Po raz pierwszy zetknęłam się z różnicami językowymi między regionami naszego kraju dawno temu. Gdy zaczynamy podróżować i stykać się z mieszkańcami innych regionów nagle uświadamiamy sobie, że czasami nazywamy te same rzeczy innymi słowami i chociaż jesteśmy obywatelami tego samego kraju,nie zawsze wiemy o czym mówi rozmówca. Już jako dziecko dziwiłam się, że ziemniaki nazywane są przez dorosłych także kartoflami i pyrami, nawet myślałam, że PYRY to jakieś brzydkie słowo. Kiedyś sąsiadka przyszła pożyczyć śrubra do umycia schodów, a gdy nie wiedziałam co jej podać, wyjaśniła, że to szczotka na długim trzonku...
Moja babcia sadziła w korytkach na balkonie macoszki, a w szkole uczyłam się, że to bratki. W piekarni sprzedawano drożdżowe bułeczki, a babcia wysyłała mnie do sklepu po młodzie i mówiła do mnie i brata - rośniecie jak na młodziach.
Gdy pojechałam na praktykę studencką do Warszawy i mieszkałam w akademiku ze studentkami z Krakowa, namawiały mnie do wyjścia na pole. Gdzie one tu pole widzą, myślałam. Ja zawsze wychodziłam na dwór.
Jeśli ktoś był gapiowaty i miał ciężki pomyślunek mówiło się, że to GUŁA, tymczasem gdzie indziej guła to po prostu indyczka.
Pomysł tego tematu przyszedł, gdy przeglądałam słownik i natrafiłam na termin PROWINCJONALIZMY JĘZYKOWE.
I tutaj słownik podaje jeszcze inne przykłady:
BARANINA to także skopowina,
BIEDRONKA to wdzięczna petronelka,
BLINY w Krakowie to inaczej racuchy,
na warszawską butelkę w Krakowie mówią FLASZKA,
w stolicy na święta piecze się keks, a w Krakowie CWIBAK,
w Poznaniu zapakują ci cukierki w TYTKĘ , a gdzie indziej w papierową torebkę,
bardzo spodobało mi się także wielkopolskie określenie zeszytu - SKRYPTURA ...
Blogerzy pochodzą z różnych części Polski i bardzo ciekawi mnie czy znacie jakieś inne przykłady typowych lub rzadkich prowincjonalizmów, które spotykacie w życiu codziennym lub spotykaliście w swoich podróżach.
Ciekawi mnie też czy są one ciągle żywe, czy też odchodzą wraz z pokoleniem naszych rodziców i dziadków?
Będę wdzięczna za wszystkie Wasze spostrzeżenia :-)
W obecnych czasach język polski już się bardzo mocno ujednolicił...
OdpowiedzUsuńTeraz raczej nie spotykam prowincjonalizmów,
ale to może dlatego ,że nie jeżdżę na Kaszuby
i za daleko mam do Krakowa :-)
Na Kaszubach to pewnie więcej różnych dziwnych słów:-)
UsuńKaszubski to juz teraz oficjalnie język☺
UsuńI dobrze, trzeba pielęgnować:-)
UsuńNie wiem czemu, ale gwara śląska zawsze powodowała na mojej twarzy uśmiech;) wydawała mi się taka...zabawna;)
OdpowiedzUsuńTeż lubię śląską i góralską:-)
UsuńJuż od dawna doszedłem do wniosku, że najbardziej uniwersalnymi słowami, zrozumiałymi w każdej części naszej Najjaśniej zapyziałej RP, i promowanymi przez b. ministra B. Sienkiewicza, są te zaczynające się od liter ch, k, i p ... ;)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą b. lubię słuchać gwary kaszubskiej, albo jeszcze bardziej śpiewnej gwary lwowskiej.
Przypomniałeś mi sławne hasło w Seksmisji, tak oczywiste i tak trafne...
