To miał być miły dzień i fajny wyjazd.
Na szkolną wycieczkę wybierały sie dwie klasy, a jedna z opiekunek nauczona doświadczeniem poprosiła o sprawdzenie autokaru przed wyjazdem, by dzieci nie musiały długo czekać na "odprawę".
Kierowca zajechał z małym opóźnieniem, wszyscy wsiedli do pojazdu i powinni pomachać rodzicom i ruszyć. Tymczasem jeden z ojców, odprowadzających dzieci zażądał kontroli autokaru przez policję.
Opiekunka wytłumaczyła grzecznie, ze autokar został już sprawdzony, na co kierowca ma stosowne zaświadczenie. Ojciec jednak ponowił żądanie, bo autokar ma być sprawdzony na oczach rodziców, kierowca ma dmuchać w balonik, a zaświadczenie pewnie jest fałszywe...
Zadzwoniono więc po policjanta z drogówki, który podpisał się na zaświadczeniu. Policjant pojawił się, nie natychmiast, bo drogówka rozmaite ma zadania, ale wytłumaczył rodzicom, kiedy odbyła się kontrola i na czym polegała, a jeśli zaświadczenie jest fałszywe, to może i on fałszywym policjantem jest...
Normalny rodzic spłonąłby rumieńcem i przeprosił, ale ów ojciec upierał się przy swoim i dokonano ponownej kontroli kierowcy i autokaru. Biedny kierowca był tak zdenerwowany, że balonikiem nie mógł trafić do ust, a argumentem za kontrolą było stwierdzenie jednej z matek, że kierowca niewyraźnie mówi.
Jeśli więc seplenicie lub macie problemy z nową protezą, to uwaga, możecie zostać wzięci za nietrzeźwych (taki żarcik).
Wszystko to odbywało się w bardzo nieprzyjemnej atmosferze i dogadywaniu swoich trzech groszy przez innych rodziców, co poskutkowało tym, że dzieci zaczęły w autokarze płakać, a niektóre nawet dzwonić do rodziców, bo były zdezorientowane i przestraszone. Najbardziej płakały bliźniaczki awanturującego się taty.
Kontrola oczywiście nie wykazała nieprawidłowości, a wierzcie mi, że niejedną taką przeszłam i nie jest to miłe, ani krótkotrwałe.
Wspomniany ojciec uspokoił swoje córki, pomachał im na pożegnanie i autokar ruszył.
Wyobraźcie sobie kierowcę i opiekunki w tej sytuacji i domyślcie się, dlaczego tak nie lubię jeździć na szkolne wycieczki, przynajmniej na niektóre.
Obserwując zachowania niektórych rodziców w takich sytuacjach obawiam się, że wycieczki szkolne umrą śmiercią naturalną...
Zawsze znajdzie się jakiś upierdliwiec. Rozumiem, że to chodzi o bezpieczeństwo dzieci, ale nie można przesadzać tym bardziej, że wszystko zostało już załatwione. Później, że kierowcy mają stresującą pracę i muszą pociągnąć z piersióweczki dla zdrowotności ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie po to zostało załatwione, by dzieciom oszczędzić stresu, ale cóż, są ludzie i ludziska :-(
UsuńZastanawiam się, czy awanturujący rodzic sobie czegoś nie chlapnął, skoro nie docierały do niego żadne argumenty i nie przeprosił dzieci i wychowawczynie za swe zachowanie. W tej rodzinie bliźniaczki dopiero mają wycisk. Skrzywienie psychiki za musztrę zapewnione.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Nie przeprosił nikogo, zachowywał się, jakby nic się nie stało...
UsuńBardzo roszczeniowa postawa. :(
UsuńRozumiem rodzicielską troskę i dbanie o bezpieczeństwo, ale w tej sytuacji było to już niepotrzebne wprowadzenie nerwowej atmosfery i dostarczenie stresu wszystkim uczestnikom wycieczki.
To prawda, tym bardziej, że organizatorom wycieczki też chodzi o bezpieczeństwo dzieci, nas wszystkich - a wycieczka ma pozostawić miłe wspomnienia...
