywanie się jakiejś myśli w tym cierpieniu nie jest na rozum człowieka, a dywagacje na ten temat to nic innego jak nieudana próba pocieszenia się, że poprzez cierpienie i śmierć można coś osiągnąć. Ale z drugiej strony trzeba jednak docenić to, że człowiek obserwujący cierpienie innych osób, także tych najbliższych ma okazję zdobyć na przyszłe cierpienia innych osób. Są przykłady z życia, kiedy to po takim wstrząsie (bywa, że też wśród ludzi, którym udało umknąć spod kosy śmierci) stajemy się bardziej wrażliwi na nieszczęścia, które dotykają inne osoby. W tym sensie istnieje więc niejaki "pożytek" z cierpienia, co oczywiście nie oznacza, że istnieje prosta zależność - więcej cierpień - więcej wrażliwości, bo im więcej cierpienia i śmierci wokół nas, tym możemy stać się zobojętniali na zło. Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę na to, że często wydaje się nam, że lekarzom czy pielęgniarką łatwiej przychodzi "godzić się" (koniecznie w cudzysłowie) się cierpieniem pacjentów, ale wynika to, moim zdaniem, z faktu, że gdyby kumulowali swoje współczucie na każdej chorej i cierpiącej osobie, nie byliby w stanie podejmować racjonalnych, zgodnych ze sztuką medyczną decyzji.
OdpowiedzUsuńPodsumowując, kto w cierpieniu widzi bohaterstwo, w bólu, mękach i cierpieniu, także w śmierci - ukryty sens, to jest to może powabny temat dla literackich fikcji, ale w realnym żywocie jest to jego zakłamywanie...
Opowieści o heroizmie są może dobre na użytek literatury, do przedyskutowania, ale ktokolwiek zaznał cierpienia, nie pochwali żadnej jego odmiany.
UsuńMasz rację, ciągłe obcowanie z cierpieniem, śmiercią nieco zobojętnia, na co dowód w pandemii, tyle śmierci wokół, że nowe doniesienia nie robiły już takiego wrażenia, jak na początku ...
nie "ma okazję zdobyć" a "pozyskać wrażliwość wobec przyszłych cierpień innych osób"
OdpowiedzUsuńCóż, zgadzam się w 100%. Nie ma nic wzniosłego ani szlachetnego w cierpieniu, nigdy też nie znajdę w nim jakiegoś szczególnego sensu ani nie-doszukuję się bohaterstwa,choć przyznam że imponują mi ludzie którzy potrafią je znosić z godnością. Dla mnie to jest po prostu jedna z ułomności świata, której trzeba się z pomocą dobrodziejstw nauki pozbyć.
OdpowiedzUsuńWidywałam osoby chore na raka, próbowały zachować godność do pewnego momentu...
UsuńWiesz jakie mam zapatrywania na cierpienie. Podobne. Jestem w stanie dużo bólu znieść, bo trudne dzieciństwo mnie tego nauczyło. Nazywam to doświadczeniem, ale to nie znaczy, że uważam to za niezbędne do nauki bycia dobrym, wrażliwym człowiekiem. Można inaczej.
OdpowiedzUsuńTrafiłam kiedyś do Karoliny, ale nie wytrzymałam długo właśnie z powodu gloryfikowania postaw cierpiętniczych. No cóż, nasz katolicyzm tak ma.
Być może dlatego tak bardzo potrzebuję wolności w decyzjach moich. Jak żyć, co myśleć, co sobie wstrzykiwać, zrobić aborcję czy nie, dokonać eutanazji czy nie? To podstawowe wolności i prawa do samostanowienia każdego z nas, nie oddawajmy tego za złudne poczucie bezpieczeństwa...
Sama nigdy nie potrafiłam zachwycać się heroizmem cierpienia, co w tym pięknego?
UsuńTe wszystkie akcje pomocowe w świetle kamer - pokażcie jak długo to działa... nikt nie słucha matek, którym brak sił na opiekowanie się dzieckiem roślinką, a tak łatwo piętnować prośby o eutanazję...
Ludziom, którym się coś daje, łatwiej potem nimi sterować, wmawiać prawdy, zabierać po kawałku, nie zauważą więcej ponad czubek własnego nosa. Nie ma uszlachetniającego cierpienia, nie ma majestatu śmierci, to są powtarzane banały ludzi, którzy nie mają o tym pojęcia.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że masz rację... majestatu śmierci, zwłaszcza w męczarniach także nie widzę.
UsuńJotuś, podpisuję się pod każdym Twoim słowem.
OdpowiedzUsuńAniu, uściski serdeczne:-)
UsuńZgadzam się ze wszystkim, co napisałaś.
OdpowiedzUsuńTo dodaje otuchy, naprawdę!
