Wydaje się, że im bliżej świąt , tym lepsi stają się wszyscy, że udziela nam się atmosfera podniosłości, czynienia dobra, uśmiechania się i wybaczania. Ale nic mylnego. Są sytuacje i osoby, wobec których blednie nawet świąteczna radość. Gdy zbliża się okres ogólnego wesela, cieszymy się na spotkanie przy firmowym wigilijnym stole, bo to i czas pracy trochę krótszy - to okazuje się, że nasz szef ma trochę inny stosunek do tego wszechogarniającego zachwytu świętami. Nie dlatego bynajmniej, że nie lubi czy nie celebruje, ale to tak mocno tkwi w jego charakterze, że musi najpierw wszystkich maksymalnie wkurzyć, tak uprzykrzyć, nawtykać,naubliżać, bo dopiero wtedy sam się dobrze czuje. Kiedy niektórzy płaczą z bezsilności po kątach ( bo co roku ta sama śpiewka, bo nie maja odwagi się przeciwstawić), inni z niesmakiem odwracają głowy lub rezygnują ze wspólnego biesiadowania w negatywnie naładowanej atmosferze - pojawia się szef z uśmiechem na ustach.
- Coście tacy smutni? Ja też byłem zły, ale mi przeszło. Chodźcie na wigilię i radujcie się!
Problem w tym, że nam nie przeszło, bo nie można zmienić nastroju na życzenie szefa, który wcześniej tak wszystkim dopiekł, że świąteczny karp staje nam w gardle. Wesołych świąt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz