Wyjazdy urlopowe wiążą się nie tylko z poznawaniem nowych miejsc i smaków regionalnych, ale z tym co cenię najbardziej czyli z poznawaniem ludzi i ich historii oraz z tym, co nie zawsze nas cieszy czyli nieprzewidzianymi przygodami w podróży.
Czekaliśmy kiedyś na przystanku autobusowym w pobliżu naszego hotelu, aby dostać się do Decina.Autobusem, bo na miejscu chciał wypić piwo "toczene", bo najsmaczniejsze. Upał był straszny, nawet gadać się nam nie chciało, więc czekaliśmy milcząc.Na przystanek przyszedł mężczyzna niewysoki, drobnej budowy, ale widać było, że praca fizyczna nie jest mu obca.Gdy wsiadaliśmy i trzeba było zagadać do kierowcy, żeby kupić bilet mężczyzna zapytał czy jesteśmy z Polski? Usiadł blisko nas i cała drogę rozmawialiśmy.
Okazało się, ze od 30 lat mieszka w Czechach, pracuje jako budowlaniec i czasami zapomina, jak wyrazić to, co chce powiedzieć po polsku, bo rzadko ma możliwość porozmawiania z Polakami. Zapytany kiedy był w kraju i czy ma rodzinę odpowiedział, ze nie był w Polsce od bardzo dawna, chociaż pod Częstochowa ma siostrę i brata. Czemu ich nie odwiedza? Bo latem w budownictwie jest najwięcej roboty i nie dostanie urlopu, a zimą gdy zastój, brakuje na bilet do Polski.Zastanowiło mnie to, bo przecież wyjechał z kraju chyba po to, żeby poprawić sobie byt, a wyszło na to samo...
Nie zdążyłam jednak go o to zapytać, bo wysiadł wcześniej . Uścisnął nam ręce ze słowami: cieszę się, że państwa poznałem!
Druga historia zmroziła nam krew w żyłach.Wybierając się w góry zostawiliśmy samochód na parkingu w miejscu podobnym, jak na zdjęciu, tyle, że bez barierek.Po powrocie ze szlaku wróciliśmy do auta i mąż poprosił, żebym patrzyła na drogę, bo widoczność była kiepska, a musiał cofnąć auto.Do dziś nie wiemy jak to się stało, ale samochód zamiast cofać staczał się w dół i po drugiej próbie zatrzymał się na skraju nabrzeża.Serce zamarło mi w klatce, w ustach sucho, a w głowie pytanie: i co teraz?
Obok w samochodzie spał jakiś Czech, wysiadł, pomógł mężowi zablokować koła i przepchnąć auto do tyłu. Ja też pchałam, nie wiem czy to moje pchanie coś pomogło, ale wierzcie mi, że w takich chwilach wstępują w człowieka nadludzkie siły... Gdy szczęśliwie uchroniliśmy nasz samochód przed wpadnięciem do strumienia ze sporej wysokości uściskaliśmy Czecha serdecznie!
A swoją drogą, kto to widział sytuować w takich miejscach parking?
Trzeci element naszego podróżowania bardzo mnie oburzył.Po przekroczeniu na powrót granicy Polski i skierowaniu się w stronę Śląska zauważyłam przy drogach podwójne tablice z nazwami miejscowości, po polsku i po niemiecku. Takie jak na zdjęciu powyżej lub np. Mochów/ Mochau. Mało tego, na jednej z większych tablic widniał napis typu: nazwa gminy, a pod spodem wielkimi literami HERZLICH WILLKOMMEN. Myślę sobie: no bez przesady, czy ja jestem w Polsce czy w strefie niemieckiej? Jakoś nie widziałam podobnych zabiegów za naszymi granicami. Gościnność gościnnością, ale bez przesady. Rozumiem podwójne nazwy w sklepach strefy przygranicznej, gdzie tubylcy obu krajów chodzą na zakupy, ale na Śląsku? W necie znalazłam informację na temat zniszczonych tablic w języku niemieckim i jakoś nikt z komentujących nie widział nic dziwnego w tych podwójnych tablicach, a jedynie podkreślano skandaliczny postępek, świadczący o nietolerancji sprawców... czy tylko ja jestem zdziwiona? Pewnie, ze nie pochwalam wandalizmu, ale chyba wiecie, o co mi chodzi?