UsuńZgadzam się również i ja z Twoim trzy razy nie, zwłaszcza że jest tyle innych rzeczy wartych gloryfikowania.
OdpowiedzUsuńPrawda? choćby sukcesy w medycynie i rehabilitacji!
UsuńCzytam bloga z wielkim zainteresowaniem. Nigdy nie komentowałam. Tym razem zdecydowałam się żeby poprzeć Twoje 3xNIE. Największym cierpieniem jest patrzeć na umierające dziecko i to na pewno nie jest bohaterstwo tylko niewyobrażalna trauma.Ela D.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystko w takim razie, pozdrawiam i zapraszam!
UsuńNie chcę zagłębiać się w dyskusję bo dla mnie każda śmierć jest bezsensowna. Obserwowałam powolne odchodzenie mojego Taty i myślę, że czas który miałam na to, żeby się pogodzić z tym co nieuchronne pozwolił mi przejść przez to bardziej płynnym krokiem. I jakkolwiek to zabrzmi to patrzenie na to jak Go tracimy każdego dnia było dużo gorsze niż sam moment Jego śmierci. Bo miesiące ją poprzedzające uświadamiały nam każdego dnia, że szczęśliwego zakończenia nie będzie. I też nie zgadzam się z tym, że długa choroba i cierpienie zasługują na jakieś wyróżnienie. Ale nie wiem co jest gorsze, patrzenie na to jak umiera dziecko czy cios jaki otrzymują rodzice kiedy dziecko nie wraca z podwórka do domu bo padło ofiarą pedofila. Cierpienie nie jest bohaterstwem, jest ciężką walką o kolejny dzień i kolejny oddech, próbą walki o normalne życie chociaż normalnie żyć się nie da kiedy los podciął skrzydła... Nie można porównywać cierpień, każdy człowiek ma przecież własną skalę...
OdpowiedzUsuńNa żadną śmierć nie można się przygotować, ani nagłą, ani na skutek choroby, a tym bardziej na cierpienie i śmierć dziecka.
UsuńI masz rację, każdy ma swój próg bólu i granicę, za którą cierpienia nie da się wytrzymać...
Trudny temat, ale nie da się nie zgodzić z tymi słowami.
OdpowiedzUsuńTrudny, jak i życie...
UsuńNawet nie wiesz, jak bardzo się z Tobą zgadzam Jotko!!! Dokładnie tam, trzy razy nie dla uzasadniania znoszenia cierpienia. Ja sama wolałabym mieć możliwość podjęcia autonomicznej decyzji o eutanazji. Koniec - kropka!
OdpowiedzUsuńObawiam się, że u nas nie zatwierdzą takiego prawa, choć niby mamy państwo świeckie...
UsuńJa myślę, że cierpiącego nikt nie jest w stanie zrozumieć, mimo starań. Ból to coś okropnego i patrzenie jak ktoś cierpi to męka. Właściwie męczą się obie strony. I ja im osobiście współczuję. Sytuacje, w których jest się bezradnym, nic nie można zrobić dla kogoś kogo się kocha to coś nie do zniesienia, a jednak trzeba w tym trwać i czekać albo na lek, albo na pieniądze albo na koniec...
OdpowiedzUsuńWiele osób przyznaje, że gdy zna się wyrok, to oczekiwanie jest nawet gorsze od końca ...
UsuńZgadzam się... Bardzo mądry post...
OdpowiedzUsuńTo takie przemyślenia na gorąco, w emocjach:-)
UsuńPrzepraszam, nie chciałam aby ten post ktoś odniósł jako gloryfikację cierpienia(może niewłaściwie dobrałam tytuł). Bardziej mi chodziło tutaj o napisanie kilku słów o anonimowym dla wszystkich(a na pewno dla większości) chłopcu, o jego chorobie oraz odejściu. Może za bardzo emocjonalnie do tego podeszłam? Pozdrawiam i dziękuję za ten post :)
OdpowiedzUsuńKarolinko, nie powinnaś przepraszać, absolutnie. Napisałaś jak czułaś, ja pozwoliłam się nie zgodzić, obie mamy do tego prawo.
UsuńTwój komentarz świadczy o tym, że można się różnić, ale nie kłócić czy obrażać.
Wszystkiego dobrego:-)
zgadzam się z Tobą, chociaż wiem, że cierpienie jest udziałem każdego istnienia, jest wpisane w nasze życie. I rożne są rodzaje cierpienia, niekiedy "szyte na miarę", inne bezmierne. Cierpiący zasługują na pomoc i szacunek. Siłą rzeczy pomoc jest ograniczona, najczęściej pozostajemy bezsilni.Można krzyczeć: nie zgadzam się na twoje, moje cierpienie, ale to tylko krzyk.
