wtorek, 24 maja 2016

Będąc młodą turystką...

Wpis Hegemona o wyprawie na Podlasie pobudził moje wspomnienia z okresu, gdy zaczynałam pracę i razem z koleżanką zafiksowałyśmy się na turystyce. W jej przypadku to było naturalne, bo skończyła geografię i należała do PTTK, a ja byłam niedzielną turystką z żadnym doświadczeniem.
Jeździłyśmy więc na wycieczki jedno- i kilkudniowe, organizowałyśmy w soboty rajdy piesze ( ruch aut był o wiele mniejszy niż dziś ) , ale do końca życia zapamiętam obóz wędrowny po Jurze krakowsko-częstochowskiej. Pojechało z nami 20 sztuk młodzieży w wieku 13-15 lat ( wtedy były jeszcze ósme klasy). Noclegi zamówione w schroniskach młodzieżowych, żywność była na kartki, na wsiach sklepy czynne tylko od poniedziałku do piątku, chleb trzeba było zamawiać z wyprzedzeniem, nie w każdej miejscowości były restauracje czy gospody.
Podróżowaliśmy czym się dało: pociągiem, autobusem PKS, tramwajem, okazją, na piechotę.
Nasza podróż zaczęła się już ciekawie, bo w czasach gdy nic nie było pewne, zwłaszcza miejsce w pociągu, okazało się, że nie mamy zarezerwowanego wagonu – przeoczenie logistyczne, a podróż miała odbywać się nocą. Ulitował się nad nami kierownik pociągu, za którego zgodą wpuszczono nas do wagonu pocztowego i spaliśmy na workach z listami.
Dowcip logistyczny polegał także na tym, że na bieżąco musiałyśmy robić notatki, prowadzić księgowość, zbierać WSZYSTKIE bilety i rachunki, dźwigać zakupioną żywność.
Zdarzało się, że chleb kupiony w Krakowie dzieciaki zjadły na przystanku autobusowym, więc na kolację zorganizowaliśmy wiadro ziemniaków od gospodarza, masło i sól…
Nocowaliśmy, jak wspomniałam w schroniskach młodzieżowych, których standard pozostawiał wiele do życzenia, trochę lepiej było w Krakowie czy większych miejscowościach, ale na wsiach zastawaliśmy często warunki spartańskie.
Bywało, że na 22 osoby przybywające do takiego przybytku był do mycia jeden zlew kuchenny na korytarzu, jedna misa metalowa, obtłuczona strasznie, jedna ubikacja, a towarzystwo mieszane. Wierzcie mi, że niełatwo zorganizować wieczorne ablucje dla takiej gromady spoconych, zmęczonych trudami drogi turystów. Pokonywaliśmy dziennie nieraz po 15 kilometrów w upale i kurzu lub wręcz przeciwnie.
Kiedyś po takiej wędrówce przez las w deszczu i błocie wielu z nas wyrzuciło buty i wszystko, co miało się na sobie, bo nie było tego nawet kiedy i gdzie wysuszyć!
Zatrzymaliśmy kiedyś okazję czyli miejscowego dostawczaka marki Żuk, który przewoził sprzęt malarzy pokojowych czyli wiadra, pędzle, puszki farby. Do dziś nie wiem jak zmieściły się w nim 22 osoby z wielkimi plecakami. Cóż, determinacja czyni cuda!
Mieliśmy też kontakty ze służbą zdrowia, bo na takim obozie różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale drastycznych wypadków nie odnotowano…
Dla wielu uczestników była to swoista szkoła przetrwania, najmłodsi tęsknili za domem, opiekunki tęskniły za wygodnym łóżkiem i przespaniem w całości choć jednej nocy.
Jedliśmy co udało się kupić lub zorganizować, jak te ziemniaki, plecaki puchły od zbieranych dowodów na uczciwie wydawane pieniądze.
Zwiedziliśmy i przeżyliśmy dużo, po dwóch tygodniach okazało się kto jest twardzielem a kto mięczakiem…
Dziś nie odważyłabym się na taki wyczyn z powodów takich jak: inna młodzież, przewrażliwieni rodzice, przepisy, większa świadomość zagrożeń itp. itd.