Na osłodę wcześniejszych, niezbyt słodkich rozważań pamiątkowe zdjęcie z czeskiej piwiarni, gdzie kufel piwa w upalny dzień smakował jak nigdy, piana jak śmietana i świat stawał się piękniejszy...
Nie jestem smakoszką piwa, ale to piwo, w takim kuflu smakowało naprawdę wybornie!
Niezła historia z tym samochodem. Na szczęście nic się nie stało, ale mogę sobie tylko wyobrazić twój strach.
OdpowiedzUsuńDo tej pory mi słabo, gdy sobie przypomnę...
UsuńNajważniejsze, że nikt nie ucierpiał :)
UsuńPewnie piszesz o Śląsku Opolskim (Dolnym Śląsku)? Tam jest liczna mniejszość niemiecka i gminy decydują o tych nazwach. Wiesz, mnie się to też nie bardzo podoba, ale przecież trudno marudzić na nasze mniejszości, kiedy domagamy się, żeby Polacy na Litwie mogli mieć swoje szkoły i pisać nazwiska po polsku. A historycznie, to "za Niemca" na tych terenach była bardzo silna i prężna mniejszość polska :) UE rozwiązuje te wszystkie problemy. Trzeba o nią dbać, dmuchać i chuchać na nią, żeby uniknąć kolejnych konfliktów narodowościowych, nie tylko w Polsce.
OdpowiedzUsuńU mnie w Iławie- dawnej Deutsch Eylau- również wszystko jest polsko- niemieckie. I mimo że jestem na Mazurach to jednak wiele aspektów jest niemieckich.
UsuńJa rozumiem mniejszości itd. ale mieszkam w Polsce, a nie pod zaborami, a takie było moje pierwsze wrażenie:-(
UsuńAsiu ja to tak sobie myślę,że Jesteś osobą ,która "ściąga na siebie" takie ciekawe spotkania.,zdarzenia (z autem nie powiem ,że taka miła). Co do tych nazw z podwójnym nazewnictwem ...jestem i zdziwiona i trochę "oburzona".Co do tego mogę zgodzić się z takim podwójnym nazewnictwem...chodzi o gwarę (dialekt)kaszubską z jaką spotkałam się podczas pobytu nad morzem...w Jastarni.My Polacy chcemy "wszystkim dogodzić" nawet w takich przypadkach ,ale czy przez to to nas stawia w lepszym "świetle"? I czy o to chodzi..?
OdpowiedzUsuńNo właśnie, to my musimy wszystkim dogadzać, nawet w używaniu języka, odwrotnie jakoś nikt się nie przejmuje...
UsuńWidzisz, Jotko, dla mnie takie spotkania z ludźmi chyba są właśnie najważniejsze w życiu codziennym. Można zwiedzać różne ciekawe miejsca, ale spotkania z ludźmi pozostają na długo w pamięci. Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńBywa, że to właśnie miejsca zapamiętujemy dzięki spotkanym ludziom.
UsuńZ dwujęzycznymi tablicami może chodzi o mniejszość niemiecką, na dolnym Śląsku podobno jest największa. Widocznie władze samorządowe wyraziły na to zgodę, nikt samowolnie nie stawia takich tablic.
OdpowiedzUsuńZ pewnością tak, ale skoro mieszkamy w Polsce, a tych mniejszości jest więcej, to teoretycznie w niektórych częściach kraju tablice powinny być w kilku językach...
UsuńJa jestem do tych dwujęzycznych nazw przyzwyczajona, w żaden sposób mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, widzę w tym uszanowanie dla mniejszości i jest to kulturowo uzasadnione, czytałaś na przykład Drach Szczepana Twardocha? A w Czechach właśnie, w okolicy między Ostrawą a Cieszynem, jest sporo polskich szkół, z polskim językiem wykładowym, na przykład Ewa Farna kończyła polskie liceum w Czeskim Cieszynie. Podobnie podwójne nazwy są na przykład na terenie Niemiec, gdzie mieszkają Łużyczanie.
OdpowiedzUsuńNie mam nic przeciwko mniejszościom, szkołom czy domom kultury takiej czy innej, ale z tymi nazwami mam niemiłe skojarzenia. Wjeżdżając do swojego kraju chciałabym być witana po polsku, a nie po niemiecku...i w końcu której nazwy mamy używać jako Polacy,skoro są równorzędne? A jak z przesyłkami pocztowymi?