UsuńZnam kilka takich słówek :)
OdpowiedzUsuńMoja ciotka ( starsza kobieta mieszkająca na wsi ) mówi podomka - szlafrok, story - zasłony, westfalka - taka kuchenka na drewno. Długo nie wiedziałam co to jest, a głupio mi było zapytać :)
Ja ze swojego regionu znam nazwę ciastek omleciki, a używana jest także biskwity :)
Moja babcia też mówiła STORY na zasłony, ale westfalką nazywała kanapę...
UsuńNo cóż, zauważyłem że jest tendencja do używania synonimów różnych wyrazów powszechniej w zależności od części kraju. W środkowej Polsce mówi się samochód, w południowej i zachodniej auto.
OdpowiedzUsuńCo do naleciałości gwarowych, żona przywiozła do domu określenie przeszpiegły, czyli wścibski
Bardzo podoba mi się nazwa PRZESZPIEGŁY, super, bardzo trafna...zwłaszcza dla niektórych sąsiadek.
UsuńZawsze mama mi zakładała rajtuzy, w Krakowie się dowiedziałam, że to rajstopy. A w szkole Krakowianie nie nosili fartuszków, tylko chałaty.
OdpowiedzUsuńTytka też u nas była. To nie jest zwykła papierowa torebka, a papier zawinięty w rożek. Do dzisiaj pierwszoklasiści dostają na osłodzenie pierwszych szkolnych dni tytę z cukierkami.
No i cwibak. Nie wiem jak w Krakowie, ale na Śląsku tym się różni od keksa, że jest na samych białkach.
Ja zakładałam zawsze rajstopy, keks piekłam z mnóstwem bakalii i myślałam, że cwibak to jakiś egzotyczny deser.
UsuńNa Kujawach tyta z cukierkami nie była znana, ale mówiło się : w antrejce na ryczce stoją pyrki w tytce...
A u nas w antryju na byfyju stoi szolka pełno tyju! A na ryczce dziadek siadał.
UsuńSuper, uwielbiam takie smaczki:-)
UsuńBardzo lubię kartacze, ale często muszę zamawiać cepeliny. U babci gŁosia jem po prostu kołduny, choć w większości innych miejsc, zamawiając te ostatnie, dostałbym pierożki z baraniną:)
OdpowiedzUsuńNie rozróżniam właśnie tych pierogowo-kołdunowych niuansów i nigdy nie wiem co zamawiam...
UsuńKołduny, kartacze i cepeliny, to prawie to samo. Taka ziemniaczana, duża pyza z wołowiną. Z tym, że kołduny, to normalnie nazwa pierożków nadziewanych baranim łojem :)
UsuńPoddaję się :-)
UsuńTeż wychodzę na dwór ;D. Jem ziemniaki albo kartofle, zależy czasem tak mówię, a czasem tak, o to samo chodzi ;D. Będąc na Górnym Śląsku z pewnością można wychwycić takie rozbieżności, ale oni to mają swoją gwarę. Ale np. będąc na wschodzie Polski wychwytywałam, że tam ludzie mówią bardziej miękko, zmiękczają głoski.
OdpowiedzUsuńA tak, taki wschodni zaśpiew, bardzo charakterystyczny, jak w filmach o Pawlaku i Kargulu:-)
UsuńW mojej okolicy i w moim domu na ziemniaki mówiło się kartofle. Kiedy miałam już swoją rodzinę, pewnego dnia na skwerku przed naszym domem stanął pan ze straganem młodych ziemniaków. Mój pięcioletni wówczas syn bardzo chciał samodzielnie zrobić zakup. Mamo, powiedz tylko co mam powiedzieć, a ja kupię. Dobrze - zgodziłam się - Powiedz kilogram ziemniaków. Po chwili syn wrócił smutny bez zakupu. Co się stało? - pytam, czemu nie kupiłeś. Bo tam nie było ziemniaków, tylko same kartofle!