UsuńTeż mnie ciekawi, czy ten ojciec przeprosił? I bardzo współczuję jego córeczkom, pewnie się bardzo wstydziły, że tata stał się niechlubnym bohaterem. I nie chodzi o to, że był dociekliwy w tej sytuacji, tylko o to, że był niedowiarkiem, że zepsuł atmosferę wszystkim wycieczkowiczom. Bywają ludzie, którzy zawsze muszę swoje trzy grosze wtrącić, niestety
OdpowiedzUsuńNo nie przeprosił, uspokoił swoje dziewczynki, pomachał im i odszedł. Na szczęście takie osoby należą do wyjątków, na razie :-)
UsuńPrzewrażliwiony tatuś. Zresztą tatuś czy mamusia - to wcale nie takie rzadkie zjawisko, zawsze boją się o swoje dzieci bardziej, niż wymaga tego zdrowy rozsądek. Czy w tym przypadku to była tylko manifestacja siły - bo JA mogę? Nie wiem. Przypomina mi się moje ostatnie spotkanie z przewrażliwiona mamusią. Śpi z 11-letnim chłopcem w jednym łóżku, bo bez niej syn rozkryje się i przeziębi, a już na pewno spadnie z łóżka. Żadne argumenty do niej nie docierają, ona wie lepiej. Na wycieczki szkolne dziecka nie chce puszczać, bo jej syn jest przecież wyjątkowo trudny i nikt go tam nie upilnuje. Ale w końcu wyżebrał u niej wycieczkę do Krakowa i powstał następujący problem - piętrowe łóżko! No przecież, jeśli jej syn będzie spał na pięterku, to już z tej wycieczki na pewno żywy nie wróci. Opiekunka dostała misję dopilnowania, by syn tej pani spał bezpiecznie i w ogóle był bezpieczny. Z tego co wiem, wszystko dobrze się skończyło, ale jeśliby tak zachowywali się rodzice każdego dziecka z wycieczki, to współczuję opiekunom.
OdpowiedzUsuńBywa i tak, dlatego nigdy nie jeżdżę na wycieczki z noclegami, już to przerabiałam i dziękuję. Dzieci są teraz tak mało samodzielne, że musiałyby jeździć z asystą...
UsuńZdarzają się rodzice stojący pod szkołą tak długo, jak dziecko ma lekcje, niektórzy chyba siedzieliby w klasach, gdyby mogli.
Czasami po prostu brak słów na poziom przewrażliwienia rodziców względem swoich dzieci...
OdpowiedzUsuńCzasami brak słów, masz rację.
UsuńNie jestem pewien, czy jedyną winą za zdarzenie należy obciążać "przewrażliwionego" tatusia, bo patrząc na to z perspektywy widać, że zbyt często dyspozytorzy wypuszczają niesprawne autobusy, a kierowca też może przecież "drinknąć" sobie, i czasem to robi, w czasie drogi. Także spora część kierowców jeździ bez prawa jazdy, które im zabrano np. za ... alkohol.
OdpowiedzUsuńInna sprawa to jednak zachowanie "tatusia", który chyba bardziej chciał pokazać, kto tu rządzi, niż zapewnić dzieciom bezpieczną jazdę - przecież wypadek może powstać z zupełnie innych przyczyn.
Chyba masz rację Jotko, że to źle rokuje wycieczkom szkolnym.
A więc, moim zdaniem, należy "podkręcić śrubę", ale wszystkim, czyli: rodzicom, wychowawcom (dzieci płakały), dyspozytorom, kierowcom, i policjantom.
Dzieci płakały nie z winy wychowawców, zareagowały tak na zachowanie dorosłych, bo do krzyku ojca dołączyło kilka innych osób. Trudno panować nad dziećmi w obecności ich rodziców.
UsuńZdarzają się przekręty, ale autokar i kierowca zostali sprawdzeni, a po drugie, według tego, co piszesz, trzeba by go sprawdzać w trakcie i po wycieczce.
Ja nie orzekam o winie, tylko podsuwam pomysł na złagodzenie tego typu konfliktów, i nie upieram się, że mam rację.
UsuńJeżeli dorośli chcą się kłócić to powinni zadbać o to, aby tego nie obserwowały dzieci (przecież żaden nauczyciel/ wychowawca nie rozmawia z rodzicem, a tym bardziej policjantem, w obecności dziecka).
Uważam też, że kontrole nie są jedynym sposobem przeciwdziałania, (dlatego podałem przykład, że kierowca może sobie po takiej kontroli łyknąć, albo zażyć draga, jeżeli jest np. uzależniony), bo reakcja powinna być kompleksowa, wyciąganie wniosków, ponoszenie konsekwencji, pouczanie o odpowiedzialności, itd., itp. ... Może się mylę.