UsuńW moich stronach mieszka dużo Romów, ale nazw w języku romskim nie ma...
Bo nie mają niestety statusu mniejszości narodowej. O ile wiem, mają status mniejszości etnicznej.
UsuńWspaniałe zakończenie, skoro wszystko dobrze się zakończyło. Co do nazw obcojęzycznych nie przeszkadzają mi, być może mają przyciągnąć niemieckich turystów. Każy wyjazd poszerza horyzonty, uczy i wzbogaca doznania.
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
To prawda, każdy wyjazd czyni człowieka bogatszym, przynajmniej duchowo ;-)
UsuńPrzeczytałam Twoje wszystkie podróżnicze wpisy z wielką ciekawością. Też tak uwielbiamy podróżować, zwiedzając po drodze ciekawe i urokliwe miejsca. Urzekła mnie szczególnie Czeska Szwajcaria. Stawiam zawsze na aktywny wypoczynek :) Tyle wrażeń... no może mogłoby się obejść bez tych z parkingu, ale całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło ufff. Te tablice o których piszesz też mnie irytują. Swoiście pokazana polska gościnność :/ niby intencje dobre, ale jakoś tak człowieka irytuje, zwłaszcza, że jak zauważyłaś po tamtej stronie podobnego gestu wobec Polaków jakoś nie ma.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wakacyjnie :)
Nie każdy lubi i może chodzić po górach, rozumiem to, ale znajomy opowiadał, że będąc nad morzem spotkał rodzinę, która przyjechała z daleka i nie wychodzili z pokoju, bo grali w scrabble...
UsuńWitaj, takie spotykanie na trasie podróży w obcych krajach bywa ciekawe, bo min. poznaje się dosyć specyficzne motywacje, jakimi kierują się polscy migranci odniośnie pozostawania poza granicami kraju. Drugi obrazek to piękny przykład na solidarność kierowców, ale też przestroga przed tym, że raz w życiu samochód potrafi odjechać sam (tak jak strzelba sama wypalić :-). Ja jestem przyzwyczajony do takich zdarzeń i wożę z sobą klin (gdy nie ma wystarczy kamień), nie pokładając nadmiernego zaufania do hamulca ręcznego.
OdpowiedzUsuńDo tych dwujęzycznych nazw to trzeba sie chyba przyzwyczaić, jesli funkcjonuja one w obie strony. Podobna sytuacja jest w północnych Włoszech, krainie niemieckojęzycznej (pozostałość po imperium austriacko-węgierskim), gdzie język włoski nawet na ulicach jest w mniejszości. Ciekawe, że również w przyoceanicznej części Bretanii we Francji jest podobnie, i w Pirenejach... a tak z innej beczki - zazdroszczę tych Czech i czeskiego piwa... pozdrawiam z Holandii
Każdy zazdrości akurat tego, czego nie ma w danej chwili ;-)
UsuńPiękne tereny, niesamowite widoki:-) Jednak muszę przyznać, że mam mieszane uczucia jeśli chodzi o dwujęzyczne nazwy miejscowości. Czemu to ma służyć?...
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie wiem, bo jeśli na tych terenach mieszka większość Niemców, to może powinno być odwrotnie, najpierw nazwa niemiecka, poniżej polska?
UsuńA może powinny być tylko polskie nazwy.
UsuńTeż tak uważam, w końcu jesteśmy w Polsce, podobno wolnej?
UsuńPodczas podróży różne rzeczy się mogą wydarzyć. Niekoniecznie przyjemne, jak widać. Moim zdaniem parkingów na pewno nie powinno się robić na wzgórzach, jakichkolwiek i w miejscach, gdzie nie ma dobrej widoczności przy wyjeździe. Co do pierwszej historii, to chyba całkiem miłe spotkanie, z pewnością dla tego pana, która od dawna nie mógł porozmawiać po polsku. Moja koleżanka przyjechała niedawno z Niemiec i mówiła o tym, że ona teraz praktycznie tylko z rodzicami przez telefon i ze swoim chłopakiem rozmawia po polsku, a tak to ciągle niemiecki i czasem nie może znaleźć polskiego słowa albo przekręca. Podwójne nazwy też mi się nie podobają. W miejscowościach na granicy - ok, niech sobie będą, żeby wszystkim było łatwiej. Gdzie indziej to raczej nie przystoi.