OdpowiedzUsuńDo nas babcia mówiła - rośniecie jak na młodziach i wtedy nie wiedziałam, że to drożdże...
UsuńTemat mi się bardzo podoba,tym bardziej ,że obecnie także spotykam się z różnymi nazwami tu u nas ,na Podkarpaciu.Trochę także ktoś wspominał...więc może to co mi się przypomina.
OdpowiedzUsuńSztangielka (bułka podłużna posypana solą), proziaki (placki z dodatkiem sody pieczone kiedyś na blasze kuchennej) Teraz można na patelni.
Chabazie- zarośla
Bździągwa - pluskwa
Swok -mąż ciotki
Berbelucha - samogon
Laksyrka - biegunka
Przeziory - podgladacz
Postwa -zła pogoda
Niecharaśny - w złym humorze....ale ja dzisiaj jestem charaśna.
Pozdrawiam Cię Asiu....
Grażynko, istna skarbnica wiedzy!
UsuńTak porównałam sobie i u nas: bździągwa to paskudna baba, berbelucha to mętna woda,ale reszty nie znam.
Super przykłady, dzięki :-)
Witaj, Jotko.
OdpowiedzUsuńU nas się nie zasypia ale - "zasyna":)Nie przecina się drogi, ale - idzie "wprzec":)
Nie rozróżniamy też przyimków "bez" i "przez": "Bez mostek przez czapki.":)
Używamy także specyficznych form czasowników zwrotnych: "niesieśmiej", "chlebotałsie", "siedziwuje" :)
Na piekarnik mówimy duchówka, blin to beret, a racuchy to bardzo słodkie pączki z guzami z lejącego się, drożdżowego ciasta, wlewane małą warząchwią do wrzącego tłuszczu.
Tyle naprędce:)
Pozdrawiam:)
Leno, z Twojego zestawu znam tylko "bez most przez czapki", więc znowu moja wiedza sie wzbogaciła.
UsuńDziękuję bardzo:-)
U nas z kolei nie przecina się drogi tylko idzie "na szagę" :)
UsuńTak dawno porzuciłam swój Dolny Śląsk, że nie pamiętam żadnych oryginalnych słów (jeśli były). Kopalnią jest język Ślązaków (frelka - dziewczyna itp), ale to po prostu jest inny język.
OdpowiedzUsuńTo prawda, wiersze pisane po śląsku trzeba czasami tłumaczyć...
UsuńTo pisałam ja, Helena:))
OdpowiedzUsuńDomyśliłam się :-) Dodam, że paczka dla Ciebie gotowa do wysłania:-)
UsuńTo wychodzenie "na pole" to mnie zawsze bawiło. Jeśli idzie o cwibak, to jest rodzaj keksa, do którego nie używa się proszku do pieczenia i często się go kroi wzdłuż i przekłada dowolną masą.Przepis tak prosty jak konstrukcja cepa-15dag mąki,15 dag cukru,3 jaja, 15 dag bakali.Zacząć od utarcia całych jaj z cukrem.
OdpowiedzUsuńWarto wiedzieć, gotowy przepis :-)
UsuńNie ma co urywać, że jestem z Wielkopolski no i uwielbiam zabawy językowe. W mojej mowie często przeplatają się jakieś naleciałości z gwary i archaizmy. No to zaczynamy:
OdpowiedzUsuńRyćka - taboret
Szneka - drożdżówka
Koza - rower
Klara - ostre światło
Kliber/kinol - nos
Niuta - świnia
Ajzol/dynks/wichajster - nie wiem jak to wytłumaczyć :D to może być wszystko, taki MacGyver przedmiotowy
Westka - kurtka
Dużo tego mogę pisać :D
Powiem szczerze, że niektóre słowa są dla mnie tak potoczne, że nawet nie wiem, że pochodzą z gwary. Podobno nawet nie wszędzie mówi się GILE na smarki - zgroza!