Z kompleksowością działań zgadzam się, o to nam wszystkim chodzi... Trudno nie rozmawiać z rodzicem przy dzieciach, skoro rodzic robi awanturę przy autokarze, a dzieci na to patrzą i słuchają, to rodzic dyskutował z policjantem , więc jaka tu wina wychowawcy? Sama kiedyś czekałam 3 godziny na przegląd autokaru, a gdy zanosiło się na to, że spóźnimy się do teatru, to rodzice kłócili się między sobą...nie wiem czy można znaleźć tu złoty środek.
UsuńNasunęło mi się takie nieśmiałe spostrzeżenie, może coś napiszę o tym u siebie. Ja b. krótko, bo chyba w wieku 8-9 lat, chciałem być nauczycielem, potem mi to przeszło. To była końcówka lat 50' ub.w., a nauczyciel - w kwestii poważania, zaufania, uprawnień, lecz nie zarobków - był znacznie wyżej notowany od milicjanta, a nawet sędziego. Karta Praw i Obowiązków Nauczyciela (poprzedniczka późniejszej Karty Nauczyciela) z 1972 r. nie tylko potwierdziła, ale i rozszerzyła bonusy wynikające z pełnienia zawodu nauczyciela. Wtedy takie dyskusje "wokół autokarowe" były niemożliwe, bo rodzice i milicjanci bali się, że nauczyciel zadzwoni, gdzie trzeba ... To miało plusy, ale i minusy. Dzisiaj jest już inaczej, niestety?
UsuńDzisiaj nikt nie wymaga od rodziców szczególnej atencji dla zawodu jako takiego, ale po prostu mądrej współpracy, opartej na zaufaniu.
UsuńUogólniając, chodzi mi o to, że w opisanym sporze (toczącym się w obecności dzieci) pomiędzy nauczycielem, policjantem, i rodzicem, rolę wiodącą powinien mieć nauczyciel. Bo tylko nauczyciel, dysponując wiedzą pedagogiczną (psychologiczną), może ocenić wpływ sporu na reakcję dzieci. Sporu niebagatelnego, bo wywołującego przecież zbiorowy płacz dzieci. Tyle, i tylko tyle.
UsuńA zaufanie do rodzica powinno być ograniczone, bo wiemy, że rodzice przy swoich dzieciach potrafią bluźnić, bić się, zdradzać, a nawet ... kopulować. Przesadzam, ale robię to dla wyostrzenia problemu,i ... podtrzymania temperatury dyskusji. ;)
Teoretycznie jestem tego samego zdania, w praktyce wygląda to zupełnie inaczej.
UsuńByłam tylko jeden jedyny raz na szkolnej wycieczce i stwierdziłam, że więcej za Chiny Ludowe nie pojadę.Pognano nas pociągiem do Krakowa, tam się okazało, że na jeden termin jakaś idiotka zapisała dwie różne szkoły na nocleg, spaliśmy we dwie klasy (ponad 60 osób)na paskudnych, śmierdzących siennikach w sali gimnastycznej na podłodze.a rano nasze ubrania tez cuchnęły. Spaliśmy to stwierdzenie na wyrost, całą noc latały po sali nasze plecaki, jeden z kolegów wypił roztwór gencjany,który nauczycielka przygotowała dla jednej z dziewczyn do płukania gardła, jeden z chłopaków miał słoik dżemu w plecaku i gdy ktoś rzucił jego plecakiem to wszystkie ciuchy mu się "zadżemowały" bo się słoik stłukł. Potem pognali nas do Oświęcimia, cały czas byliśmy głodni i piekielnie zmęczeni. Do W-wy wracaliśmy z trzema przesiadkami i przyjechaliśmy o 4 rano, zamiast o 9 rano.I od tamtej pory nie dałam się zabrać na jakąkolwiek wycieczkę. Zresztą jak opowiedziałam w domu "z grubsza" jak było, to mnie na wycieczkę już nikt z domu nie wysyłał.
OdpowiedzUsuńW życiu się tak nie umęczyłam jak na tej szkolnej wycieczce.
No ale to było dawno, ale doskonale mi się wryło w pamięć.