OdpowiedzUsuńNasza zgoda czy niezgoda nie ulży nikomu i bólu nie zabierze, niestety...
UsuńJa również nie widzę sensu w cierpieniu. Ono odczłowiecza. Odbiera nadzieję i sens istnienia. Są wszak takie bóle, że człowiek wolałby nie żyć, niż ich doświadczać.Dlatego też zdarza się, iż cierpiacy, póki mogą, póki maja na to siłę, zawczasu obierają sobie zycie, majac pewnosć, że będzie tylko gorzej. Rozumiem to. Prawem każdego człweieka powinna być możliwosc zakończenia bezsensownej męki.
OdpowiedzUsuńAle rozumiem też, że cierpiacy staraja sie dorobic jakas ideologie do swojego cierpienia, gdyz przeraża ich bezsenst takiego koszmarnego stanu. A człowiek pragnie we wszystkim doszukiwać się jakiegoś sensu, przesłania, wagi. Trudno przyznać siedo tego, że nasze cierpienie jest niczym dla swiata. Ze przed nami cierpiało wielu i wielu jeszcze będzie cierpieć a nikogo od tego sie nie zbawi ani przed niczym nie uratuje.
Być może tak jest, ja nie widzę sensu w swoich migrenach, w dodatku towarzyszy mi ciągły lęk, bo nie wiem, kiedy mnie dopadnie i czy to jeszcze migrena czy inne świństwo, równie wredne...
UsuńCierpienie ma tysiąc twarzy i czy się to podoba czy nie jest nieodłączną dolą człowieka. „Śmierć – cierpienie – wina” to taka triada, która towarzyszy nam ludziom w podróży, którą życiem zwą. I choć to trudne to jednak trzeba to zaakceptować. Myślę ,że nikt przy zdrowych zmysłach nie gloryfikuje cierpienia. I mam wrażenie, że wpis niejakiej Karoliny ,który stał się przyczynkiem tej zagorzałej dyskusji został źle zinterpretowany. Intencje tej Pani zostały wypaczone z powodu braku zrozumienia. Dobrze jest pamiętać, że empatii potrzebują nie tylko sami cierpiący, ale i ci ,którzy są bliskimi świadkami tego cierpienia, ci którzy potem zostają nie do końca umiejąc sobie poradzić z tym czego byli świadkami... i cierpią.
OdpowiedzUsuńNo niestety zdarza się gloryfikacja cierpienia, o czym na pewno wiesz, nie wiem czy te osoby są przy zdrowych zmysłach, nie mnie oceniać...
UsuńJeśli wpis został źle zinterpretowany, to może przekaz był niejasno sformułowany?
To jest tak smutne i tak okropnie prawdziwe, że nie wiem co jeszcze mogłabym dodać. Cierpienie to koszmar, choroba nie ma w sobie nic atrakcyjnego, choć niektórzy filmowcy i pisarze tak to przedstawiają...
OdpowiedzUsuńW filmach wszystko wygląda inaczej, nawet banalne sprawy czy starość, w życiu jest realne życie...
UsuńPięknie się z Karolinką różnicie...;o)
OdpowiedzUsuńSkoro tak mówisz...
UsuńZ zamieszczonym obrazkiem zgadzam się w 100%. Obserwowanie jak bliska nam osoba cierpi i tak naprawdę nie można w żaden sposób pomóc jest czymś okropnym zwłaszcza dla osoby, która cierpi. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTa bezsilność jest strasznie dołująca, a wypada wspierać, niełatwe zadanie...
UsuńCierpienie nie ma sensu. Zgadzam się z Tobą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dlatego szukamy sposobów by nie cierpieć.
UsuńZgadzam się. Cierpienie odziera nas z godności co najwyżej, ale czy uszlachetnia? Nie mam takiego odczucia.
OdpowiedzUsuńJa także nie, ani w swoim przypadku, ani w obserwowanych...
Usuńtak się składa, że choruje na niewyleczalną chorobę i mam też inne kłopoty ze zdrowiem, chociażby chore nogi.
OdpowiedzUsuńtak to kosztowało bardzo dużo bólu, ale z czasem trzeba było się pogodzić i mimo że jest tragicznie, to można życ szczęśliwie, tylko z pewnymi ograniczeniami.
pozdrawiam
Oczywiście, że można, mimo wszystko, ale czy mimo wszystko lub na przekór to pełnia szczęścia?
UsuńNa pewno nie jest to powód do gloryfikacji cierpienia...
Bardzo współczuje umierającym cierpiącym dzieciom i ich rodzicom, że muszą patrzec na to straszne cierpienie. To niewyobrażalne!
OdpowiedzUsuńNieludzkie wręcz, nie życzę nikomu!
Usuń