OdpowiedzUsuńGdy byliśmy kilka dni w Czechach i nie spotykaliśmy Polaków,nie było też radia ani TV, to już powoli tęskniliśmy za brzmieniem znajomych słów...
UsuńJa to mam zawsze dylemat podczas wyjazdu w góry: tak kocham tamte rejony, że już tego samego dnia czuję się, jakbymwróciła do domu, a jak przychodzi do wyjazdu, to aż mi markotno. Jednak wyzbyłam sie już marzenia o domku w górach, bo stwierdziliśmy z mężem, że na stare lata to nie ma co sobie robić pod górkę. Jakby nie było, górale to twardzi ludzie, a my - trochę jednak wydelikaceni :-)
OdpowiedzUsuńMojemu mężowi tak spodobała się Zawoja i puste domy do kupienia, że nachęcił się, ale ja mu na to: na starość to będziesz Babią Górę z dołu tylko podziwiał...
UsuńJa podobnie jak Gaja - też kombinuję, jakby tu najmniej „ pod górkę” :) co jak wiesz Asiu nawet w domu ma swoje zastosowanie :) Popatrz - ta miłość do Zawoi - to jednak rzadkość, wczoraj poznane w sanatorium małżeństwo z Zielonej Góry - wróciło z wycieczki do Zawoi. Byli zawiedzeni, bo tyle słyszeli a „ to tylko jedna długa droga i nic więcej „ . Wiesz w razie, gdy Wam zabraknie sił, żeby wspinać się na Babią Górę, możecie chodzić tam i z powrotem ;) Bo jest gdzie...
UsuńNo tak, za to na Krupówkach same atrakcje...
Usuńzależy kto czego szuka, kiedyś na tzw. wczasach w Szklarskiej żaliły się dwie panienki z Warszawy, że w tej Szklarskiej to nie ma co robić wieczorami, a do każdego posiłku przebierały się w inne kreacje...
Twoja przygoda z autem powodują dreszcz na plecach. Dobrze, że tak się skończyła. Lubię rozmawiać z ludźmi zupełnie obcymi. Ich historie są czasem jak gotowy scenariusz filmu.
OdpowiedzUsuńNa mój ryneczek przychodzi bezdomny, stosunkowo młody człowiek. Nigdy dotąd nie poprosił mnie o jedzenie ani o pieniądze. W piątek podszedł do klientki, która obsługiwałam i poprosił o kupienie kilka dekagramów czereśni. Dałam mu sama nie czekając na odpowiedź starszej pani. Co mnie bardzo zaskoczyło, to jego kultura i inteligencja. wydaje mi sie człowiekiem wykształconym, którego skomplikowana sytuacja wniknęła z nieoczekiwanego zbiegu okoliczności. Mam wielką ochotę na rozmowę z tym człowiekiem. Tylko czy on będzie chciał porozmawiać ze mną?
Byliśmy na Słowacji w 1999 roku. Chociaż to nie Czechy, ale długa wspólna historia w ramach jednego państwa jakim była Czechosłowacja, może dać pewność, że i dzisiaj jest wiele wspólnego w tych dwóch krajach.Właściwie to ja i najmłodsza córka czekałyśmy przed granicą w Chochołowie-Suchej Horze, a mąż z synem i drugą córką pojechali po zakupy. Wydaje mi się, że ja i mała nie miałyśmy paszportów i to było powodem pozostania na granicy. Pamiętam siedziałyśmy na kupach świeżo skoszonej trawy, która pachniała niesamowicie intensywnie. Czego moi bliscy nie przywieźli? Wszystko było tanie i smaczne. Piwo też.
Pozdrawiam Jotko serdecznie:)
Elu, jeśli nie zagadasz, nie zaspokoisz ciekawości, a moze usłyszysz ciekawa historię.
UsuńTeraz w Czechach mało jest regionalnych towarów i dań w restauracjach, nawet kulinaria dostosowali do turystycznych podniebień...a te, które nazwali czeską klasyką jakoś bardziej przypominają nasze, polskie.
Pozdrawiam wakacyjnie:-)
Witaj, Jotko.
OdpowiedzUsuńPrzygoda z parkingiem rzeczywiście bardzo przykra - dobrze. że na strachu się skończyło :)
Być może nazwy dwujęzyczne tablice mają coś wspólnego z odsetkiem mniejszości ale to "herzlich willkommen" nie brzmi jak powitanie marnotrawnego syna, a raczej jak trochę nadgorliwa i dość nachalna próba pozyskania klienta-turysty.