57 komentarzy:

  1. Asiu,ja co prawda taką turystką nie byłam,zresztą cały czas określana jestem jako "góralka niskopienna"....czyli z różnych powodów....męczy mnie wchodzenie pod górkę...mniejszą czy większą. Płaskie spacery....bardzo chętnie.Zgadzam się z Tobą ,że kiedyś to i młodzież była inna,rodzice bardziej "normalni" ... oczywiście nie chcę tu uogólniać,bo w tym "dzisiejszym świecie" są także i osoby myślące dobrze o swoich dzieciach i nie "burzące się" gdy dziecko wymaga tego aby go skarcić,napomnieć....nie mówię oczywiście o biciu.Dzisiaj właśnie przypomniałam sobie w rozmowie z dawną nauczycielką moich dzieci....że będąc w szkole podstawowej czasami dostałam linijką kilka "klapsów" na rękę....ale nie wspominam tego jako krzywdę mi wyrządzoną....bo dostałam tę "karę" za coś....co nie mieściło się w normie....Troszeczkę dziwię się dzisiaj....a zresztą nie będę się rozpisywać...bo byłoby to coś co mi się wyjątkowo nie podoba.....Więc Asiu dla Ciebie ślę bardzo cieplutkie pozdrowienia z Dukli, teraz u mnie jest + 23 stopni....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Grażynko mądre wychowanie to prawdziwa sztuka, nie uczą tego w szkołach, jeśli chodzi o rodziców. W szkole jest tym trudniej, że każde dziecko jest inne i pochodzi z innego domu...
      Pozdrawiam upalnie, łykając antybiotyk :-(

      Usuń
  2. A cóż to za straszliwe czasy opisujesz? Czyżby to była "Złota Epoka Gierka"? W każdym razie podziwiam Twoją odwagę. Ja zawsze - będąc młodym nauczycielem - najbardziej obawiałem się wyznaczenia mnie do udziału w jakichś wycieczkach szkolnych. Udało się!
    Sam jednak chętnie uczestniczyłem w zagranicznych zorganizowanych wycieczkach. Natura pociągała bardzo, ale życie w innych cywilizacjach jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młody człowiek był i nieświadomy wielu rzeczy, ale za to jest co wspominać:-)

      Usuń
  3. Rozmarzyłam się na "widok" moich wspomnień... Ja podobnie jak Grażynka, do aktywnych górołazów nie należę, ale wycieczki i obozy przetrwania były. Podróże autostopem i rekolekcje w środku stycznia na szczycie jakiejś góry. Tam chłopaki palili w piecu a my gotowałyśmy coś z tego co wszyscy mieli w plecakach, bo zejść na dół nie było prosto. Mycie w strumyku brrr.... To były czasy holenderskiego , mocno żółtego sera z darów. Pamiętam ten smak do dziś. Przetrwaliśmy na nim i na dżemie z wielkich puszek, też z darów ... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam ten ser i inne dary, chociaż te lepsze frykasy dostawali zaprzyjaźnieni z parafią, a reszta mąkę, olej itp.
      Ja pamiętam z liceum wypad nad jezioro, sami sprzątaliśmy domki, jadło się byle co, myszy skakały po łózkach, ale wszyscy byli zachwyceni...a dziś? Hotele, baseny, restauracje...a gdzie romantyczność?

      Usuń
  4. Eh, to były czasy. Zatęskniłam. Ale "to se ne wrati"
    Dzisiaj nie do pomyślenia. Musiałam na przykład odwołać wyjazd klasowy, bo świadectwo przeciwpożarowe ośrodka, w którym mieliśmy nocować było nieaktualne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ile razy cofali nam autokar, bo np. lampek przy schodkach nie było, ale ten sam autokar jechał na trasę wg rozkładu PKS...

      Usuń
  5. Wiesz Asiu, może warunki były spartańskie, ale za to jakie masz ciekawe i fajne wspomnienia. Ja z pewnych względów nie uczestniczyłam w wycieczkach szkolnych. Pamiętam jednak, że, gdy byłam w 1 klasie liceum nasz wychowawca zaproponował nam wycieczkę jednodniową do Zakopanego. Tego nigdy nie zapomnę, to co wtedy czułam pamiętam do dziś, niestety nie są to przyjemne wspomnienia, ale to opiszę może następnym razem u siebie.
    Czasy, ludzie, wszystko się zmieniło. Teraz czai się wszędzie więcej niebezpieczeństw, rodzice boją się o swoje dzieci i w sumie nie ma im się co dziwić. Dzieci są jakieś takie słabsze i niezbyt chętne na takie wyjazdy, a do tego ich wysoki standard życia czyni je wygodnymi i zmanierowanymi.