Miłego;)
Każdy z nas ma chyba podobne wspomnienia, ja niezbyt dobrze wspominam też swoje wycieczki jako osoba dorosła. Dużo tu zależy od organizatora czy biura podróży. W reklamacje nikomu się nie chce potem bawić...
UsuńTak jak powiedziały mi panie pracujące w jednym z przedszkoli : praca z dziećmi jest fajna, gdyby rodzice jej nie utrudniali... nic dodać.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie, niestety:-(
UsuńJa jestem w stanie zrozumieć niepokój rodziców o zdrowie i życie dzieci i chęć przebadania kierowcy i sprawdzenie autokaru, ale nawet obawy rodziców powinny mieć jakieś granice. Jeśli jest zaświadczenie to znaczy, że z autokarem jest wszystko ok, nie można też podejrzewać kogoś o spożycie alkoholu tylko dlatego, że niewyraźnie mówi - przecież to postawiło tego kierowcę w bardzo niefajnej sytuacji.
OdpowiedzUsuńMasz rację, wszystko ma jakieś granice, ale zdarza się, że rodzice jadą za autokarem swoim autem i śledzą wycieczkę, kiedyś mnie to dziwiło, teraz kiwam tylko głową z politowaniem :-)
UsuńCo za facet, oczywiście ten ojciec. Przewrażliwiony jakiś, albo taki co ze wszystkimi koty drze. Rozumiem troskę o bezpieczeństwo dzieci, ale kto normalny, jaka opiekunka zabrała dzieci na wycieczkę z pijanym kierowcą? Tym bardziej, że pewnie nie jechała jedna, tylko co najmniej dwie. Ech, tylko nerwy i wycieczka zepsuta, bo miły akcent to to nie był.
OdpowiedzUsuńTo prawda, humory zepsute, wycieczka opóźniona, pozostał niesmak:-(
UsuńI właśnie dlatego nigdy nie poszedłem na żadną wywiadówkę i za nic nie chciałem poznać rodziców kolegów i koleżanek mojej córki :))))
OdpowiedzUsuńW podstawówce chodziłam, potem byłam raz w gimnazjum, 2 razy w technikum, właśnie z powodu niektórych rodziców...
UsuńI słusznie niech umrą te wycieczki, bo niektórzy rodzice to naprawdę mają coś z głową nie tak.
OdpowiedzUsuńMam tylko nadzieję ,że dzieci tego nie odziedziczyły.
Pozdrawiam :-)
Czy odziedziczyły, to się okaże, na razie są małe...
UsuńRodzice mają pretensje, że szkoła za mało wychowuje ich pociechy, a ja nauczyciele się starają poszerzyć horyzonty dzieciaków, to rodzice źle rozumianą troską potrafią wszystko spieprzyć. Przecież taki tatuś wiedział dużo wcześniej o wycieczce, to mógł sam dopilnować przeglądu autokaru jeżeli nie dzień wcześniej, to przynajmniej kilka godzin przed wyznaczoną zbiórką. Ale niestety jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNajbardziej bolą chyba posądzenia o to, że z tych wycieczek wyciągamy jakiś zysk...
UsuńWiesz, co robił mój mąż? Zanim wyszłam z domu, wtykał mi w rękę taki mały przyrządzik (on pracuje zawodowo w serwisie Hondy) do mierzenia głębokości bieżnika w oponach autokaru i kazał mierzyć... Całe szczęście, że nie kwapił się do odprowadzania, bo na pewno by to wyegzekwował, a ja musiałabym zapaść się pod ziemię ze wstydu...
OdpowiedzUsuńNo co chcesz, bieżnik ważna rzecz, a sprawdzanie trwa krótko. Najzabawniejsze jest to, że kiedyś cofnięto nam autokar, wymieniono na inny, a tamten niby wadliwy pojechał na trasę PKS ludzi wozić do pracy...wiem to od kierowcy.
UsuńTrafiłam kiedyś na autokar z pijanym kierowcą. Masz pojęcie?!
UsuńMyślałam, że takie rzeczy to tylko w mediach pokazują...
UsuńNie. I czekaliśmy na zastępcę...