Na Kujawach podobne ciekawostki, może niektóre różnią się nieznacznie: ryczka, sznek, koza to piec, ale reszta znajoma...
UsuńDzięki za przykłady:-)
U mnie mówią na choinkę - drzewko, pluskiewka to pinezka, sznycel to kotlet mielony, chodzą na nogach zamiast pieszo, kwaśne mleko na zsiadłe mleko, kontrol zamiast kontrola, kisić miast kwasić oraz mówią kiszka na kaszankę. No i wychodzą na pole, za to mieszkają we dworkach, a w Warszawie odwrotnie.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności.
Dziwne, że tak wiele różnic dotyczy kulinariów i nigdy nie wiem czy różne nazwy to ta sama potrawa, czy inna. U nas np. kaszanka jest z krwi, ale kiszka ziemniaczana...
UsuńNawet nie sądziłam, że na ziemniaki mówi się pyrki.
OdpowiedzUsuńSzczerze nigdy się nie wgłębiałam tak w to, ale szczerze patrząc na wioski na Podlasiu, bo stąd jestem to w mieście również są w ogóle inne zwroty, których nie znam.
Takich różnic jest wiele, gdy dodać do tego gwarę młodzieżową, słownictwo biznesowe itp. to niezły galimatias wychodzi...
Usuńsporo tych określeń nie znałam...
OdpowiedzUsuńja też spotkałam się z językiem danego domu. o co chodzi? o słowa używane w danej rodzinie, często niefunkcjonujące w ogólnym użytku
To prawda, takie słowa też funkcjonują i tylko członkowie rodziny wiedzą o co chodzi i puszczają do siebie oko :-)
UsuńOjoj, ojoj... Tak się składa, że jestem poznańską pyrą, a u nas tego pełno. Myślałam, że keks i ćwibak to dwie różne rzeczy...
OdpowiedzUsuńTeż wychodzimy na dwór (nigdy na pole). Mamy sporo zapożyczeń z niemieckiego, tak np. "szajs" to bubel, zdarza nam się dużo "kindżyć" czyli podróżować, bywać poza domem, ostre hamowanie to "haltowanie", a mój tato na skrzynię biegów mówi z "gajga". Ah, no i oczywiście "zakluczamy", a nie zamykamy na klucz ;) Słyszałam też stworzone na wzór niemiecki "Usiądź się" zamiast po prostu "usiądź", ale tylko w jednej okolicy. Poza tym "kniga" to "książka"; moja babcia na brudne naczynia mówiła "statki" kub "statory" (od tego drugiego po plecach przechodzą dreszcze - jak tak można?), nie rozszyfrowałam jeszcze skąd wziął się "kejter", bo ani to polski "pies", ani niemiecki "Hund". Młodzież z lubością pali "ćmiki" albo "szlugi" - nie papierosy. A "flaszka" to każda szklana butelka.
Nie sposób nie wspomnieć o "tej", którego używanie jest tak bardzo tajemną sztuką, że nikt nie potrafi sformułować zasady na to, kiedy się go używa. Wielkopolanin po prostu wie, kiedy może powiedzieć "tej", a kiedy nie - "Tej, patrz na to!".
Kiedy się przewracamy zdarzają się "biniole", a kiedy jest już naprawdę źle to i bez "juchy" się nie obędzie...
No i ciągle "blubramy" zamiast marudzić...
Zapomniałam dodać coś, co ostatnio staram się "wytępić" u siebie. Czyli wymowę czasowników w czasie przeszłym - kompletnie pomijamy "ł": "słuchaam muzyki", czytaam książkę" "robi'am coś" :/
UsuńPraktycznie każdy tak mówi, to jest prawie niedosłyszalne, ale jednak - dla wprawnego ucha polonisty (zwłaszcza tego, który wie, że ma zwracać na to uwagę) może to być problem...