    Pozdrawiam Cię Asiu ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym, że dzieci bywają podobne (poza wyjątkami), a czasami rodzice są nadopiekuńczy lub maja wygórowane wymagania, a jeśli ktoś ma tyle obaw, to lepiej niech dziecko siedzi w domu. Na prostej drodze, idąc chodnikiem tez można złamać nogę...
      Pozdrawiam upalnie, uff!

      Usuń
  6. Witaj, Jotko.

    Ja też mogę się "pochwalić" niejedną kaskaderską wyprawą :) Najpierw jako utrapiony podopieczny (bo ja to z tych byłam, co jak diabeł nie mógł, to Lenę posłał), potem jako szacowny współorganizator :)
    Pewnie, że to były inne czasy. Dzieciaki ze stoickim spokojem znosiły jedną wygódkę i kilka zlewów na krzyż, bo ważniejsze było bycie w grupie. Ale i opiekunowie mieli inne podejście, więcej pasji, zaangażowania. Czego można wymagać od młodych ludzi, kiedy opiekun całą drogę pyka w gierki (autentyk) albo wisi na telefonie i klnie, jak mu zasięgu zabraknie?
    Nie mówię, że wszyscy mają w nosie, ale z moich obserwacji wynika, że ludzie (mali i duzi) coraz mniej chcą się integrować.
    A szkoda. To nie miejsca, w których bywamy - choćby najpiękniejsze - ale spotkani ludzie sprawiają, że mamy co wspominać.

    Pozdrawiam :)
    Lena Sadowska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz wiele racji, ale na poziomie małych dzieci opiekun nie ma możliwości pykania w gierki itp. Raczej kilka par oczu trzeba mieć, żelazne nerwy i odporność słonia. W poniedziałek byłam na całodniowej wycieczce od 7 do 19, a "atrakcje"zaczęły się już w autokarze...
      Ale faktycznie wśród starszych i dorosłych chęć integracji jakby zanika, może to znamię czasu?
      Jedno z dzieci zabrało laptop, żeby filmy oglądać!!!
      Pozdrawiam upalnie:-)

      Usuń
    2. Witaj, Jotko.
      Widocznie "dla chcącego nic trudnego" :)
      Pykanie i gadanie miało właśnie miejsce na dwudniowej wycieczce dwóch drugich klas (podstawówka). My - dwie mamy i jedna wychowawczyni - starałyśmy się postępować wg Twoich sugestii. Druga wychowawczyni... Szkoda gadać. To była zimowa wycieczka z kuligiem, zjeżdżaniem na sankach i ogniskiem. Powiem Ci, że dzieciaki zachowywały się lepiej od swojej Pani :)
      Dobrze, że oferujący atrakcje mieli więcej odpowiedzialności, bo okiełznać dwuklasową grupę we trzy nie było łatwo :)
      Niby mogłyśmy jej coś powiedzieć, ale to ona właśnie była wśród nas najstarszym, doświadczonym pedagogiem i jakoś nie potrafiłyśmy przywołać jej do porządku.

      Pozdrawiam :)
      Lena Sadowska.

      Usuń
    3. No tak, są ludzie i są ludziska, jak w każdym zawodzie, chociaż zawsze powtarzam, że życzliwość i wyczulenie na potrzeby innych, zwłaszcza dzieci, nie mają nic wspólnego z zawodem.
      Czasami doświadczenie oznacza jednocześnie rutynę, niestety.
      Pozdrawiam :-)

      Usuń
  7. Ja raczkująca w czasach kartek i kolejek za chlebem i lodówką, za wiele nie mogę się wypowiadać o czasach o których opisujesz.
    Ale jako młody (18 letni) człowiek zaczęłam swoje "włóczenie" się po świecie. I mimo, że czasami spałam pod gołym niebem, czy myłam się w misce w komórce z kaczkami przy 30 stopniach w środku - to niczego nie żałuję. A mało tego to chyba tamte doświadczenia ukształtowały mnie wewnętrznie...
    Miło czyta się, taki historie.. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, takie historie kształtują charakter, odporność na trudy i uczą cieszyć się z drobiazgów, których normalnie nie zauważamy.
      Miło się też wspomina:-)

