Skończyłam niedawno książkę Eleny Ferrante CÓRKA i choć jest to pozycja bardzo zachwalana, jakoś nie wzbudziła we mnie zachwytu na tyle, by chcieć sięgnąć po inne książki tej autorki.
Dlaczego więc o niej wspominam?
Z powodu problemu poruszanego w tej książce.
Bohaterka, mając dorosłe już córki wspomina epizod ze swego życia, kiedy to "porzuciła" na trzy lata swoje dzieci, zostawiając je z ojcem i zniknęła, by realizować się jako kobieta, naukowiec, człowiek po prostu. By przekonać się czy oprócz bycia matką i żoną potrafi w życiu jeszcze czegoś dokonać.
Córki miały wtedy kilka lat, a mąż wpadł w panikę, bo dziewczynki były bardzo małe i sam także robił karierę.
Ciekawe, że gdy w podobny sposób postąpi mężczyzna nikt się temu nie dziwi, bo taka jest kolej rzeczy, to kobieta poświęca wszystko dla ratowania ogniska domowego i wspierania męża.
Gdy ojciec zostaje sam z dziećmi to wychwalany jest pod niebiosa, że tak sobie świetnie poradził, a przecież sami nazywamy siebie RODZICAMI, więc udział w rodzicielstwie i odpowiedzialność powinny być jednakowe lub przynajmniej podzielone za porozumieniem stron.
Czy nie zdarzyło się Wam nigdy, moje drogie panie, że chciałyście rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego i posmakować wolności przynajmniej od macierzyństwa?
Nie chodzi tu o depresję poporodową, ale o zwyczajne zmęczenie materiału, gdy jest się zawsze do dyspozycji o każdej porze i na każdą okoliczność?
Macierzyństwo to piękna sprawa, sama tego nie wiedziałam, póki nie zostałam matką, ale być może nie miałam piątki dzieci tylko dlatego, że nie chciałam być TYLKO matką, a oddanie siebie bez reszty gromadce dzieci wykraczało poza moje możliwości. To wiedziałam już po urodzeniu jedynaka.
I nie o ciąże czy porody tu chodzi. Moja koleżanka, której mama urodziła piątkę dzieci mawiała, że dla jej mamy najtrudniej było wysłuchać i zaspokoić potrzeby całej gromadki, ubrać i nakarmić to nie wszystko.
Podziwiam rodziny wielodzietne, które emanują ciepłem , a rodzice potrafią pogodzić pracę z wychowaniem, wpajają określone wartości i zawsze są pogodni...ale czy naprawdę ZAWSZE i czy kosztem sprawiedliwego podziału ról?
Obserwuję kobiety, które w pielęgnowaniu ogniska domowego znalazły cel życia ,ale zastanawiam się, czy nigdy nie chciały wakacji od macierzyństwa...
A wszystko się rozbija o to ,że wszyscy chcą wolności , praw i myślą tylko o sobie. Dotyczy to kobiet i mężczyzn.
OdpowiedzUsuńNikt nie docenia działa w grupie , czyli rodzina wielopokoleniowa , gdzie role były podzielone i wszyscy razem współpracowali i nikt nie był obciążony ponad miarę.
W pracy liczy się zespół a dlaczego nie w rodzinie ??
Wmówiona nam ,że powinniśmy żyć osobno starsze i młodsze pokolenie , bo tak jest lepiej , a guzik prawda delikatnie mówiąc...
Nikt nie uczy jak współpracować w rodzinie :-)
Potem są takie efekty.
Młodym wmawia się ,że teściowie są źli , a teściów nikt nie nauczył jak współpracować z młodymi.
Kobieta chce robić karierę , ale obowiązki ciągną w dół, mężczyzna chce robić karierę, robi , ale kosztem kobiety lub nie robi...
Zespół, tylko zespół wygrywa w dzisiejszym świecie i w przeszłości też tak było :-)
Rodziny wielopokoleniowe to jeszcze inny temat, dziś babcie i teściowe coraz młodsze, często dopiero na emeryturze chcą się realizować, nie każda marzy o poświęceniu się wnukom.
UsuńCzyżby kobiety były zbyt ambitne?
O, sorry , długie wyszło :-)))
OdpowiedzUsuńIm dłuższe, tym ciekawsza wymiana poglądów:-)
UsuńSprawa, Jotko, jest bardziej skomplikowana. Myślę o naszej mentalności. Gdy matka porzuci dzieci, to fakt, otoczenie zachwyca się ojcem, ale kiedy sprawa o opiekę staje przed sądem, to rzadko wygrywa ją ojciec, jakakolwiek by była matka i tak na starcie ma fory. Chociaż powoli się to zaczyna zmieniać.
OdpowiedzUsuńRelację z dorosłymi dziećmi najlepiej obrazują dwa porzekadła:
"małe dzieci, mały kłopot; duże dzieci, duży kłopot"
i śląskie: "małe dziecko nasro ci na klin (kolana), a duże na gowa (głowa)"
Można spokojnie żyć własnym życiem jako matka dorosłych dzieci, dopóki nasze potomstwo nie spotyka żadna krzywda i nie jest w kłopotach. Jeśli dziecku coś grozi, to bez względu na wiek dziecka, trudno pozostać obojętnym, choć zdrowy dystans mimo wszystko jest wskazany.
Matka nigdy chyba nie pozostaje obojętna (ojciec często także), dlatego zdarzają sie konflikty międzypokoleniowe. Warto, jak mówisz, zachować zdrowy dystans.
UsuńZawsze zaciekle walczę z tym porzekadłem, bo to jest czysta nieprawda! Małe dziecko to potworny kłopot, a im starsze i bardziej samodzielne, to tym fajniejsze i tym mnie kłopotliwe!
UsuńCo człowiek to inna koncepcja:-)
UsuńPorzekadło nie wzięło się znikąd. Nie wszystkie dorosłe dzieci sprawiają problemy, podobnie, jak małe, ale jak już sprawiają, to u tych dorosłych są to naprawdę trudne sprawy.
UsuńZwłaszcza, że te kłopoty dorosłych dzieci rodzice odbierają jako swoją porażkę, jako dowód, że byli złymi rodzicami.
UsuńWiem, że jest rożnie. Tylko że ja mam takie a nie inne doświadczenia. Budzenie po nocach, niesamodzielność dziecka, uwiązanie matki - to były dla mnie rzeczy nie do przejścia. A potem było już tylko coraz lepiej i lepiej, od czasu gimnazjum to już po prostu sielanka.