Niesmak to we mnie wzbudziło i tyle...
Pozdrawiam :)
Lena Sadowska.
To podobnie jak we mnie, poczułam się jak nie u siebie...
UsuńNie da się ukryć, że dziwny i piwny jest ten świat...
OdpowiedzUsuńOj, tak! Ale szacunek dla Czechów, że skupują wszystkie butelki i popierają własne, najmniejsze browary!
UsuńScena z samochodem jak z filmu akcji, nie do pozazdroszczenia, to musiał być stres! Ja też, jak spotykam Polaków, w jakimś przypadkowym miejscu "na chwilę" , rozmawiamy przez kilka minut, przekazujemy sobie w pół słowa... kawałki życia... przydatne informacje, porady. Zawsze robi to na mnie duże wrażenie
OdpowiedzUsuńBył jeden moment, że wstydziłam się za rodaków z wycieczki, ale to już inna historia...
UsuńOch, na ten temat... też bym mogła, napisać nie mało
UsuńA wydawało się, że do obcych krajów jedziemy, żeby zobaczyć tam coś czego u nas nie ma. ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, a tu często tubulcy dostosowują się na silę do przyjezdnych, a odrębności zanikają...
UsuńDziwi mnie Twoje zdziwienie podwójnymi nazwami miejscowości. ;) Na Śląsku żyje mniejszość niemiecka, a poza tym historycznie Ślązakom nieco bliżej do Niemców niż do Polaków i te tradycje są wciąż żywe (chyba zwłaszcza na Górnym Śląsku). Historia Śląska jest dość trudna i zawiła, więc oczywiście nie sposób jej podsumować jednym zdaniem...
OdpowiedzUsuńPoza to dość częsta praktyka - na Zaolziu niemal wszystkie czeskie miejscowości mają tabliczki również z polskimi odpowiednikami nazw. Podobne sytuacje zdarzają się też w innych krajach. Myślę, że to dobra praktyka, niewiele to kosztuje, a jest wyrazem swoistego szacunku do historii...
Jestem Polką z Górnego Śląska. Z dziada pradziada. Nie jest mi, podobnie jak moim przodkom, bliżej do Niemców, bo zawsze byliśmy Polakami. Zanim się takie zdanie wklepie, Pojedyncza, trzeba się wcześniej zastanowić, czy się kogoś nie urazi.
UsuńPojedyncza - jednak dziwię się, mam znajomych ze Śląska i nikt z nich nigdy, mimo historii nie czuł się bardziej Niemcem, niż Polakiem. Poza tym, skoro mieszkamy w Polsce szanujmy nasz język i kulturę, bez podlizywania się obcym napływom, szacunek dla mniejszości nie oznacza chyba tak daleko posuniętego pójścia na ustępstwa w dziedzinie nazewnictwa.
UsuńTerytoria przechodziły z rąk do rąk zaborców oraz z innych powodów zmieniały się narodowości, ale wkurza mnie, że Niemcy w wielu rejonach "wracają" na swoje ziemie, źle mi się to kojarzy...
Absolutnie nikogo nie chciałam urazić. I myślę, że takie dwujęzyczne napisy też nie to mają za cel. A historia Śląska, jak pisałam, jest trudna i zawiła - na tych ziemiach mieszkają zarówno Polacy z dziada pradziada, jak i Niemcy z dziada pradziada oraz - co chyba najtrudniej wielu pojąć - Ślązacy z dziada pradziada (ludzie, którzy mimo obywatelstwa polskiego wcale Polakami się nie czują, ale właśnie wyłącznie Ślązakami - i im często bliżej jest do Niemców, bo oni uznają ich za mniejszość, a Polacy im tego odmawiają). Ehh... komentarz chyba za krótki jest by rozwijać takie tematy...
UsuńTam gdzie jest wyprawa i zwiedzanie, tam też są przygody. Jedne ciekawe i śmieszne, a inne mrożące krew w żyłach, tak jak Wasza z samochodem. Dobrze, że Czech w roli Anioła Stróża tam był i pomógł, i że na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńTeż lubię poznawać różnych ludzi, którzy mają w zanadrzu wiele opowieści i tematów, lubię słuchać i konwersować. Od takich przypadkowo spotkanych osób można dowiedzieć się na prawdę wielu ciekawych rzeczy.