      Usuń
  8. Super wspomnienia ,mam podobne... czytając jakoś tak się "zawiesiłam" bo takie wspomnienia zmuszają do refleksji. Wszystko zmienia się w szalonym tempie- czy na lepsze ? Powiedziałabym "na dwoje babka wróżyła". Świat naszej "pierwszej młodości" już zaczyna jawić się jakąś prehistorią a wydawać by się mogło , że to było ledwie "wczoraj". Z drugiej strony my mamy co wspominać. Zastanawiam się jakie wspomnienia pozostaną pokoleniom nawykowo wpatrzonym w smartfony, iphony itp :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszystko, czego doświadczyliśmy w młodości wspominamy inaczej, poza ekstremalnymi sytuacjami. Dzieci na wycieczce, na której byłam w poniedziałek tez głównie wpatrzone były w smartfony, narzekały, że muszą chodzić w kurzu, w ZOO im śmierdziało itd.
      Na szczęście nie wszystkie tak reagowały:-)

      Usuń
  9. Podejrzewam, że dzieciaki z tej wycieczki, teraz już dawno dorośli ludzie, wspominają ją jako świetną przygodę. Masz rację, że teraz nie byłaby możliwa. Nawet sobie nie wyobrażam, by obecne władze szkolne i oczywiście RODZICE pozwolili na wycieczkę, na której nie spełnione byłyby standardy warunków sanitarnych, żywieniowych, komunikacyjnych... etc ;) Oj, są przewrażliwieni ci rodzice, są. A i dzieciaki przez to, także. Wyobrażam sobie, taką wycieczkę, gdyby jakimś cudem na nią zezwolono. Zaraz zaczęłyby się skargi, sms-y do mamusi... eh, ta dzisiejsza młodzież ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, dziś gdy autokar spóźnia się 15 min, to nie daj Boże, jakby rodzice nie znali korków, przerw na siusiu itd.
      Telefony dzwonią co chwilę, a znam przypadki, że rodzice jechali autem za autokarem wycieczki...

      Usuń
  10. I taką właśnie wyprawę wspominają potem latami te osoby, które brały w niej udział jako młodzież szkolna.
    I chyba nie tylko ja jestem tego zdania.
    Gratuluję wspomnień.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że wspominają dobrze i że coś im taki wyjazd dał na przyszłość:-)
      Fajnie jest powspominać, aż sama się dziwię, że to kiedyś miało miejsce, ukryte na dnie pamięci...

      Usuń
  11. Jeden zlew, jedna miska i jeden kibel na 20 osób, to był hardcor. A ja narzekam na śmierdzące kible i niedziałający prysznic. Jednak jestem mięczakiem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie skrajności trafiły się 3 razy, ale poza tym dużo lepiej nie bywało, jedynie w Krakowie...mam nadzieje, że dziś schroniska mają wyższy standard ...

      Usuń
  12. 20 osób małoletnich pod Twoją opieką podróżujących dostawczym Żukiem? Trzeba mieć dużo odwagi, żeby publicznie przyznać się do czyny podpadającego pod art. 160 kk.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się przedawniło ;)

      Usuń
    2. Takie były czasy, drogi mniej ruchliwe, jazda krótka, nikomu nic się nie stało...
      To było tak dawno, że dziś nikt nie uwierzy :-)

      Usuń
    3. I Bogu niech będą dzięki, że nikomu się nie stało, ale wiesz co mnie w tym niepokoi Jotko, że nadal nie widzisz problemu w narażeniu bezpieczeństwa osób, które były pod Twoją opieką.

      Usuń
    4. I tu się mylisz!!!
      Wówczas byłam na tyle młoda, że nawet wyobraźni brakło, aby przewidywać niektóre zagrożenia. Dziś jestem osobą dojrzałą i doświadczoną i wierz mi, że nie pozwalam sobie na jakiekolwiek ustępstwa jeśli chodzi o bezpieczeństwo dzieci, a tak naprawdę dla własnego bezpieczeństwa nie powinnam jeździć na żadne wycieczki, po co mi to? Gdybyśmy kierowali się własną wygodą i wyobraźnią nie byłoby wcale szkolnych wycieczek...
      Skomentowałam żartobliwie własnie dlatego, żeby uwypuklić jaka wtedy byłam głupia i niedoświadczona.
      Szkoda, że odebrałaś to inaczej :-(

      Usuń
    5. Jotko,nie kwestionuje tego, że z wiekiem stałaś się osobą godną zaufania, jednakże fakt opisania na blogu całego zdarzenia wzbudził mój niepokój, bowiem osądziłam, że zbyt lekko potraktowałaś owe zadawnione zdarzenie. Może jestem nadto przewrażliwiona jeśli chodzi o bezpieczeństwo dzieci. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu.