UsuńTo prawda, a przecież od pewnego wieku dziecka trudno już mówić o odpowiedzialności kogokolwiek, poza dorosłym dzieckiem:-)
UsuńNa końcu i tak osądzą rodziców :(
UsuńZ tym się też nie zgadzam, powinno sie zamieszczać ogłoszenie: za długi i głupie pomysły moich dzieci nie odpowiadam:-)
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńNie chcę sie powtarzać, więc tylko podpiszę się pod komentarzem Krystyny.
W rodzinie wielopokoleniowej można nawet robić karierę zawodową i to bez uszczerbku dla dzieci. Zarówno mama, jak i tata mogą sobie pozwolić na "konferencje naukowe", a dzieci od maleńkiego przebywające z babcią i dziadkiem oraz prabacią, nawet nie odczuja chwilowej nieobecności rodziców. Do dziś wspaniale wspominam, jak zbieraliśmy kwiaty na łące i robiliśmy z babcią transparent na powitanie mamy, która wracała z 5-dniowego kursu w innym mieście. Tato ten transoarent zawieszał, a dziadek dyrygował: prosto! krzywo! wyżej! niżej! To były wspaniałe czasy.
Pozdrawiam serdecznie.
Z tym różnie bywa, ja chętnie spędzałam wakacje całe u dziadków, ale mój syn nie spał u dziadków ani jednej nocy,choć bardzo ich kochał nie i już:-)
UsuńDziadkowie dziś często też pracują i podróżują...lub chorują :-(
Ja miałam na myśli życie pod jednym dachem w wielopokoleniowej rodzinie, a nie o zawożeniu dzieci na wakacje do dziadków.
UsuńWychowałam się, mieszkając z drugimi dziadkami, moja mama pracowała w innym mieście dość długo, widywałyśmy się raz w miesiącu, ale babcia to nie to samo co mama. Czasami dziecko ma rozdwojenie jaźni i dwa systemy wychowawcze...
UsuńDo tego niestety dochodzi jeszcze kwestia odpowiedzialności, którą kobieta ma inaczej zainstalowaną i stereotypowo inaczej ją się postrzega. Mężczyzny odpowiedzialność to stereotypowe przynoszenie pieniędzy do domu, kobiety - zadbanie o dzieci. I nie ważna jak bardzo chciałaby się realizować zawodowo, ten stereotyp ciągle jeszcze ma się u nas bardzo dobrze. Stąd jej nie wolno odejść, jemu wolno awansować. Ona ma być w domu, dla dzieci i ich właściwego rozwoju, a brak mężczyzny tłumaczy się "bo tatuś ciężko pracuje, żeby Wam niczego nie zabrakło".
OdpowiedzUsuńTo prawda, w dodatku zdarza się, że mąż po zrobieniu kariery znajduje sobie bardziej odpowiednią żonę...
UsuńWitam pięknie:-)
Nie czytałam tej książki, tylko "czteroksiąg" tej pisarki i bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńWątek pozycji kobiety w społeczeństwie i tam występuje, sądzę, że jest to wątek autobiograficzny.
Czasami mam wrażenie, że ktoś nam bardzo mocno zakodował w genach pozycję społeczną kobiet , opartą głównie na naszej biologii.
Miłego;)
Cóż chcesz - tradycja.
UsuńAutorka pisze pod pseudonimem i podobno jej książki mają wiele elementów autobiograficznych.
Ech, bardzo trudny temat. Sama nie umiałabym tak, nie potrafiła...Przyznam się, że gdzieś w głębi serca oceniałabym matkę, która tak zrobiła, ale...ojca też, choć u nas to podobno norma i ludzie to akceptują. Nie miałabym jednak na tyle tupetu, by głośno negować kogoś wybory. Książka godna uwagi, ze względu na temat zwłaszcza
OdpowiedzUsuńTo tak jak z aborcją, ja też bym tak nie zrobiła, ale potrafię zrozumieć wybór innej kobiety.
UsuńAsiu napiszę szczerze :tak. Kocham moje dzieci i dla nich jestem w Anglii i powiem Ci szczerze, kochają mnie i szanują to, że im pomogłam, ale ...uważają, że tak powinno być, że matka musi pomóc dorosłym dzieciom. Kiedy córka miała iść na studia postanowiłam przyjechać tu, żeby móc opłacić pokój i inne rzeczy na studiach, to trochę wychodzi. Mieszkamy w małym miasteczku, najbliższy uniwersytet jest kół 100 km czyli musi być stancja, wyżywienie tam, dojazd i inne sprawy i tak siedzę na walizkach tu. Plan już prawie zrealizowany, bo syn za dwa miesiące otrzymuję tytuł magistra, już zdobył inżyniera. Córka skończyła prawo przed synem. Teraz zostaje problem ja, bo nigdzie mnie nie ma. Jedenaście lat to długo, w Polsce nie będzie dla mnie pracy tu jest ciężka. Zostaje przetrzymać do polskiej emerytury czyli 4 lata, bo 20 lat pracowałam w Polsce.Asiu jak zwykle interesujący post, uściski.
OdpowiedzUsuńGratuluję w takim razie i żywię nadzieję, że nasze dzieci doceniają, to co dostały od rodziców( nie tylko materialnie) :-)
UsuńMoi rodzice mając dwoje dzieci, pracowali naukowo, robili takież stopnie i jakoś nie było z tym większego problemu. Wszystko zależy od organizacji życia i chęci:)
OdpowiedzUsuńOczywiście, ale także od kondycji psychicznej. Decydując się na rodzicielstwo nie wiemy czy podołamy...a różnie z tym bywa.
UsuńNa tyle dzieci, które uczyłam, znałam tylko dwie rodziny, gdy po śmierci żony, mąż sam wychowywał dzieci i nawet sprawnie mu to szło.
OdpowiedzUsuńJedynie po zachowaniu dzieci widziałam, jak bardzo brakuje im matki. Dorosły siódmoklasista tylko czekał na to, abym na przerwie z nim porozmawiała, jego młodsza siostra, gdy tylko nadarzyła się okazja, przytulała się do mnie. Jednak matki nikt nie zastąpi.
Może gdybym miała pięcioro własnych dzieci, marzyłabym o ucieczce z domu, ale przy dwojgu dawałam sobie radę, tym bardziej, że maż mi pomagał.
Pozdrawiam.
Mężowie bywają bardzo pomocni, na szczęście:-)
UsuńObserwuję także tęsknotę dzieci za ojcem, a ostatnio w ogóle brak stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa, zbyt wiele jest patologii w rodzinach, a dzieci za to płacą...