UsuńWszędzie można spotkać kogoś "upierdliwego". Nie można popadać w skrajności nawet jeżeli rodzice mają prawo domagać się tego i owego.Mój syn z wnuczką natomiast 13 czerwca (czyli parę dni temu) wybrali się na wycieczkę autokarową do zoo w Krakowie.Rano przed wyjazdem przyjechała policja aby sprawdzić stan (kierowcy i pojazdu).Autokar okazał się niezupełnie sprawny więc cała grupa-przedszkolaki,rodzice ,panie z przedszkola wszyscy mieli przymusowe oczekiwanie (ok. 2 godzin) na nowy -sprawny autokar.Wycieczka w sumie była udana ,ale w organizacji...czegoś "zabrakło".W tym przypadku co niektórzy mogą złożyć na feralny 13 (dobrze ,że nie piątek bo pech byłby może zwielokrotniony).Ja dostałam śliczny magnesik ze zwierzakiem z zoo....
OdpowiedzUsuńDlatego Grażynko, autokary lepiej sprawdzić wcześniej, bo jeśli program wycieczki jest napięty, to nawet pół godziny spóźnienia ma znaczenie, nie mówiąc o oczekiwaniu na przykład w upale na wymianę autokaru. Dobrze, że wasze dzieci były z rodzicami, bo czuły sie bezpieczniej. Do ZOO zawsze lubię zaglądać.
UsuńNie wiem jakie są procedury, ale wydaje mi się, że rodzic miał rację. Nie dziwię się, że martwili się o bezpieczeństwo swoich dzieci, wypadki się zdarzają i to dość często.
OdpowiedzUsuńMartwić nie mieli się czym, autokar został sprawdzony przez drogówkę przed komendą specjalnie po to, by dzieci nie musiały czekać na ulicy i kierowca dostał zaświadczenie.
UsuńNajwiększą pewność dałaby rodzicom eskorta policji lub policjant w autokarze ;-)
Typowa menda (ten tatuś). Ciekawe jak teraz dzieci takich nazywają?
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, może cienias albo że coś z nim nie halo?
UsuńWitaj, Jotko.
OdpowiedzUsuńTo ta ciemniejsza strona takich profesji.
Bywa, że rodzic w swej trosce zapomina, że opiekunowi wcale nie zależy mniej na bezpieczeństwie podopiecznych.
Przykre to i męczące, ale - skoro nie da się inaczej - trzeba wyłuskiwać te pokłady stoickiego spokoju:)
Pozdrawiam:)
Słuszna uwaga, nam na równi z rodzicami bezpieczeństwo i zdrowie dzieci jest cenne, może nawet bardziej, bo odpowiadamy za cudze pociechy, a o stoicki spokój coraz trudniej...
UsuńJakiś przewrażliwiony ;) Może gdzieś coś usłyszał od ciotecznej siostry żony swego wujka... o fałszywych zaświadczeniach. Popsuł nerwy opiekunom, rodzicom, dzieciom. Cóż, dobrze, że w końcu wycieczka doszła do skutku, bo mogło być różnie. Faktycznie się odechciewa wycieczek, po takich wydarzeniach.
OdpowiedzUsuńCzasami w takich sytuacjach mam ochotę zawrócić do szkoły, dzieci oddać rodzicom i robić swoje...
UsuńPamiętam takich nadpobudliwych rodziców z zebrań, na których były omawiane wycieczki. Ale ogólnie to nie wiele dzieci lubi jeździć na wycieczki szkolne. Kojarzą się głównie ze zmęczeniem, pilnowaniem żeby się nie zgubić, pośpiechem. Moje dzieci jeździły czasem, ale bez entuzjazmu. Ja moje szkolne czasy wspominam podobnie.
OdpowiedzUsuńCzyli właściwie dla kogo są te wycieczki? Może faktycznie czas z nimi skończyć? Zostawiłabym tylko wyjazdy do teatru lub na inne wydarzenia kulturalne.
UsuńZawsze bardzo lubiłam wycieczki szkolne jako uczennica. Dzięki takim wycieczkom byłam w Górach Świętokrzyskich (potem do nich już nie dotarłam) i 2 razy w kopalni w Wieliczce. Moi synowie byli z wycieczkami w Wiedniu, Pradze, Berlinie(to już w liceum). Wtedy nie byłam w stanie zorganizować wyjazdu dla 5 osób. Cieszyłam się, że mogą wyjechać i coś zobaczyć. Musiały się bardzo czasy zmienić. Mnie się stale wydawało, że taka wycieczka, to normalna rzecz, a okazuje się, że pieniacze wśród nas wszystko potrafią rozwalić. Szkoda.