Kujawy blisko Wielkopolski, więc u nas też wiele z tych słów funkcjonuje: szlugi, jucha, statki, szajs, ale reszty nie znam...
UsuńDrugi problem to raczej niechlujność wymowy, i słusznie, że zwracasz na to uwagę.
W różnych tekstach pisanych gwarą poznańską te czasowniki są tak zapisywane. Nie wiem, czy we wszystkich, ale parę razy taki zapis spotkałam :)
UsuńCwibak to u nas sucharki
OdpowiedzUsuńa słowo - klucz - do wszystkiego to wihajster
no i oczywiście kluski śląskie to są kluski - które gdzie indziej - znaczą - makaron :)
Moja przygoda z pyzami pod Poznaniem przejdzie do historii, bo spodziewałam się pyz - czyli ciemnych klusek a dostałam kluski na parze :)
I znowu te kulinaria, niby mała rzecz, ale w restauracji można się zdziwić...
UsuńMieszkam nad morzem, ale moja mama pochodziła z gór, a ojciec z Warmii, więc słyszałam nieraz różne prowincjonalizmy. Wiem, że na Boże Narodzenie na Kaszubach prezenty dzieciom nosi gwiazdor, podczas gdy w innych częściach Polski Mikołaj, a ja jak byłam mała to św. Mikołaj przynosił prezenty 6 grudnia, a na święta aniołki - to tradycyja z gór. Z tym wychodzeniem na dwór albo na pole też stykałam się często:)
OdpowiedzUsuńU nas też gwiazdor na Boże Narodzenie a Mikołaj na 6 grudnia...natomiast aniołków nie znam wcale.
UsuńNie kojarzę większych różnic między Warszawą i resztą kraju. Nie znam za bardzo gwary warszawskiej, bo tam można się dopiero dokopać ciekawych rzeczy pewnie.
OdpowiedzUsuńO, to mam nadzieję, że w weekend będziesz miała taki dzień jak ja dziś. :)
Pozdrawiam!
Gdy rodzina wymiesza sie regionalnie, to dopiero są niespodzianki:-)
UsuńMieszkam w Zagłębiu, ale kiedy przeczytałam tu wyżej wpis Ultry, to stwierdziłam, że do Krakowa mi z regionalizmami bliżej niż do Śląska. Bo u mnie też drzewko - choinka, z pluskiewką (pinezką) często się spotykam, no i ze sznyclem też. A "na pole" to chodzi mój mąż, którego rodzinne strony to już bliżej Krakowa leżą :) Gdy byłam kiedyś z wizytą u teściowej, usłyszałam: "Choć, racuchy przywieźliśmy, chcesz zobaczyć?" Czemu mam racuchy oglądać zdumiałam się. Okazało się, że "racuchy" to malutkie kaczuszki, pisklęta. I do tej pory nie wiem, czy to galicyjskie słowo, czy przywiezione przez teściową z rodzinnego Podkarpacia.
OdpowiedzUsuńZ pobliskiego Śląska natomiast królują w moim domu "kartofle". Tak się jakoś zadomowiły, choć naprawdę nie wiem czemu, bo mam problem z literką "r", zatem dużo łatwiej byłoby mi mówić po prostu "ziemniaki" ;)
Miłego wiosennego czwartku :)
O racuchach - kaczuszkach to na pewno nie słyszałam i nie zgadłabym :-) Kartofle to z niemieckiego, więc na Śląsku zrozumiałe.
UsuńU nas sznycel to kotlet z siekanego mięsa - nie mielonego tylko własnie z siekanego...
Z wiosny to już upalne lato nam się zrobiło :-)
Asiu to było tak dawno, że już nic nie pamiętam jak to z tym było tam w mojej mazowieckiej wsi i okolicy.
OdpowiedzUsuńTereniu, taka młoda laska jak Ty nie może nie pamiętać:-)
UsuńJa wprawdzie nie "spod samiuśkich Tatr" ale bardzo mi się podobają tamtejsze grule czyli moje ziemniaczki....