Książki nie czytałam,nawet nie słyszałam o tej autorce.Asiu jednak spotkałam się z sytuacjami gdy jakaś powieść jest chwalona,same achy i ochy a ja czytając zastanawiam się ,czyżbym była jakaś dziwna,że się nie zachwycam. To są te nasze gusta i guściki.Mam czwórkę dzieci.Fakt ,że gdy były male czasami miałam dość "dziecięcego hałasu" ale jeżeli jakieś myśli pojawiały się o ucieczce z domu to czysto...teoretyczne.Oj teraz niekiedy chciałabym aby wróciły te odgłosy....Asiu i znów -tym razem dzięki książce-poruszyłaś temat ważny i poważny zarazem.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOj, teraz tez czasami chętnie wzięłabym na ręce mojego wielkoluda, moze czas na wnuki?
UsuńTemat w książce ważny, tylko sposób przedstawienia jakoś mnie nie porwał.
Asiu muszę dodać od siebie, marzenie życia pokoleniowego: tak jeśli rozumiemy się i mamy podobne problemy. Nikt nie bierze pod uwagę charakterów. Bardzo kocham moją mamę i cieszę się, że ją mam, ale ona jest pedantką, całe życie kręci się wokół sprzątania i nic na to nie można poradzić. Nie tylko wymaga idealnego porządku od siebie, ale wymaga od wszystkich członków rodziny, od mamy wszyscy pouciekaliby jeśli mieliby razem mieszkać. Pamiętam jak wyprowadzałam się to z jednej strony żal z drugiej radość, nareszcie trochę czasu '' zwykłe życie. Do dzisiaj ludzie żyją pokoleniowo jeśli potrafią być razem. Rozłom nastąpił jak zmieniły się zasady, czyli nie zawsze było dobrze. Moja mama też mówi, że kiedyś żyło się pokoleniami i już widzę jak co tydzień myję okna, w całym domu, bo trochę deszcz przybrudził. Do dzisiaj taka jest i jest typem rządzącym czyli masz słuchać, bo zawsze ma racje, jak nie ma to patrz wyżej czyli zawsze ma racje. Jeśli powiesz, że nie to obraża się, jest chora i cały tydzień masz z głowy:)
OdpowiedzUsuńJolu, wyjęłaś mi to z głowy. Ja też bardzo kochałam moich rodziców(właściwie tato jeszcze żyje) ale po wyjściu za mąż wolałam mieszkać sama z moją rodziną. Mieszkałam z rodzicami i mężem 6 lat i wystarczy...może dziwna jestem, ale cóż.
UsuńTak się zastanawiam... Gdybym był matką np. piątki dzieci... Czy chciałbym żeby jeszcze cały czas siedział mi na karku mąż? Mąż, który nawet wody nie potrafi zagotować?
OdpowiedzUsuńTo trzeba męża sobie wychować, jeśli teściowa nie potrafiła...
UsuńJeszcze nigdy w żadnej rodzinie nie zaobserwowałam sprawiedliwego podziału ról.
OdpowiedzUsuńSprawiedliwie nie znaczy po równo:-)
UsuńZe mną było podobnie. Uwielbiam moją córkę, rozumiemy się w lot i najczęściej bez słów, ale macierzyństwo przez pierwsze lata tak dało mi popalić, że wolałabym się dać zarżnąć niż drugi raz zapłodnić. Nie nadaję się na matkę-Polkę! Co nie znaczy, że byłabym zdolna do porzucenia dziecka. Owszem, miewałam bezdzietne weekendy przy różnych okazjach, ale to nie to samo. Moja przyjaciółka Tobołkowa wyszła drugi raz za mą za mężczyznę, który został zostawiony z dwójką maleńkich dzieci. W dzień zastępował im matkę, po nocach pracował, a spała z nimi opiekunka. Żona poleciała za jakimś Murzynem czy Arabem, "bo jej się znudziło" i "potrzebowała odmiany". Wróciła znienacka, gdy dzieci były dorosłe. Zapukała do drzwi i zapytała, czy znajdzie się dla niej miejsce. Co odpowiedziała cała trójka, nietrudno zgadnąć.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co trzeba mieć w sobie - mnie by chyba serce pękło, gdybym miała się dobrowolnie wyrzec kontaktu z moim dzieckiem. Nie wyobrażam sobie tego. Jesteśmy bardzo ze sobą związane.
Kiedyś zostawiłam mojego syna z mężem na 4 dni, pojechałam na wycieczkę z pracy. Nie powtórzyłam tego więcej, także ze względu na siebie...
UsuńU mnie to nie było jakimś problemem. Po śmierci Teściowej nie chciałam jeździć do tamtego domu i oglądać tych, co zostali przy życiu, ale Eks brał dziecko i jechał. I bardzo dobrze, tam jest jej dziadek, ciotka, kuzyni. A gdy ja wyjeżdżałam, też bez problemu z nim zostawała, a potem z moimi rodzicami.
UsuńMój syn był nietypowy, z dziadkami chętnie jeździł na działkę, zostawał u nich gdy z mężem mieliśmy zebrania, ale na noc nie chciał, jedno z nas musiało być przy nim...
UsuńMoja zaś była o tyle nietypowa, że najchętniej zostawała sama w domu, na noc też. Tę nietypowość odziedziczyła po mnie, to akurat jest jasne jak słońce. Pierwszy raz została sama w domu mając 13 lat, bo uparła się, że nie będzie mieszkać przez kilka dni u dziadków. Meldowała się tylko u nich na obiad, a wieczorem telefonicznie, do tego na wieczór przychodził Eks i dopilnowywał, żeby pozamykała drzwi itp. A ona i tak zgrzytała zębami na tę "niewolę", bo chciała być zupełnie samodzielna.
UsuńNo i fajnie, czasami jako rodzice jesteśmy nadopiekuńczy, pamiętam list, jaki napisał mój brat do rodziców, bo tylko tak się ośmielił domagać o poważniejsze traktowanie...
UsuńNikt nie kazał być rodzicem - nie przyszli nocą i nie podrzucili dziecka. Podjęło się tą decyzję w pewnej świadomości we dwójkę. Oczywiście, że to najtrudniejsza rola życiowa - bycie matką. I są takie chwile kiedy mam ochotę zamknąć drzwi za sobą i nie wracać. Ale nie robię tego. Bo od mojego widzimisię ważniejsze jest zbudowanie fundamentów w dziecku. Samorealizacja jest ważna i czasem zmęczenie dogina do ziemi. Bywa zniechęcenie lub niemoc - zwłaszcza kiedy dziecko jest niezwykłe (w jednym z blogów było takie piękne porównanie do podróży do Włoch - dziecko zdrowe, lub do Holandii - dziecko z Downem, ja podróżuję w jeszcze inne rejony świata). Ale czy to może być powodom stwierdzenia - pobawię się teraz w karierę bo chwilowo rodzina mnie zmęczyła... Rodzina pokoleniowa to nauka kompromisów - czasem niemożliwych do osiągnięcia.