Za piwem też nie przepadam, ale gdy jest ciepło, to z chęcią wypiję jakieś schłodzone, lubię Lecha, a także wszelkie Radlery, schłodzone smakują jak lemoniada :)
Pozdrawiam ciepło Asiu
Ja właściwie nie pijam gazowanych napojów, chociaż lubię, ale spróbować nie zaszkodzi, zwłaszcza w upały:-)
UsuńTeż nie pije gazowanych ze względu na mój brzusio, ale chłodnego piwka w gorące dni nie odmówię, zwłaszcza, gdy pić się chce i każdy mokry napój jest na wagę złota :)
UsuńPrzygody , przeżycia , spostrzeżenia ... jednym słowem mimo iż wakacyjnie i urlopowo to nudzić się u Ciebie ~jotko nie sposób ;)
OdpowiedzUsuńTeraz ja wybywam na urlop więc pozdrawiam serdecznie i zarazem usprawiedliwiam moją czasową nieobecność :)
Cieszy mnie to, nudnych programów mamy dość w TV.
UsuńŻyczę niezapomnianych wrażeń i wracaj szczęśliwie:-)
Mimo wszystko dobrze, Jotko, że szczęśliwie dotarliście już do domu :)
OdpowiedzUsuńNie dziwią mnie podwójne nazwy miejscowości. Bardzo często bywam w tych regionach i potrafię zrozumieć mentalność tych ludzi.
Miłego wieczoru, Jotko :)
Staram się zrozumieć sentyment i mentalność, ale na coś trzeba się zdecydować, czasami niemieckie nazwy kojarzą nam się z okresem okupacji, niestety. W moich stronach wielu ludzi zmuszonych było mówić po niemiecku z powodu zaborów, a potem wojny, znam to z opowieści dziadków. Po wojnie był to język znienawidzony i nawet gdy ktoś znał, to się nie przyznawał.Może stąd to moje zdziwienie mało pozytywne.
UsuńMy też często boimy się niektórych parkingów w górach. Są absolutnie niebezpieczne i czesto niezabezpieczone...
OdpowiedzUsuńNie dość, że bez zabezpieczeń, to jeszcze podłoże z drobnych kamyczków, które pryskały spod kół...
UsuńA mi się nasuwa wspomnienie, jak pięknie brzmiące z ukraińska nazwy bieszczadzkich wiosek na siłę nazywano po polsku, zmieniano tablice, pieczątki i wpisy w dowodach. i tak np. Berezka stała się Brzózką. A miejscowi i tak nadal mówią Berezka...
OdpowiedzUsuńWszelka przesada jest niedobra. A te podwójne polsko-niemieckie tablice to chyba jednak przesada. Polska, to Polska, a Niemcy, to Niemcy.
Pozdrawiam
To podobnie jak ze zmianą nazw ulic, w zależności od panującej ideologii niektóre ulice zmieniały patronów po 3 razy...a mieszkańcy i tak używali starej nazwy.
Usuńmasakra z tym samochodem, dobrze, ze wszystko sie ok skończyło.
OdpowiedzUsuńa te nazwy niemieckie to może z potrzeby oderwania śląska? oni mają przecież takie zapędy...
Myślę, że nie o to chodzi, bo Ślązacy to nie Niemcy przecież...
UsuńCieszę się, że Wasza niemiła "przygoda" , miała dobry finał. Mogliby się zastanowić nad zmianą miejsca parkingu. Oby tam nie doszło do jakiegoś wypadku - bo wiadomo , różnie bywa.
OdpowiedzUsuńPana z Polski bardzo mi szkoda. Pojechał za chlebem, ale zapewne miał nadzieję wracać co jakiś czas do kraju. Realia niestety są bezlitosne.
Też zrobiło mi sie go żal, nawet nie wiem czy zdaje sobie sprawę, ile u nas sie zmieniło...
UsuńOjej, z tym samochodem to masakra:((( Dobrze, że tak się skończyło.
OdpowiedzUsuńDość często bywam w województwie opolskim, tam też jest dużo tablic dwujęzycznych.
A piwo czeskie....Rzadko piję w ogóle, ale taki kufel to na pewno by mnie skusił;)
Mąż przywiózł sobie mały zapas i czasem daje mi spróbować i faktycznie każde jest inne, ale na wyjeździe smakuje lepiej...
Usuń