OdpowiedzUsuń:-)
Tamtejsze grule z moim gzikiem - pychota...
UsuńU nas są sztangle. To takie coś do jedzenia. Ludzie się dziwią, bo nie wiedzą, co to, a ja się dziwię, że nikt tego nie zna :)
OdpowiedzUsuńSztangle kojarzą mi się z ze sprzętem w siłowni...
UsuńGdy wszyscy się dziwią, to śmiesznie jest.
Sztangiel to rodzaj pieczywa, taka podłużna bułka z kminkiem i solą na wierzchu :)
UsuńPodoba mi się u Ciebie, mamy podobne profesje, więc czujemy klimaty :)
I wzajemnie, wieczorem poczytam co tam masz jeszcze:-)
UsuńMoja teściowa na tenisówki mówi meszty, oczywiście piecze cwibak, zamiast bułki paryskiej ( takiej długiej) zjada weka, nigdy nie ubiera kurtki tylko wiatrówkę, a mieszka tylko 50 km ode mnie....
OdpowiedzUsuńWiatrówkę znam, reszty ni dudu...
UsuńA Jotko słyszałaś, że na ziemniaki mówią też grule? :) Fajny ten nasz język, co region to inaczej :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam, język niby trudny, ale ciekawy:-)
UsuńCiekawy jest skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju ukazujący właśnie jak by to było, gdyby mieli rozmawiać ze sobą rodzice dwojga osób z różnych stron Polski. https://www.youtube.com/watch?v=gDJN6o4t3fc
OdpowiedzUsuńW notce z dziś napiszę o zakupach.
Tak, działania na działce dobrze na mnie wpływają. Tak jak rower w sumie.
Pozdrawiam!
Dzięki, muszę obejrzeć :-)
UsuńJa dzieciom daje ciumki, w innych częściach Polski dają buziaki :)
OdpowiedzUsuńJest nawet taka książka: Ciumkowe historie i Co słychać u Ciumków?
UsuńPamiętam jak na studiach koleżanki nie zrozumiały, gdy powiedziałam, że gdzieś tam było dużo dziecek. Tymczasem u nas (kieleckie) dziecka to dzieci. Mówiło się też pociąg to, anie pociągnij. Albo wyciąg to a nie wyciągnij. Pozdrawiam Jotko
OdpowiedzUsuńNiektórzy podciągają to pod błędy językowe, a to najczęściej są naleciałości regionalne. Moja babcia np. mówiła: ady nie musisz - co znaczyło: ale już przestań...
UsuńTo ,,Kompendium wiedzy smokologicznej" spodobało mi się szczególnie ze względu na ilustracje, bo opowieści o smokach jako takie tak średnio mnie zajmują. Ale i tę książkę przeczytam. A co. :)
OdpowiedzUsuńCzasem można zwiedzić coś, co normalnie jest do zwiedzania średnio dostępne, albo wcale nawet.
Pozdrawiam!
Temat o smokach i krasnoludach wybrał mój syn na maturze ustnej, dzięki temu i ja się zainteresowałam...
Usuńnajsampierw to powiem, że czuję się zaszczycona i doceniona - chodzi mi oczywiście o napis pod obrazkiem :))))))
OdpowiedzUsuńnie kojarzę jakiś specjalnych określeń, ale z mojej rodzinnej okolicy (Mazowsze) wyniosłam: "wchódź", "wychódź", "słódź" i długo nie mogłam się tego pozbyć, za to tu, gdzie mieszkam obecnie, mają "schódki" zamiast "schodki" i "pomóż ci?" zamiast "pomóc ci?"... i jeszcze "chodzą na lumpy", u nas się człowiek "szlajał" ... tak, że ten ... :))))
Chodzenie na lumpy też znam :-)
UsuńNie wiem czy frytki nas łączą, ale jedna Frytka na pewno :-)