OdpowiedzUsuńNie umiałabym zostawić kilkuletniego dziecka i nie rozumiem takich kobiet, które to robią. Nie potępiam, ale nie potrafię zrozumieć.
No właśnie, może powinny obowiązywać jakieś badania, jak dla kierowców, kto może , a kto nie powinien mieć dzieci?
UsuńW końcu sami tego nie wiemy, prawda? czasami okazuje się przecież, że najwięcej dzieci miewają pary, które z życiem sobie nie radzą, a co dopiero z wychowaniem gromadki...
A w jaki sposób zbadać kto się nadaje a kto nie? Testy na rodzicielstwo - przykładowo w przypadku par adopcyjnych - są niezmiernie skomplikowane i trzeba przejść całą drabinkę weryfikacji, a i tak często się okazuje, że potem rodzice nie umieją sobie poradzić.
UsuńDziecko trzeba kochać po prostu. Znam wielodzietne rodziny, które świetnie funkcjonują i znam rodziny z jedynakami, którzy gubią się w sobie bo rodzice zajęci są pracą. Nie ma reguł. Rodzicielstwo to pełen etat w całodobowym wymiarze.
Mam trudne doświadczenia z moją córeczką i mam fantastyczne. Żadnego z nich nie chciałabym wykreślić. Ani zamienić.
Dziecko zawsze coś zabiera, ale zawsze coś daje - o wiele więcej niż można wyrazić słowami.
Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo - ale to nie powód by porzucać. I jak powiedziałam nigdy nie zrozumiem takich rodziców.
U mnie też o porzuceniu nie było mowy, ale nie chciałam iść na urlop wychowawczy na przykład. Może też dlatego, że nasza sytuacja materialna była kiepska, a urlop był bezpłatny.
UsuńPoza tym szczęśliwa matka, to podobno szczęśliwe dziecko.
Decyzja o rezygnacji z urlopu czy praca zawodowa to etapy życia. Decydując się na dziecko nikt nie zamyka się tylko w jego świecie - równowaga jest wszędzie wskazana. A pozostawienie rodziny bez własnej osoby na kilka dni to odpoczynek czasem niezbędny dla własnego komfortu - bo tak jak mówisz szczęście dziecka jest zależne również od szczęścia matki.
UsuńJa to wiem, ale są osoby, które posyłanie dzieci do żłobka czy przedszkola uważają za niewłaściwe...
UsuńHyhyhy mnie bycie ciocią przerasta, macierzyństwo to musi być kosmos. Wolę Lunę :D
OdpowiedzUsuńRozumiem zmęczenie materiału, rozumiem chęć ucieczki, rozumiem potrzebę realizacji siebie, ale nie rozumiem porzucenia dziecka. Sądzę, że jeżeli ktoś już się zdecyduje na progeniturę to musi przewartościować swoje potrzeby inaczej nie powinien zostawać rodzicem.
W teorii wszystko wygląda prosto, gorzej z życiem realnym, o czym często donoszą media...
UsuńSwoje macierzyństwo wspominam z rozrzewnieniem, byłam szczęśliwa. Nim dostałam własne m3 to mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem, było mi bardzo wygodnie. Choć na 90m mieszkało nas ośmioro i nasz mały syn. Wszyscy opiekowali się pierwszym wnukiem i pierwszym siostrzeńcem. Wszyscy pracowali, mąż studiował, ale dzięki pomocy rodziny miałam sporo czasu dla siebie. Po 9 latach urodziła nam się córka. Mieszkaliśmy już sami. I wtedy czułam się zmęczona, Pewnie nie raz ucieczka do mamy była moim marzeniem. Mąż pomagał, ale bardzo dużo pracował, chwilami byłam zdana na siebie. Na pewno nigdy nie zostawiłabym małych dzieci. Były służbowe ucieczki na kilka dni, a dzieci z babciami i wszyscy byli szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńMoże byłam mało ambitna? Może dziś młode kobiety mają przerost ambicji?
Autorki wspomnianej przez Ciebie nie znam. Może nadrobię zaległości.
Pozdrawiam serdecznie.
Czasy się zmieniają i ludzie także, trudno przewidzieć, jak wyglądałoby nasze macierzyństwo dzisiaj...w każdym razie ja nie nadawałbym się chyba na samotną matkę.
UsuńWitaj, Jotko.
OdpowiedzUsuńChyba jakaś nietypowa jestem, bo nigdy nie czułam "presji macierzyństwa":) Może to też kwestia organizacji? A może - wychowania? Trudno mi powiedzieć...
Natomiast jedno wiem na pewno - nigdy nie obarczałabym takimi obowiązkami dziadków. Z bardzo prostego powodu - oni już swoje dzieci wychowali:)
Pozdrawiam:)
Ja tej presji też nie czułam, ale byłam szczęśliwa gdy urodziłam syna, wprawdzie późno...
UsuńZ pomocy moich rodziców korzystałam rzadko, chociaż chętnie pomagali.
W sumie wizja wielopokoleniowej rodziny bardzo mi się podoba. Pod warunkiem, że nie mieszka się w M3.
OdpowiedzUsuńJa wychowywałam się z dziadkami w M3, jako dziecko nie rozmyślałam nad tym, ale jako nastolatka, to już inna sprawa...
UsuńPisząc myślałam o M2, by nadać mojej wypowiedzi skrajna postać. Ale i M3 to za mało. Dziadkowie, ich dzieci, dzieci ich dzieci. W dzieciństwie mieszkaliśmy trzypokoleniowo w pokoju z kuchnią. Były w miarę możliwości powydzielane przestrzenie i jakoś było. My dzieci bynajmniej nie cierpieliśmy, ale z dorosłym było trudniej.
UsuńTrudno w takich warunkach zachować intymność...
UsuńZe swojej strony mogę jedynie zapisać, że obserwuje się ciągłe zmiany modelu rodziny, stąd też podział ról w rodzinie zmienia się także. Dla mnie najciekawszym odkryciem były chyba rodziny imigrantów z Turcji, które mieszkają w Niemczech. Podobno w pierwszym pokoleniu liczba dzieci u tych osób przekraczała często trójkę, w kolejnych pokoleniach zaczął dominować ,,lokalny" model rodziny, najczęściej 2+2.
OdpowiedzUsuńJak na razie jeszcze czasem gdzieś jeździmy czy coś w tym stylu, dlatego nie ma co myśleć o zwierzakach.