OdpowiedzUsuńTo nie czasy się zmieniają, tylko ludzie niestety. Z roku na rok coraz mniej chętnych do tego miodu...
UsuńZ własnego liceum świetnie wspominam wycieczki klasowe. Potem jako nauczyciel chętnie na takie wycieczki z uczniami jeździłem, jednak gdybym dzisiaj pracował w szkole, nie mam pewności, czy nadal chciałbym jeździć...
OdpowiedzUsuńJa lubię ogólnie wycieczki, lubię patrzeć jak dzieciaki bawią się i uczą samodzielności, nie lubię tej całej otoczki organizacyjnej i nadopiekuńczości niektórych rodziców.
UsuńKtóry nauczyciel nie przeżył choć raz takiej sytuacji?
OdpowiedzUsuńBardzo lubiłam (lubię?) swoją pracę. Ale nadgorliwi rodzice zwyczajnie mnie zniechęcali
Kiedyś ktoś wypowidział dowcipnie słowa "modlitwy" - panie Boże, chroń nas od niektórych rodziców, bo z uczniami poradzimy sobie sami...
UsuńFaktycznie... wiele niepotrzebnego stresu i nerwów. Nie dziwię się, że nie przepadasz zatem za takimi wyjazdami...
OdpowiedzUsuńJa swoje z liceum wspominam miło, jednak to troszkę inna bajka, bo byliśmy już niemalże pełnoletni i takie sytuacje się nie zdarzały. Za to zawsze to była miła odskocznia od szkoły. Coś się zwiedziło, coś zobaczyło...
Piękne! O przemijaniu, o miłości, o bliskości.
Uwielbiam wiersze. Pokochałam je podczas lekcji języka polskiego w liceum (a także podczas fakultetów przygotowujących do matury). Wtedy to na dobre rozkochałam się w poezji i ta miłość trwa nieprzerwanie do dziś.
Pozdrawiam! :)
Wiele dzieci poza wyjazdami na wycieczki nie rusza się z domu, niestety...
UsuńTroska rodzica to jedno , ale upierdliwosc rodzica to drugie. Ja na szczęście nie miałam styczności z takimi ludzmi jak jezdzilam z dzieciakami. Myślę jednak ze taka forma odskoczni od lekcji jakoś da radę przetrwać ;-).
OdpowiedzUsuńTroszczymy się wszyscy, ale jeśli troska przysłania przyjemność z wyjazdów, to lepiej zostawić dziecko w domu.
UsuńO matko...to się nazywa nadgorliwy rodzic. Pewnie pełen wewnętrznego lęku o dziecko, co zrozumiałe. Jednak to, że nie umie kontrolować swoich emocji to drugie. Taki rodzic powinien zostawić dziecko w domu. Jak nie wierzy nauczycielom, wszędzie widzi spisek to strasznie to smutne jest
OdpowiedzUsuńDokładnie, a przecie my też chcemy wrócić bezpiecznie.
UsuńTyle było w ostatnich latach afer nagłośnionych przez media dotyczących niesprawnych autobusów czy nietrzeźwych kierowców, że trudno się dziwić rodzicom, że wolą dmuchać na zimne. W myśl zasady "może i wyjdę na gbura i nadgorliwca, ale przynajmniej moje dziecko będzie bezpieczne". Może w przeszłości spotkał się już z nieprawidłowościami i stąd takie zachowanie?
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że popsuł nastroje dzieciom i zszargał nerwy nauczycielom i kierowcy. To kiepski początek wycieczki...
Wszystko zrozumiałe, ale autokar już był sprawdzony, więc jeśli ktoś nie ma zaufania ani do policji, ani do opiekuna to do kogo?
UsuńZawsze mnie denerwują takie zachowania: "nie widziałem na własne oczy - znaczy, że chcą mnie oszukać". To oczywiste, że żadna szkoła nie pozwoli na to, by dzieci wyjechały niesprawdzonym autokarem... Przynajmniej tak mi się wydaje. Niestety wiem jak wyglądają takie kontrole i przede wszystkim ile trwają :/
OdpowiedzUsuńTakich niewiernych Tomaszów nie brakuje, cóż trzeba uzbroić się w cierpliwość lub nie organizować.
Usuń