      Pozdrawiam słonecznie

      Usuń
    6. Oczywiście, że nie mam żalu, po prostu skupiłaś się na tym wątku...ale faktycznie jak przyjrzeć się wycieczkom szkolnym, to pomimo zachowania największych środków bezpieczeństwa nie jesteśmy w stanie przewidzieć każdej sytuacji, chyba że zabronisz dzieciom wszystkiego i będziesz je na sznurku prowadzać, dosłownie...temat szeroki i skomplikowany.
      Pozdrawiam domowo :-)

      Usuń
  13. Kiedy pierwszy raz wyjechałam jako wychowawczyni na kolonię nie miałam jeszcze skończonych 18 lat, a pod opieką grupę 12 i 13 latków. I to było najmniejsze zaniedbanie organizatorów. Reszta to zwyczajny skandal. Może to kiedyś opiszę, ale czy ktoś mi uwierzy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisz koniecznie, ja uwierzę, bo sama na takich koloniach byłam jako uczestnik:-)

      Usuń
  14. Witaj Asiu:) Przede wszystkim chcę Ci powiedzieć, że w przyszłym tygodniu nasz syn będzie w Inowrocławiu! W Waszym regionie spędza "Zieloną szkołę":))) Fajnie!
    Z przyjemnością przeczytałam o Twoich doświadczeniach, przypomniało mi się wiele dobrego, a także jeszcze raz poczułam tęsknotę za domem w drugiej klasie na obozie pod namiotami...jeden prysznic, długie włosy, a żadna starsza koleżanka nie chciała czesać:/ Niedaleko znajduje się ośrodek dla leczących się psychiatrycznie i jak to dzieci, co noc, chłopaki nas straszyli, że ktoś z pacjentów przyjdzie do namiotu;))) Wciąż czuję ten strach.
    Kilka lat temu pojechałam na "Zieloną szkołę" jako koordynator programu turystycznego, a przy okazji opiekun....Po wszystkim, jak wysiadałam z autokaru, mąż miał dziwną minę...Powiedział mi, że wyglądałam, jakbym wracała z obozu pracy...Bo trochę tak było, to, co napisałaś o przewrażliwionych rodzicach, mało samodzielnych dzieciach, to wszystko prawda. A jeszcze obrazek chłopca, który jadł w czapce, z podciągniętym kolanem pod brodą i zwyczajnie bekający...Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że gdy zwróciłam mu uwagę, to powiedział, że jego tata też tak je.../
    Pozdrowienia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaka niespodzianka! Ciekawa jestem jego wrażeń :-)
      Nie dziwię się mężowi, że tak Cię odebrał, ja w poniedziałek byłam na wycieczce w Poznaniu od 7 rano do 19. Po powrocie nadawałam się tylko do renowacji, w dodatku dopadło mnie jakieś choróbsko i zamiast wypoczywać w długi weekend leczę się antybiotykiem.
      Ale dzieciaki miały atrakcję, bo spotkaliśmy ekipę Polsatu i nagraliśmy życzenia na Dzień Matki:-)
      Udanego weekendu:-)

      Usuń
  15. Ojjjj...pamiętam tai wystrój wnętrz na wycieczkach. Kiedyś taki pokój był szczytem marzeń a jeszcze jak łazienka na piętrze była z działającym prysznicem i ciepłą wodą .... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś jeszcze na wielu tanich noclegach warunki są z innej epoki...
      Udanego weekendu:-)

      Usuń
  16. Ale przygoda! ;D
    Jest, co wspominać. Teraz to już nie byłoby jak tego powtórzyć, żadne dziecko czy młodzież nie rozstało by się z telefonem albo komputerem ;D, rodzice też tak jak napisałaś raczej nie przychyliliby się do takiego pomysłu. Wagon z listami - najlepsze! ;D A warunki noclegowe nawet dzisiaj wiele pozostawiają do życzenia.
    Pozdrawiam serdecznie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, teraz wymagania i przepisy są inne, czasem wydumane.
      A oferty zamieszczane w necie czasem odbiegają od rzeczywistości...
      Udanego weekendu życzę!