Pozdrawiam!
O, czyli przejmowali nasz model rodziny?
UsuńDlatego tez nie mamy zwierzaka, bo nie wszędzie można go zabrać...
Mam jedynaczkę, ale zdarzyło mi się marzyć o zostawieniu na pastwę męża domu, dziecka, psa, pieluch i przecieranych zupek... i wyjechaniu, najlepiej bez słowa, na kilka dni chociaż. Daleko, tak daleko, by mnie nikt tam nie znalazł i nie zaciągnął z powrotem ;)
OdpowiedzUsuńA propos porzucanych tatusiów, przypomniał mi się wiele lat temu oglądany doskonały film "Sprawa Kramerów. Zawsze miałam uczucie, że Dustin Hofmann został potraktowany niesprawiedliwie ;)
Niedawno powtarzali świetny film polski KOMEDIA MAŁŻEŃSKA, wypisz wymaluj sytuacja niemal z książki, tylko na krócej.
UsuńZawsze kiedy piszę, że człowiek zaczyna się na wiele miesięcy przed zapłodnieniem to budzi to totalny sprzeciw płci obojga. Ale taka jest prawda. Pomijając kwestie biogenetyczne i procesy wychowawcze nie można przecież zaprzeczyć, że kim innym jest długo wyczekiwany potomek, którego przyjście na świat zostało zaplanowane na wiele miesięcy, a nawet lat przed zapłodnieniem, i zupełnie kim innym może być potomek poczęty przypadkowo. W dużym uproszczeniu ten etap może być nazwany "kreowaniem człowieka".
OdpowiedzUsuńNatomiast bez jakichkolwiek uproszczeń można stwierdzić, że kształtowanie osobowości od noworodka do człowieka dojrzałego jest procesem bardzo odpowiedzialnym i złożonym. Pamiętam proces karny rodziców, którzy będąc nauczycielami zadręczyli na śmierć swojego 8 letniego synka. Kochali go, chcieli mieć perfekcjonistę, który po sobie sprząta, pomaga w domu, uczy się itd., ale "nieco" przesadzili.
Oczywiście można dziecko wychowywać bezstresowo, albo odwrotnie pod ścisłym rygorem, i pewno uzyskać jakiegoś samolubnego geniusza artystę, albo domatora opiekującego się rodzicami. Ważne, aby robić to świadomie, wykorzystując nabyte cechy dziecka.
Wzorzec wychowywania jaki podałaś to niestety najczęstszy model wychowawczy nazywany "żywiołem". Czy jest on zły? Trudno orzec ...
Zawsze gdy czytam o wychowaniu bezstresowym, to poradziłabym rodzicom, by na jakiś czas zamienili się w nauczycieli swoich dzieci w warunkach szkolnych.
UsuńWiesz, przygotowywać sie do roli rodzica, a zostać nim, to dwie różne sprawy, ja też byłam świadoma, ale czy było łatwiej? Nie zawsze.
Nie wiem, czy zauważyłaś, że "bezstresowe wychowywanie przytoczyłem wyłącznie jako skrajną przeciwność" tego co dwoje nauczycieli (polskiego i fizyki) zaserwowało swojemu ukochanemu synkowi jako śmiertelną dawkę ciągłego stresowego wychowywania.
UsuńPedagogika rozumiana jako wychowywanie jest najstarszą nauką i jednocześnie najtrudniejszą więc nie dziwmy się, że ponad 90% rodziców bezradnie rozkłada ręce mówiąc: nie tego oczekiwaliśmy.
Poza tym cele życiowe, ścieżki kariery zawodowej, czy budowy ogniska rodzinnego zmieniają się co kilka lat, a proces wychowawczy to dziesiątki lat.
Może też myślimy o czym innym, bo ja uważam, że większym problemem od przygotowywania się do roli rodzica jest zaprojektowanie rozwoju swojego dziecka, rozwoju dostosowanego m.in. do: własnych możliwości, potrzeb zewnętrznych, środowiska wychowawczego, ambicji, świadomości celów, itd., ...
Zaprojektowanie brzmi strasznie, jakby dotyczyło robota, przecież nie wiemy jakie sie urodzi, jakie cechy w nim przeważą...czasem rodzice zaprojektują sobie lekarza lub prawnika, a ono chce być fryzjerem:-)
UsuńJeszcze straszniej brzmią skrajności z przeciwnej strony tego obszaru, takie jak np: "wychowywanie przez ulicę". Nie chodzi zresztą o nazewnictwo, czy stopniowanie przymiotników. Problem jest w tym, że nie można wychować sobie (sobie - to też brzmi starsznie) np. wirtuoza fortepianu, jeżli w domu nie ma miejsca nie tylko na fortepian, ale i na domowników, gdy "tata wraca pijany po wypłacie".
UsuńJeżeli do tego dodać to, że "to nie dziecku przychodzi "chcica" na bycie fryzjerem, gdy rodzice chcą mieć lekarza, tylko takie były wpływy np. środowiskowe", to widać, że pojęcie "zaprojektowanie" odnosi się również do projekcji środowiska. A to już jest najtrudniejsze zadanie, przy którym zielone kupki malucha robione co kwadrans w środku nocy to mały pikuś.
Dlatego niektóre dzieciaki maja już na starcie przegrane życie, a nie każdy potrafi wyrwać sie z takiego środowiska i rodziny.
UsuńA nie sądzisz, że dzieci są O.K. tylko rodzice przegrali swoje życie?
UsuńWłaśnie to miałam na myśli :-)
UsuńAsiu nigdy. Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby zostawić dzieci....., ale może musi być do tego odpowiednia sytuacja życiowa? Bo przecież nie wiadomo, jak bym się zachowała jako naukowiec? Pozdrawiam Asiu.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, nigdy nie wiemy jakbyśmy postąpiły w danej sytuacji...
UsuńRozbawił mnie rysunek zamieszczony pod tekstem. :) A sam problem? cóż, w życiu różnie się układa, więc staram się nie oceniać postępowania innych, jeśli nie znam całego kontekstu. Niemniej fakt - mężczyznom wybacza się i zachwyca z powodu rzeczy, które u kobiet tego wybaczenia lub zachwytu nie wzbudzają. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono...
UsuńBywają także dzielni ojcowie:-)
Czytałam jedną książkę Eleny Ferrante, a właściwie słuchałam, bo to był audiobook pt. "Wielka ucieczka". Sposób pisania autorki nie urzekł mnie. Jeśli chodzi zaś o macierzyństwo to wydaje mi się, że dużo uwagi potrzebują dzieci nie tylko gdy są malutkie, ale gdy idą do szkoły, a potem gdy są nastolatkami. Raczej nie chciałam chyba nigdy odpocząć od moich dzieci, ale i nerwy też nieraz puszczały.
OdpowiedzUsuńA czy rodzic nie ma prawa spełniać się również zawodowo czy mieć pasje? Takie jest życie i to wszystko powinno współgrać, choć te życie bywa czasem poplątane. Pozdrawiam :))
Często stajemy przed trudnymi decyzjami, tak jak mówisz, powinna być równowaga, bo gdy dzieci dorosłe pójdą w świat, możemy odczuwać pustkę...
Usuńwydaje mi się, że macierzyństwo jest dopełnieniem kobiecości, tak to odczuwałam.sprawa podziału obowiązków jest drugorzędna
OdpowiedzUsuńNie każda kobieta tak to odczuwa, nie wszystkie nawet czują zew macierzyństwa. Pokręcona ta natura - nie zawsze dzieci pojawiają się tam, gdzie są najbardziej oczekiwane i odwrotnie...
UsuńLata temu najczęściej to kobiety zajmowały się dziećmi i domem, a mężczyźni byli żywicielami rodziny. Teraz kobiety chcą być na równi traktowane z mężczyznami i mieć prawa do spełniania się zawodowo nawet kosztem rodziny. Jednak myślę, że w rodzinie dzieciom potrzebni są oboje rodzice, każde spełnia swoją rolę w życiu dziecka i przekazuje inne wartości.
OdpowiedzUsuńCzasem się tak zdarza, że mężowie zrzucają wszystkie obowiązki dotyczące wychowania dzieci i prowadzenia domu na żony twierdząc, że one są od tego i do tego się tylko nadają i wtedy przychodzi taka chwila, kiedy ta "kura domowa" ma ochotę wylecieć w kosmos by odreagować i uważam, że taka chwilowa odskocznia jest jak najbardziej wskazana, by nie nastąpiło właśnie to zmęczenie materiału, o którym wspominasz.
Jakiś czas temu oglądałam świetną komedię polską pt: "Komedia Małżeńska", może oglądałaś Asiu, a jeśli nie to polecam. Jest to film z lat 90, ale świetnie pokazuje taką właśnie zmęczoną żonę, mamę i gosposię, zdominowaną przez męża biznesmena, która pewnego razu powiedziała stop i postanowiła coś zmienić w swoim życiu :)
Pozdrawiam słonecznie
Oglądałam,zresztą w świetnej obsadzie i cieszyłam się, że mnie to nie dotyczy, bo miałam duże wsparcie w mężu, poza tym, w związku ludzie powinni nawzajem się wspierać, gdy któreś tego potrzebuje.
UsuńZnam kobiety, porzucone przez mężów, gdy już wykonały swoją "misję"...
Dzisiaj zafundowałam mamusi karmiącej takie małe wagary, aż przyjemnie było patrzeć, jaka wróciła stęskniona i odmieniona :)
OdpowiedzUsuńPamiętam sama, gdy leciałam do fryzjera lub na zakupy:-)
UsuńCiekawa pozycja. Kiedyś pewnie po nią sięgnę
OdpowiedzUsuńTemat ciekawy, zakończenie dziwne...
UsuńNa to by wychodziło z tymi rodzinami Turków, co mieszkają w Niemczech. Dawno o tym czytałem, więc może teraz jest jeszcze jakoś inaczej. Kto wie w sumie.
OdpowiedzUsuń:) Ale te daniny to akurat wszyscy po równo płacą.
Dziś miałem zajęcia mieszane, jedna część ciekawa, a druga nieco bardziej nudna ale też znośna.
Pozdrawiam!
Wszystko się zmienia, społeczeństwa się mieszają, trudno nadążyć...
UsuńŚwiadome rodzicielstwo polega na tym, że jeden powinien mieć najwyżej jedno dziecko, drugi trójkę, a trzeci nie powinien mieć wcale, bo nie podoła lub jest niewydolny wychowawczo. Moją córkę "bawiła" pani, która miała ośmioro dzieci. Tak naprawdę nie miała czasu na nic, dzieci bawiły się same, a starsze musiały zajmować się młodszymi. I na naukę nie miały zbyt wiele czasu, a jednak lepiej radziły sobie w trudnych sytuacjach, były pracowite i niestety biedne.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
No właśnie, tej świadomości niektórym brakuje, a my wszyscy ponosimy tego konsekwencje.
UsuńMiłej niedzieli:-)
Ciężka sprawa. Ja się w tym nie widzę, i kto wie czy nie zrobiłabym jak ta opisana matka.
OdpowiedzUsuńAle uważam, że to byłaby ogromna trauma dla dziecka - nieważne czy odchodzi ojciec czy matka, ale chyba jednak z matką ta więź jest zawsze inna. Dlatego też dzieci po prostu nie chcę, bo jestem na to zbyt wygodna i egoistyczna. Ale przynajmniej zdaję sobie z tego sprawę.
Nie ma musu zostania rodzicem, lepiej wybrać świadomie, niż na siłę spełniać czyjeś oczekiwania. Bywa też tak, że instynkt macierzyński budzi sie późno i nieoczekiwanie...
UsuńNie wiem, ale wydaje mi się, że wśród kobiet, tych najbardziej ucywilizowanych, zapanowała moda na sprawdzanie się w życiu zawodowym bardziej, aniżeli w rodzinnym.
OdpowiedzUsuńNie wiem, ale wydaje mi się, że wśród mężczyzn, tych najbardziej ucywilizowanych, zapanowała moda na robienie kariery zawodowej kosztem życia rodzinnego.
Wiem, że napisałem powyżej dwa bezsensowne zdania, które jednak dają do myślenia to, że rodzina, wychowanie dzieci nie są to dobra najważniejsze... liczy się kariera, kasa... a zachowania starszego pokolenia są czasami, jeśli nie częściej niż czasami - powielane. Co w takim razie będzie w następnej i w jeszcze kolejnej generacji? Lepiej nie wiedzieć??? pozdrawiam
Nie zawsze liczy się kasa, kariera często, jeśli ktoś wybiera sam i nikogo nie krzywdzi to jest O.K.
UsuńMówiąc cynicznie - i tak jest nas za dużo na tej planecie, podobno.