      Usuń
  17. Pamiętam rajdy, gdzie nocowało się w stodole. Gdzie nie raz człowiek mył się w zimnej wodzie. Kolonie, gdzie nie było możliwości dzwonienia do rodziców. Biwaki podczas których gotowaliśmy sami. To były wspaniałe czasy, do których często wracam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, a dziś to nawet nie śpiewają w autokarze, bo nosy mają w smartfonach i buntują się, gdy muszą kilka przecznic przejść piechotą...

      Usuń
    2. Ale wiesz, że ostatnio podróżując pociągiem zaobserwowałam, że dorośli również siedzą z telefonami czy tabletami przy nosie. Wyjątkiem była jedna pani z którą zamieniłam kilka słów.

      Usuń
    3. Rozumiem, jeśli ktoś dojeżdża do pracy, ale na nowej trasie jest tyle ciekawych rzeczy za oknem...

      Usuń
  18. TO byłī czasy, tez tak jeździłam, i to w obu rolach - kiedyś uczestniczki, potem opiekunki, organizatorki. Worek wspomnień rozwiązałaś:). Kiedyś w okolicy roku 80 udawaliśmy Duńczyków, żeby kupić ser...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, trzeba było się nagimnastykować, a teraz logistyki uczą na studiach...

      Usuń
  19. Zawsze byłam i jestem pełna podziwu dla osób, które organizują wycieczki szkolne. Zapanowanie nad dużą grupą dzieci, w różnych sytuacjach i warunkach to nie lada wyczyn. Ale zapewne jest satysfakcja i jakie wspomnienia. Z teraźniejszą młodzieżą - to już insza inność. Pozdrawiam.Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre dzieci nie zobaczą wielu miejsc poza wycieczkami szkolnymi, niestety. Coraz trudniej jednak zebrać całą klasę na wycieczkę z powodów ekonomicznych, a przecież na wycieczkach też uczą się samodzielności i integrują.
      Serdeczności:-)

      Usuń
    2. No właśnie,wszystko rozbija się o pieniądze. Dzieci z biednych rodzin zawsze są poszkodowane,często nieśmiałe,a nie wychodząc, nie wyjeżdżając nigdzie,nie nabiorą pewności siebie
      Przepraszam,usunęłam wcześniejszy komentarz,bo strasznie rozrzuciło wyrazy,pewnie przycisnęłam coś niechcąco

      Usuń
  20. Jotko, sama organizowałam takie wycieczki, a jeździło się dużo i na wycieczki, i na obozy. Trudne warunki nikogo nie odstraszały. Moje pięcioletnie dziecko zaczęło od zdobycia Wielkiej Krokwi. I chociaż część trasy "na barana", to spanie w namiocie do dziś wspomina z rozrzewnieniem. Obecnie młodzi więcej czasu spędzą na kozetce psychologa, bo wychowani w cieplarnianych warunkach, nie mogli się zahartować, by dawać sobie radę w trudach dnia codziennego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też syna ciągnęliśmy w góry i jako 4,5 latek dostał dyplom dla najmłodszego zdobywcy Morskiego Oka...a najbardziej wspomina dziś podróże kuszetką :-)

      Usuń
  21. O matko moja, Jotko! Gdyby nie to, że piszesz o Jurze Krakowsko - Częstochowskiej, to byłbym pewny, że byliśmy na tym samym rajdzie. Ja rajdowałem po Podlasiu. W pamięci utkwiły mi żubry i takie fajne latryny jak w "C.K. Dezerterach".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do takiej latryny jednej z uczestniczek wpadł zegarek, nie wyciągałam!!!

      Usuń
  22. Ja Jurę Krakowsko-Częstochowską przeszłam pieszo dwa razy. I tak się teraz właśnie zastanawiać zaczęłam czy istnieją jeszcze w ogóle schroniska młodzieżowe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istnieją nadal, ale mam nadzieję, ze standard mają wyższy :-)

      Usuń
  23. Ach, te czasy. Pamiętam jak sypiałam na półce na bagaże w pociągu... Biedna dzisiejsza młodzież - nie będzie mieć ciekawych wspomnień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiejsze przepisy i cieplarniany chów mocno takie wspomnienia ograniczają...
      Witaj po powrocie:-)

      Usuń