Napiszę z własnego życia. Dwa razy podchodziłam do doktoratu. Pierwszy raz pracowałam jako starszy asystent na uczelni i miałam duże szanse zrobić doktorat szybko. Jednak ówczesny mąż stwierdził, że on też będzie pisał doktorat (nie opracował na uczelni) i ja, naiwna uwierzyłam. On miał kaprys, albo "musiał" być lepszy. Zrezygnowałam ze swojego, zajęłam się domem, dziećmi. Mężowi przeszło po roku, a potem zmarł. Zatrudniłam się w podstawówce i zrobiłam doktorat z wolnej stopy, pracując, dojeżdżając raz w miesiącu na konsultacje do warszawy i opłacając wszystko. Mogę powiedzieć wprost- dopiero kiedy zostałam sama, mogłam się realizować naukowo. Nikt na tym nie stracił- dzieci były już w miarę dorosłe, ale ja przez 6 lat byłam na najwyższych obrotach. Nie żałuję, chociaż ten doktorat mi się "nie zwrócił". Po 6 latach pracy jako adiunkt, rzuciłam pracę na uczelni. Nie tak sobie ją wyobrażałam. Uczelnie teraz to siedlisko żmij i karierowiczów.
OdpowiedzUsuńMasz rację, facet, kiedy sam zajmuje się dziećmi to prawie bohater. Zastanawiam się, czy taki facet nie czuje się podle, kiedy go wychwalają, bo to przecież nie kaleka i nie ułomny umysłowo, ma dwie ręce, serce i w końcu wychowuje swoje dzieci.
Ja bym się obraziła- przecież to moje dzieci wychowuję i moimi dziećmi się opiekuję.
Czy przedkładałam karierę nad dom i dzieci- nie wiem, wtedy chyba nie, ale bardzo chciałam być doceniana i czegoś dokonać. Udało się. Zbyt późno, by dać pełną satysfakcję i by mnie doceniono, ale wiem na pewno- nie zawsze trzeba rodzinę stawiać na pierwszym miejscu- warto być egoistycznym w tym dobrym znaczeniu. I wiem, że wiele rzeczy da się pogodzić, ale trzeba szczerze dzieciom powiedzieć, na czym sprawa polega- matka nie jest tylko do garów, ale również ma prawo do realizacji swoich marzeń.
I już naprawdę obrazoburczo- mąż często przeszkadza w samodoskonaleniu się żony. Sam nie może, nie chce, jest leniwy, ale żonie też nie pozwoli. Ona nie może wyjść przed szereg.Często widzę takie rodziny.
Bardzo cenny głos w dyskusji, dodam jeszcze, że znam osobę, która całkowicie poświeciła sie budowaniu kariery swojego męża, urodziła 3 dzieci, a on jako spełniony i sławny profesor odszedł do innej, bardziej reprezentacyjnej partnerki...
UsuńTo dosyć częste zjawisko na uczelniach. Sama znam trzy takie przypadki. W dwóch panowie profesorowie ożenili się ze swoimi doktorantkami. Ja tu mam mieszane odczucia. nie pochwalam rzecz jasna tego, ale....zakładam, że te zony nie rozwijały się, a pan mąż chciał mieć z kim dyskutować... no i wybrał "poziom wyższy". Nie chcę być źle zrozumiana. I uważam, że nie tylko poziom dyskusji, czy "młoda prezencja" się liczy. Te żony pewnie były doskonałe w czymś innym, no i gdzie prosta ludzka wdzięczność, za ułatwienie drogi kariery?
UsuńTrudno ocenić- na to składa się mnóstwo czynników, a przecież nikt się z osobistych wyborów do końca szczerze nie wyspowiada.
Może jestem radykalna, ale jak kobieta chce, to i tak to zrobi. Jak chce się rozwijać, robić karierę to i tak ją zrobi. Ważne jest, aby pokątni nie wypowiadali się na temat jej wyborów i nie oceniali negatywnie. Takie oceny nic dobrego nie wnoszą, a sieją tylko ferment.
Kiedy poprzedni mąż zdecydował się pisać doktorat, przyjęłam to ze zrozumieniem. Dobra, najpierw ty, potem ja. I wtedy nawet ni odbierałam tego, że mi blokuje karierę. Dopiero potem miałam żal, że tak to się skończyło. I nie miałam nigdy pretensji, że ja muszę zajmować się dziećmi. Czasem potem (po jego śmierci)byłam zła, za to opóźnienie, spowodowane moją naiwnością. Nie miałam jednak podstaw twierdzić, ze nie zrobi tego doktoratu.
Ale to było 30 lat temu, inne czasy, inna mentalność społeczna, inne oczekiwania.
Myślę, że podobnie jest w wielu małżeństwach, w których ktoś decyduje się robić karierę, a druga strona godzi się na pomoc mu w tym.
Kwestia czasu jest tu ważna: dziś są opiekunki, inny start młodych ludzi, inna świadomość, inne wychowanie.
UsuńIstotne jest także partnerstwo we wszystkim, wspieranie się, ale często różnie z tym bywa, choć ludzie niby umawiają się, robią ustalenia...
Sprawiedliwy podział ról przy wychowywaniu dzieci zdarza się chyba jednak w mniejszości. Ja akurat w roli matki czułam się bardzo dobrze. Dość mocno odczuwałam instynkt macierzyński jeszcze zanim zostałam matką, ale oczywiście, że były takie sytuacje kiedy następowało zmęczenie materiału. Wtedy wybawieniem okazywali się dziadkowie, dając mi od czasu do czasu kilkudniowy urlop;)
OdpowiedzUsuńNiektórzy niestety nawet na to nie mogą liczyć, ale to trzeba przemyśleć wcześniej.
UsuńRodzicielstwo jest trudne, ale dałam radę. Bywały chwile, że chciałam wszystkim pieprznąć i jechać byle gdzie, żeby potem szukali mnie przez "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie", bo chyba każda matka ma takie momenty, szczególnie, gdy wychowuje dzieci sama, a tatuś się zwinął i nawet alimentów nie płaci. Długo by pisać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTego nawet nie próbuję sobie wyobrażać, ale myślę, że samotne matki mają więcej sił i odwagi, przynajmniej niektóre...
UsuńJotko, ważny temat poruszyłas, tak naprawdę składa się na niego wiele - i rodziny wielopokoleniowe, i kariery kobiet, i zwyczaje rodzinne, które u nas bardziej obciążają w rodzinie kobietę i inne jeszcze rzeczy. Dlatego odniosę się tylko do postu - tak, uważam, że że kobiety zawsze uważają, że na nich spoczywa odpowiedzialność za wychowanie, także wtedy, gdy robią to wspólnie z mężem czy partnerem. Tak nas od lat wychowywano i zbyt krótko jeszcze trwają zmiany mentalnościowe, by inny układ stał się naturalny. Pytałaś też, czy nie miałyśmy ochoty uciec kiedyś? Myślę, że każda z nas miała. Nie musiała to być ucieczka daleko. Czasem odświeżająco działa wypad na wieczór do koleżanek i odcięcie się od telefonów z domu, prawda?
OdpowiedzUsuńParadoksalnie, niby chcemy uciec, ale bardzo tęsknimy:-)
UsuńGdy mój syn był mały i pojechali z mężem na długi spacer, zrobiłam co chciałam, nawet film obejrzałam, a potem stałam w oknie i patrzyłam czy nie wracają...
Super temat Jotko.
OdpowiedzUsuńKażda kobieta mogłaby na ten temat napisać pracę naukową.
Moje uznanie ...
:-)
Gdyby więcej się o tym mówiło, niektórym kobietom pewnie byłoby lżej, przynajmniej teoretycznie...
UsuńDziękuję:-)
Sama jestem z rodziny wielodzietnej, też była nas piątka i wiem, że moim rodzicom nie było łatwo. A już w szczególności, nie było łatwo mojej mamie, która rzuciła wszystko, żeby nas wychować na cywilizowanych ludzi. Dlatego szacunek dla niej straszny. Ja wiem, że nie dałabym rady z taką gromadą i nawet nie zamierzam próbować.
OdpowiedzUsuńAle taka świadomość, to już połowa sukcesu, dziś młode osoby mają nieco inny plan na życie...
UsuńChyba każda matka ma czasem ochotę uciec przed siebie. Nie wierzę, że nie... Ja zawsze mówię, że czasem mam ochotę wyskoczyć przez okno, ale mieszkam na parterze, więc nic to nie da - trzeba się zmagać dalej z macierzyństwem - w moim przypadku samotnym.
OdpowiedzUsuńSamotne macierzyństwo to jeden poziom wyżej, trzeba mieć nieliche zdrowie i cierpliwość...
UsuńMyślę, że macierzyństwo powinno być świadomą decyzją, znam kilka osób, które mają więcej niż 2 i narzekają jak im jest ciężko, że brak czasu na życie itp. Ja chciałabym najpierw skończyć się uczyć, potem znaleźć jakąś pracę w tym zawodzie i wtedy na spokojnie mogę myśleć o dzieciach. :) Narazie mi się nie śpieszy.
OdpowiedzUsuńA co do tej ucieczki, to myślę, że każda matka chce odpocząć, to zrozumiałe,ale najważniejsze, żeby to nie było zbyt długo. Pamiętam, że miałam kolegę w gimnazjum, którego właśnie mama opuściła jak miał kilka lat, po prostu wyszła i nie wróciła, myślę, że przeżycie dla dziecka musiało być straszne, bo jak wytłumaczyć, że jego mama już nie wróci. Więc wychowywał go tata i czasami pomagali dziadkowie.
Jaką determinację musi mieć kobieta, żeby tak odejść, ciekawe czy kiedykolwiek tego żałowała...chyba że zaginęła z innych przyczyn, od niej niezależnych?
UsuńNie mam dzieci, ale moim zdaniem opieka nad dzieckiem to niezłe wyzwanie i trudna praca, dlatego też pewnie niejedna kobieta kiedyś chciała uciec. Jak facet odchodzi to w sumie żadna kara go nie spotyka, nie nazywa się go wyrodnym, a jak kobieta to już tak, i to kobieta się poświęca, a mężczyzna co? On może się realizować i spełniać marzenia. To są takie utarte schematy, stereotypy, że aż szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńMasz rację, jakoś nigdy nie słyszałam chyba określenia - wyrodny ojciec...
UsuńCóż mogę powiedzieć jako osoba nieposiadająca dzieci (i raczej nie sądzę, by miałoby to mi być dane chociaż marzę o córeczce)... Z tego co widzę i czytam aktualnie coraz bardziej "zacierają" się granice pomiędzy tym co może robić kobieta, a co mężczyzna. I szczerze powiem, że to bardzo dobrze więc kto wie? Może za parę lat nikt nie będzie się dziwił, gdy odwrotne sytuacje będą zdarzać się częściej?
OdpowiedzUsuńA tak ps. a co z ukochanymi, zawsze obecnymi pantoflarzami? ;)
Pozdrawiam
Prince Of Pain
www.dreaminthedarkness.wordpress.com
Wiesz, nie każda kobieta lubi tych tzw. macho, ale najlepsze jest chyba partnerstwo:-)
UsuńFilmy animowane mają w sobie moim zdaniem wiele wartościowych elementów. A tłumaczone na polski dodatkowo mają jeszcze pewne żarty słowne, nawiązania do jakichś prawdziwych zdarzeń itp. Dlatego chyba lubię od czasu do czasu obejrzeć sobie jakąś tego typu produkcję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ja podobnie, poza tym są relaksujące i bez przemocy...
UsuńJeszcze nie jestem w temacie, ale samo czytanie komentarzy jest bardzo ciekawe. Wiele można się nauczyć:)
OdpowiedzUsuńKomentarze to skarbnica wiedzy i przemyśleń:-)
UsuńTrudny temat i niestety nie można jednoznacznie ocenić postępowania tej kobiety. Wiem jedno...Ja gdybym miała dzieci to na pewno bym ich nie zostawiła:))
OdpowiedzUsuńTak, pewnie wyrzuty sumienia nie dałyby nam spać, prawda?
Usuńja wychowywałam moje dzieci samotnie, więc łatwo nie było. Nigdy nie wpadło mi do głowy uciec ale nie ukrywam, że cieszyłam się, kiedy raz po raz moja mama zostawała z dziemić i mogłam się wyrwać z kieratu.
OdpowiedzUsuńSamotnym matkom jest zawsze trudniej, zwłaszcza gdy nie mają wsparcia z zewnątrz...
Usuńw przypadku samotnych matek scenariusz z gatunku niemożliwych.
OdpowiedzUsuńrozumiem, że bohaterka książki musiała się uciec do tak drastycznej metody - porzucenia rodziny - na jakiś czas, ponieważ z góry założyła, że inny sposób byłby nieskuteczny i mógłby się zakończyć odejściem małżonka.
Pobudki nie były według mnie dostatecznie wyjaśnione, a na spontaniczne zachowanie była nadto konsekwentna...
UsuńKsiążki nie czytałam, ale nie dawno na jakimś blogu czytałam post o poświęcaniu się kobiet, a zwłaszcza matek. Bo jakoś tak się zakorzeniło w społeczeństwie, że to kobieta ma dbać, troszczyć się, opiekować itp. - i to nawet kosztem samej siebie. Że Matce Polce nie wypada wręcz wykazywać się zdrowym egoizmem, dbać o własne potrzeby i rozwój...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ale chyba powoli się to zmienia.
Usuń